2011-12-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Podsumowanie i wspomnienia z sezonu 2011 cz. 2 (czytano: 389 razy)
cdn….
Po dwóch dniach przerwy fizycznej od biegania poszedłem na małą przebieżkę (8,5km 5’30”/km). Przerwa, którą zrobiłem nie wynikała z tego, że moje nogi tego potrzebowały, wręcz przeciwnie, moje nóżki były w rewelacyjnym stanie, jak nigdy dotąd po maratonie. Świadczy to tylko o jednym, że praca, którą wykonałem na przełomie stycznia, lutego i marca była wykonana sumiennie. Podczas kolejnego treningu wiedziałem już w 100%, że istnieje realna szansa jak dobrze wszystko rozłożę treningowo na to, że pobiegnę we Wrocławiu i potem jeszcze na zakończenie sezonu w Poznaniu.
Start w kolejnym biegu II edycji GP w Biegach Przełajowych Poznania, który odbył się w sobotę po sześciu dniach od maratonu był chyba jeszcze bardziej ekscytujący, niż sam maraton. Ustawiając się na linii startu nawet w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że to będzie „mój bieg”. W momencie gdy zobaczyłem czas na pierwszym kilometrze zwątpiłem czy przypadkowo nie zatrzymałem stopera, ale nie czas płynął dalej i wskazywał na 1km 3’45” i do tego czułem się bardzo dobrze. Po przekroczeniu linii METY pierwsza myśl, która się pojawiała to: to jest niemożliwe, zepsuł się stoper. OK może tak, ale dlaczego w tym samym czasie zepsuł się też stoper firmy pomiarowej?
To było jak piękny sen, z którego nie chcesz się obudzić. Życiówka po tygodniu od maratonu to był i jest jak dla mnie największy sukces od czasu, gdy przebiegłem pierwszy maraton.
To tylko utwierdziło mnie kolejny raz w przekonaniu, że to co robię jest dobrze wykonywane, a plany Jacka Danielsa, na których bazuję są skuteczne choć po części zmodyfikowane przeze mnie.
Kolejne dwa tygodnie to było roztrenowanie odpoczynek fizyczny i psychiczny od biegania.
Przez kolejne tygodnie to już był powrót do normalnego cyklu treningowego z wplataniem od czasu do czasu dodatkowych elementów na przykład roweru.
Czerwiec był gęsto zaplanowany pod względem startów. Pierwszy miał miejsce 12-06-2011 w Półmaratonie w Grodzisku Wielkopolskim, drugi tydzień później dnia 18-06-2011 w mojej rodzinnej miejscowości w Luboniu. Oba biegi były niezwykłe po jednym względem, ale różniące się od siebie zasadniczo dystansem tzn. pierwszy był rozgrywany na dystansie 21.097 km, a drugi na dystansie 10km. Niezwykłość obu biegów polegała na tym, że kolejny raz w tym roku zostały złamane przeze mnie życiówki na poszczególnych dystansach, które nie były dla mnie osiągalne przez trzy lata. Poprawienie czasu na półmaratonie nie było tak spektakularne, bo to była poprawa czasu raptem o kilka sekund, ale zawsze, za to na 10km była to poprawa o prawie dwie minuty.
Kolejny raz w tym roku byłem bardzo uskrzydlony i pełen wiary w siebie.
To co udało mi się osiągnąć podczas tego roku, dociera do mnie tak naprawdę teraz podczas pisania, wiadomo jest, że w momencie przekraczania METY była euforia i zadowolenie, ale ona trwała od kilku do kilkunastu sekund, potem przechodziłem do porządku dziennego i do realizacji zamierzonego celu, a był nim start we Wrocławiu.
Od tego też momentu zacząłem realnie patrzeć na to, że jest możliwe zdobycie Korony Polskich Maratonów - apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Lipiec i sierpień minął pod znakiem przygotowań, gdzie stawiałem jak zawsze na jakość, a nie na ilość. Dużo uwagi starałem się przykładać odnowie biologicznej i wprowadzaniu dodatkowych aktywności takich jak: rower i pływanie.
