2010-03-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Odliczanie czas zacząć... (czytano: 403 razy)
Niestety nie udało się mi wystartować w Sobótce w tym roku, choć jak podkreślałem kilkakrotnie, był to najważniejszy dla mnie bieg zaplanowany na ten rok, a start ten chodził mi po głowie już od września ubiegłego roku... Cóż... było, minęło... a mi pozostaje czekać na kolejną edycję Półmaratonu Ślężańskiego... Na pewno nie odpuszczę sobie tej przyjemności, a limit kontuzji, mam nadzieję, wyczerpałem na lata :)
W Sobótce jednak nie mogło mnie zabraknąć, choć występ w roli kibica nie należał do przyjemnych, gdyż na widok tych wszystkich rozgrzewających się do biegu, serducho się krajało... Na szczęście, w Sobótce czekała mnie miła "rekompensata" w osobie Marysi (również rekonwalescentki)... :) Gdyby okazało się, że i Ona biegnie to już nie dałbym rady posklejać złamanego serca... :)
Już od samego przyjazdu do Sobótki głowa chodziła mi na wszystkie strony w poszukiwaniu znajomych gębulek... :) Opuściłem swoją biegową brać z mojego Hermesa i udałem się na łowy... :) Tak oto poznałem pierwszą "Trójcę"... Marysię, Darka i Radka... Marysia, jak już przyzwyczaiła nas na łamach "maratonów"... fiu bździu... szalona i promienista... :) Darek, stremowany i telepiący się jak galareta... tak obawiał się o start, a rekord trasy machnął z lekkością... :) Radek... tryskający humorem i... "normalny w kroku" :))) (dla wtajemniczonych)... Dzięki temu zelżały mi nieco nerwy i przygnebienie i powoli zacząłem się godzić z nową funkcją - kibica (oby jak najrzadziej mnie ten zaszczyt spotykał)...
Wiadomo, sportowcy wkrótce udali się na linię startu, a ja z Marysią na dwugodzinne "randez vous"... :) Jak się zarzeka, straszna z Niej gaduła... Hm... nie mam zdania, bo w Sobótce tego dnia nieco powiewało, więc tak źle nie było i uszy mi nie puchły... :)))
A tak na serio... Marysia to super kobitka, jak sie rzecze... "do tańca i do różańca"... No może ze mną nieco gorzej, bo tancerz ze mnie żaden, a w różańcu jeszcze chyba mniej biegły jestem, ale jakoś "dawali my" radę... :)))
Gdy upływała godzinka od startu, udaliśmy się na trasę, by pokibicować finiszującym i porobić trochę fotek... Zdjęć zrobionych, przez wiele osób, na pewno będzie całe mnóstwo, ale od przybytku głowa nie boli... Zawsze to zwiększa szanse na odnalezienie siebie przez poszczególne osoby... Niestety znam to z autopsji... nie mam jakoś szczęścia łapać się w kadry podczas biegu i takich pamiątek mam niewiele... Że niby czegoś mi brakuje, że niby mało atrakcyjny jestem. że nikt mnie nie fotografuje...? :) Drodzy Ludkowie... zróbcie mi czasem fotkę, plizzzzz! :))) Ja tych fotek zrobiłem trochę i mam nadzieję, że jak najwięcej osób na nich się nie odnalazło... Gdy już prawie wszyscy znajomi ukończyli bieg, mieliśmy udać się na halę... Czekaliśmy jednak do przybiegnięcia Renatki (biegofanka), bo widziałem ją na starcie, Jej pierwszej "połóweczki", a że niejednokrotnie z jej strony zaznałem miłych słów podczas moich startów na hiszpańskiej ziemii, nie mogłem się nie odwdzięczyć... :)
Chciałem jeszcze ujrzeć Tomka (kwasiżura), ale nie spotkałem go przed startem i nie byłem do końca pewien, czy przyjechał, czy może "zaginął w akcji" :) Dopiero na hali się odnalazł, kompletnie zadyszany i przyznał się, że pobiegł chory i na trasie płuca wypluwał... :)
Okiem obserwatora... bieg był cudowny i wiele bym dał, by móc go oceniać okiem uczestnika... Na pewno rana na "pikawie" długo się nie zabliźni, ale niezmiernie cieszę się, że pojechałem tam, nawet "po cywilnemu" :) Spotkałem sie ze znajomymi, a ponadto poznałem wielu wspaniałych ludków... :) Ponadto jestem zadowolony z jednego wyniku, jaki padł podczas biegu... Zawodnicy Hermesa Świdnica, do którego przynależę, uzyskali dobre czasy, ale dla mnie bohaterem dnia został kolega Hermesowiec - Czesio Przybylski, który mając 64 lata i biegając stosunkowo niedługo, pobiegł na 1:50... Czesiu, jesteś Wielki! Szacun! I życzę kolejnych mocnych uderzeń...! I tak, z mieszanymi uczuciami minął, jakże wyczekiwany przeze mnie 20 marca 2010 r.
P.S. Na zdjęciu szybki Czesław
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Gosiulek (2010-03-23,10:03): Wszechstronny jesteś Arturo:))) full service;))) szlaku13 (2010-03-23,15:53): Choleraaa! Powinni to nieco zmienić, by cokolwiek było usuwane za potwierdzeniem... Już po raz któryś omyłkowo wcisnąłem nie to czerwone... zamiast dodaj komentarz, usuń i... Marysię ocenzurowałem... Jeden klik i "ni ma"... trochę niedopracowane, bo powinno wyskoczyć... "czy na pewno usunąć..."
Sorki Marysiu, że padłaś ofiarą mojego roztargnienia... ;)
Cieszę się, że spełniłem Twoje wyobrażenia... długo musiałem trenować, by nie było klapy... :))) szlaku13 (2010-03-23,15:55): He is coming... Truskawko :))) szlaku13 (2010-03-23,15:57): Noooo Wiesiu... Kibicowanie fajne, ale ma zdecydowanie mniej dodatnich plusów niż bieganie, ale też o wiele mniej ujemnych minusów, aniżeli siedzenie na dupie w domu... ;))) szlaku13 (2010-03-23,16:01): Jak chcesz malami, mogę pozamieszczać kilka fotek z archiwum... :) Z autografem nie przesadzaj... w końcu Ty też możesz zostać "Gwiazdą" ;))) A po biegu możemy, wzorem piłkarzy, wymienić się zapoconymi koszulkami... jeśli oczywiście uda mi się swoją odlepić... ;))) szlaku13 (2010-03-23,16:03): Gosiulek... a o co chodzi z tą wszechstronnością...? Tzn. wiem, że jestem, ale nie wiem co Tobie chodzi po głowie, w jakim kontekście... :))) Marysieńka (2010-03-23,17:41): Spoko...jednym kliknięciem, mnie się nie "pozbędziesz".......wiem, że zmartwię Cię, ale cieszę się, że znaleźliśmy się po tej samej "stronie"...:))))))Super z Ciebie "gość":)) szlaku13 (2010-03-23,17:58): Dam radę... poćwiczę na ciuszkach żony... też krasnalek... ;)))
A Ty miałabyś koszulę nocną z mojej XL-ki ;))) szlaku13 (2010-03-23,18:03): Jednym kliknięciem Marysi nie usunę, a to znaczy, że... Marysia jest dopracowana do perfekcji, a Maratony Polskie niezupełnie... ;)))
|