2009-11-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wiara góry przenosi... (czytano: 264 razy)
Niby tak mówi stare porzekadło... Ja jestem jednak z tych, którzy wolą, a nawet apelują o to, by góry zostawić na swoim miejscu... :) Niech nikt i nic nie waży się ich przenosić, nawet Pudzianowskiemu palcem pokiwam jeśli będzie trzeba... :)
Odsuwając jednak żarty na plan dalszy należy uwzględnić, iż stwierdzenie to jednak odgrywa w naturze wielką i ważną rolę i świat byłby o wiele weselszy i piękniejszy, gdyby zamiast tak masowego rozprzestrzeniania się wirusów grypy, ludzie zarażali się wiarą... Pomijam tutaj jednak aspekt religijny (aczkolwiek również ważny, a dla wielu nawet najważniejszy)... chodzi mi w tym przypadku o najprostszą z wiar, wiarę w siebie, w swoje możliwości, na wielu płaszczyznach... Niby najprostsza, ale często bardzo trudno ją u nas wymusić i z drugiej strony... szkoda, że trzeba ją czasami wymuszać, wszak to powinien być Nasz odruch bezwarunkowy... nawyk wyssany z mlekiem matki... Wtedy świat naprawdę byłby piękniejszy i weselszy...
Dzisiejszy wpis chciałbym zadedykować trzem osobom... Wojtkowi i dwóm uroczym "bloggerkom"... Gosi i Truskaweczce... :) Dlaczego? Za wiarę... którą w krótkim czasie we mnie tknęli. Nawiązuję tym samym do mojego ostatniego wpisu, kiedy to zadowolony po błogim obcowaniu z górską przyrodą i przygodą, zaniepokojony jednak byłem o start w dzisiejszym biegu... Po ubiegłotygodniowej sportowej złości, która mnie wypełniała i motywowała do "walki" na dzisiejszej trasie, został ledwo "flak"... Miałem co prawda kilka dni górskiej wędrówki w nogach, ale ani grama wybiegania, stąd im bliżej startu tym bardziej sobie odpuszczałem i plan pobicia mojego "personal best" odsuwałem w przyszłość... Ba... wogóle nie wierzyłem, że dam radę dobrze pobiec, a raczej obstawiałem, że złapie mnie zadyszka jeśli będę próbował za mocno docisnąć...
Trzy wesołe komentarze pod moim wczorajszym wpisem zasiały we mnie jednak ziarnko wiary, a dziś rano wyrosła z niej olbrzymich rozmiarów zadziorność. Jak tylko otworzyłem oczy, oklepałem (lekko) twarz na przebudzenie i już wiedziałem, że "bez walki mnie nie wezmą"... (zmęczenie, zadyszka, ani inne dolegliwości)... :) Co prawda komentarze owe skwitowałem, że niby za bardzo "lukrem ociekały", no bo zazwyczaj się tak pisze, by kogoś postawić na nogi... I o to chodzi... niech lukru będzie więcej niż na "świętomarcińskich rogalach"... byleby były efekty... :) U mnie się to sprawdziło... od drobnego ziarnka do monstrualnych rozmiarów urosła wiara w swoje możliwości... :) Dziękuję Wam "dziewczynki" i Tobie Wojtku również, ale do rady jednak się nie zastosowałem... nie doczepiłem się do żadnej Marokaneczki... wogóle do nikogo dzisiaj się nie doczepiałem... biegłem sam ze sobą i sam dla siebie... :)))
Na początku jednak trochę kręciłem nosem na pogodę... zaczynało padać. Wrrr! Nie był to jednak zimny deszcz, a wręcz przeciwnie, wkrótce zrobiło się okropnie duszno, że po kwadransie rozgrzewki upociłem się chyba tyle co po całej "dyszce"... :) Zastanawiałem się jak będzie, choć z drugiej strony pobudzałem się humorystycznym stwierdzeniem... Nie bądź jak polski piłkarz, co to na wszystko w koło narzeka... źle bo deszcz, źle bo upał, źle bo piłka żółta, źle bo murawa do "d...", źle bo sędzia kalosz... a wyników jak nie było tak "ni ma"... :) Ta metoda też działa, więc spokojnie ściągnąłem dresik i ustawiłem się na linii startu.
Na poczatku było trochę ciężko, bo jednak równy tydzień nie biegałem... Potem jednak "maszyna" przestawała rzęzić i nabierała płynności... :) Na półmetku pobiłem życióweczkę (5 km - 21:13)... nigdy dotąd nie biegałem tego dystansu, więc tylko na podstawie międzyczasów to odnotowuję... To był dobry znak, bo miałem spooory zapas, by na końcu również triumfować... Postanowiłem jednak chłodzić główkę, bo w zeszłym tygodniu wyniku nie dowiozłem, a zapas ulotnił się na ostatnich dwóch kilometrach... Niestety nie bardzo mogłem kontrolować swoje tempo, bo od 6 km do 9 km nie widziałem oznaczeń... Wiedziałem tylko, że nieco wolniej biegnę, ale o ile... Hm??? Na "dziewiątce" dowiedziałem się, że trochę straciłem przez te trzy kilometry "niewiedzy", bo ponad 40 sekund... Niemniej jednak to co widniało na moim stoperze, dobrze wróżyło... 38:59... Aby pobić rekord choć o symboliczną sekundę musiałem ostatni kilometr przebiec w 5:25... :)))
To byłaby już chyba katastrofa, bo gór tutaj nie było jak w Castellbisbal, czy Sant Vicenc dels Horts, pomyślałem i kontynuowałem bieg po "Victorię"... Przebiegłem ten ostatni odcinek w 4:17 i ostatecznie wybiegałem nowy rekordzik... 43:16. :))) Pozycja 135 na 417 finiszujących.
Mogło byc poniżej 43, ale przez trzy kilometry nie wiedziałem przecież na czym stoję i nie mogłem kontrolować tempa... Nieważne! Dziś jestem zadowolony, a granicę 43 minut jeszcze zdążę złamać... a potem będą następne... Na pewno! Wszak "wiara góry przenosi..." :)))
Fot. Start "Cursa de Sagrera - Barcelona"... Drugi rząd, pierwsza głowa od lewej... czapeczka błękitno-popielata... to ja :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora kudlaty_71 (2009-11-22,21:25): ...szczerze i bez lukrowania wierzyłem, że dasz radę...chylę czoła przed Twoim dokonaniem i oczywiście gratuluję...hehe...i zamykam temat Marokaneczki...pozdrawiam...a te 43 minutki to pykniesz w następnym starcie...z pewnością... szlaku13 (2009-11-22,22:05): Wojtku... dzięki, dzięki... :) Czoła jednak nie chyl, bo biegać się powinno z "głową do góry", inaczej możesz po trasie zaliczać wszystkie śmietniki i latarnie, a to nie wróży dotarcia do celu... :) szlaku13 (2009-11-22,22:08): Truskawko... dzięki, dzięki... :) Wiara góry przenosi, niemniej jednak nie wierzę, że tak łatwo się rumienisz... :))) A o neta się nie martw... zawsze sa jeszcze w rezerwie kafejki, więc absencji dłuższej nie przewiduję... :))) kudlaty_71 (2009-11-22,23:10): ...hehe...ale na fotce, to tak wyglądasz, jakbyś pozował jakiemuś rzeźbiarzowi... szlaku13 (2009-11-22,23:14): Czekałem aż ten przede mną raczy "d..." ruszyć, bo łapę na stoperze chyba przez minutę trzymał, a i tak się spóźnił z reakcją :) szlaku13 (2009-11-23,11:40): Truskaweczko... w to nie wątpię... Kobiety charakteryzują się doskonałą spostrzegawczością, zwłaszcza jeśli chodzi o szukanie tzw. "dziury w całym"... :))) szlaku13 (2009-11-23,11:43): Dzięki Wiesiu... może wkrótce Cię dogonię... :) To juz jest jakiś cel, jakieś wytyczne... :) Gosiulek (2009-11-23,13:59): Gratulacje:)))a jednak "obżarstwo" popłaca;)))zastanawiam się czego mam się opchać żeby na Mikołajach pofrunąć tak jak Ty;))) szlaku13 (2009-11-23,14:13): Wystarczy że ustawisz się na starcie za jakimś fajnym panem w rajtuzkach, co ma zgrabne nogi... zazdrość Cię poniesie do mety... :))) Niestety w Mikołajach nie wystartuję, więc upatrz sobie Gosiu jakąś ofiarę... :) byle nie "ofiarę losu" bo wyniku nie zrobisz... :))) Gosiulek (2009-11-23,18:40): no Marokańczyka raczej chyba nie mogę się spodziewć ale myślę że kogoś chętnego w rajtuzkach na pilota znajdę:)))
|