Na początek Września zaplanowałem jeszcze start w Pile, w Półmaratonie Philipsa, który początkowo chciałem potraktować jako trening.
Moi znajomi ze ścieżek biegowych wiedzą jednak, że nie można pod tym względem za bardzo mnie słychać, jak mówię że „pobiegnę spokojnie”. Często, gdy poczuję smak rywalizacji, to gnam do przodu niczym „koń wyścigowy”. Ktoś mógłby powiedzieć jaki tam ze nie koń wyścigowy, ale ja tak się czuję, gdy staję na linii STARTU ramię w ramię z amatorami i zawodowcami. Cały czas uczę się nad tym panować i bardzo mi pomagają w tej kwestii najbliżsi znajomi w ten oto sposób, że biegnę z nimi utrzymując stałe tempo biegu dla ich poziomu wytrenowania.
Piła, zaraz po Grodzisku Wielkopolskim, jest dla mnie specyficznym miejscem. Mam wrażenie, że atmosfera panująca na obu imprezach udziela się nawet najwięcej „omarudzonym” gapiom, a rodzinki, które przyjeżdżają wraz z biegaczami mocno angażują się w doping swoich bliskich, i nie tylko.
Frekwencja była do tego stopnia Duża, że w biurze zawodów, czyli na hali sportowej były kolejki jak za czasów, gdy wszystko było na „kartki” a półki w sklepach świeciły pustkami.
Po załatwieniu spraw „urzędowych” zostało jakieś 15min na przebranie i szybką rozgrzewkę w postaci przytruchtania od biura zawodów na START.
Stojąc już w sektorze dla zawodników próbowałem się jeszcze troszkę porozciągać, jednak był na tyle duży ścisk, że wszelkie ruchy były ograniczone.
Odliczanie 10-9-8… i poszły konie po betonie, a razem z nimi ja, który miał założenie, że będzie to trening no i chyba do drugiego kilometra tak było. Do drugiego, ponieważ było na tyle „gęsto”, że nie dało się za bardzo wyprzedzać. Następnie ruszyłem z kopyta i po około 8km, gdy spojrzałem na zegarek oczom nie wierzyłem: jakbym biegł takim tempem to mogłem zrównać czas do mojej życiówki na tym dystansie! Przede mną jednak jeszcze 13km i tu może się jeszcze wszystko zdarzyć. Od około 15km poczułem się bardzo słabo nie wiem dlaczego, może był to efekt mocnego początku, może sporego odwodnienia, a może temperatura otoczenia już mocno dawała się we znaki?
Pamiętam, że na około 18km dogoniła mnie Pani Małgosia Sobańska ze swoim podopiecznym albo po prostu z innym biegaczem więc i ja wyrwałem do przodu. Na początku trzymałem ich tempo i kryłem się za ich plecami, aby zmniejszyć siłę wiatru. To, że biegniesz ramie w ramię ( dosłownie ) z zawodowcem dodaje człowiekowi wielkiej motywacji i siły choć jedzie już na oparach. Po około kilometrze trzymania tempa odpuściłem z racji tego, że nie miałem już sił fizycznych i psychicznych na walkę. Doszedłem do wniosku, że nic na siłę, jeszcze przyjdzie mój czas, a tak po za tym to miał być TYLKO LEKKI TRENING. Miał on dodać tylko świeżości moim nogom, a przerodził się w dosyć mocne, jak na mnie, zawody, którego pierwsze skutki zaczynałem już odczuwać podczas powrotu do domu.
Końcowy czas jaki uzyskałem wyniósł 1h33’50” netto - jak dla mnie, zadowalający.
Po starcie w Pile musiałem dużo uwagi poświęcić na regenerację, a miałem na to tylko tydzień. Wiedziałem, że za mocno pobiegłem i widziałem też, jak się nie przyłożę do tej kwestii to będzie BARDZO CIĘŻKO we Wrocławiu. Denerwowałem się tym startem z racji tego, że nigdy nie biegłem maratonu na jednej pętli i był to mój drugi już maraton w tym roku kalendarzowym.
Strach ma zawsze wielkie oczy…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |