Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Kto z biegających nie chciałby zobaczyć Alaski i jeszcze wziąć udział w maratonie. A ja tam byłem i maraton w Anchorage przebiegłem. Ale po kolei. Tym razem przygotowania treningowe wypełniłem wyjątkowo skrupulatnie jak na mnie.

Ostatnie 8 tygodni przed biegiem to systematyczny trening: rano brzuszki (30x, w sumie zrobiłem ich 1470), później tzw. bieg dzienny wg planu, tj. biegi ciągłe, interwały, długie wybiegania (w tym 3x po 32 km), a wieczorem gimnastyka siłowa ok. 20 min. W sumie przed maratonem wybiegłem ok. 441 km (całkiem nieźle jak na moje lenistwo). Ostatni tydzień przed biegiem (ten już w Anchorage) odpuściłem sobie treningi, za to sporo jeździłem na rowerze, przeszedłem wiele km, zdobyłem nawet jedną górę w okolicy, tj. Flattop Mountain (niezbyt wysoka, ale końcowe podejście wymagało trochę kondycji, którą wcześniej nabyłem dzięki regularnemu treningowi. Dodam jeszcze, że z tej góry roztacza się przepiękny widok na całe Anchorage, na zatokę Cooka, i okoliczne góry, m. in. Chugach Mountains.

Z treningami było OK, za to z moim planem podróży były ciągłe kłopoty. Bilety lotnicze kupiłem już 17 Lutego (tydzień przed napadem Rosji na Ukrainę). Co ja zrobiłem, pewnie straciłem pieniądze, cały czas byłem w niepewności, czy moja eskapada w ogóle dojdzie do skutku, ale szczęśliwie się udało. Za to trzy razy linie lotnicze zmieniały moją marszrutę, a raz był zmieniony powrót.

Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem w moim lataniu. Ale jak to mówią, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W dzień odlotu przybyłem za późno na lotnisko, uciekł mnie autobus, a na następny czekałem ok. 20 min., wiadomo Niedziela, wczesny poranek. Miła pani z odprawy biletowej powiedziała mnie że jestem już na tzw. Standby, na ten lot Lufthansą sprzedano więcej biletów niż miejsc, no i 2 osoby (w tym ja) nie poleciały. Za to udało mnie się nadać mój bagaż podręczny (po co mam z nim chodzić po lotniskach)

Panie z Lufthansy z odprawy przed wejściem do samolotu poinformowały mnie że będą szukać dla mnie innego połączenia. Po kilkunastu min. dowiedziałem się że polecę LOT-em do Frankfurtu, a stamtąd bezpośrednio do Anchorage liniami Condor (pierwszy raz leciałem tą linią, co za standard) i dostałem jeszcze miejsce w wyższej klasie tj. Premium Economy. Dzięki temu połączeniu zaoszczędziłem ok. 10 godz. podróży, w poprzednich wersjach miałem lecieć przez USA, z transferem na lotnisku. Reasumując, niekiedy nie warto się spieszyć, dostałem dodatkowe pół dnia pobytu na Alasce i jeszcze otrzymałem niezłą finansową rekompensatę za tzw. overbooking.

Ale przejdźmy do maratonu.

Na miejsce startu docieram ok. 6.15 rano, przywieziony przez Christophera, osobę goszczącą mnie. Nie muszę mówić jaką miał przyjemność w Nd rano zerwać się z „wyra” i bawić się jeszcze w kierowcę. Przywieziony jestem do Kincaid Park, a tu ludzi jak na lekarstwo, ale powoli zaczęli docierać. Jak na realia amerykańskie to można powiedzieć mini-maraton, b. kameralny, bowiem ukończyło go tylko 462 biegaczy, ale za to ze wszystkich 50 stanów Ameryki.

Myślałem że będę jedynym biegaczem z Polski, ale gdzie tam, już na sztucznej murawie boiska do piłki nożnej (też miejsce startu i wcześniejszej rozgrzewki) spotykam 4 osoby z Polski, w tym kolegę Krzysztofa ze Śląska, z którym wspólnie zaczęliśmy bieg. Przed startem ciekawa ceremonia otwarcia, najpierw wmaszerowanie pocztu flagowego, następnie hymn narodowy, a później lokalny hymn Alaski. Start o 7.30. Trasa biegu w zdecydowanej większości prowadziła ścieżkami rowerowymi w lesie. Można powiedzieć że praktycznie cała trasa to nie miejski, ale leśny maraton.

Nigdy w takim długim leśnym biegu wcześniej nie uczestniczyłem. W ogóle, ja nazwałbym rozległe miasto Anchorage, miastem w lesie, tylko poza downtown. Przez pierwsze 9 mil trasa biegu prowadzi po najładniejszej ścieżce rowerowej w A. tj. Coastal Trail, oczywiście w lesie nad zatoką. Trasa maratonu nie jest płaska, jest wiele zbiegów i podbiegów, trochę pofałdowana z licznymi zakrętami. Za to ładne widoki na zatokę, na góry ze szczytami w śniegu po drugiej stronie zatoki. W tej części trasa biegu przebiega tuż obok międzynarodowego lotniska cywilnego Ted Stevens Airport. W czasie mojego biegu ze 3-4 ogromne samoloty to lądowały czy startowały.

Jeden z nich tak głośno huczał i nisko leciał, że już myślałem że wyląduje na moich plecach, ale szczęśliwie uszedłem z życiem. Oznakowana jest każda mila na trasie, dzisiaj liczyłem do 26 (42,195 km =26,2 mil). Po każdej ukończonej mili przeliczam też w pamięci jaki ułamek trasy już wykonałem w %, szczególnie pod koniec, np. 25/26. Te mile to jeszcze jakoś przeliczam na km, natomiast temp. podawaną w Fahrenhaitach nie nauczyłem się przeliczać na Celcjusza, tak więc nie wiem ile to 62F w C?

Szlak rowerowy ma oznaczenia co 0,5 mili na słupach (podawany jest też dystans w km, rzadkość na Alasce), na innych szlakach rowerowych jest to samo. Dzięki temu że 2 dni wcześniej odbyłem półdniową wycieczkę rowerową po trzech szlakach w A., w większości zwizualizowałem trasę biegu, wiedziałem czego mogę się spodziewać po drodze. Ścieżki rowerowe oczywiście wyasfaltowane, ale był też odcinek na trasie (ok. 2-3 mile) po szutrze, oczywiście w lesie, na tym odcinku w większości lekko pod górę.

Przed startem nawodniłem się Powerade i skonsumowałem żelka. Coś musiało być nie tak, dwa razy szybko i wcześnie „wylądowałem” w Toi-Toi, ok. 4 min. w plecy do rezultatu na mecie. Pogoda do biegu znakomita, mimo lekko zachmurzonego słońca nie było za ciepło, w lesie cień, mniejsze możliwości nagrzania się ciała. W ogóle, przez cały dotychczasowy mój pobyt w Anchorage pogoda była b. słoneczna, ale dzisiaj po południu, po maratonie, zaczął padać lekki deszcz. I jak tu nie mówić o szczęściu. Stacje nawodnienia co 2-3 mile, woda, b. rozwodniony Gatorade.

Dwa razy załapałem się na żelki, raz w połowie trasy, później skonsumowałem własnego. W miejscach „napojenia” większy doping, ale na trasie pojedynczy wolontariusze, bębniąc w dzwonki też zachęcają do biegu, również słownie, w stylu: come on, good job, you do it. W kilku miejscach muzyka, raz jedna osoba b. ładnie śpiewała i grała na gitarze. Ten maraton nazwałbym samotnym maratonem, po ok. 2 milach biegniesz praktycznie sam, gdzieś daleko przed tobą, jedna, dwie osoby. Ja biegnę tak jak „fabryka daje moce”, ale nie forsuję tempa, no może jak zbliżam się do wyprzedzanego biegacza, to trochę budzi się we mnie instynkt walki.

Ale po 10 milach zaczynam odczuwać lekki ból w lewym udzie, boję się skurczu. Jednak nie dostałem go, ale do końca biegu czułem dyskomfort w lewej nodze, później odczuwałem też lekki ból w lewym śródstopiu. Muszę chyba jednak moją lewą nogę skonsultować z terapeutą, ten ból w lewym śródstopiu wiele razy pojawiał się w czasie treningów. Cały czas biję się z myślami czy po 30 km nie pojawi się tzw. ściana. Ale nie, nie było jej, no może później trochę wolniej biegłem, ale cały czas, widać moje długie wybiegania zaprocentowały. Na ok. 15 mili w przeciwnym kierunku biegnie lider, on już był na ok. 20 mili, nad drugim zawodnikiem miał już przewagę ok. 1 mili.

Później na pewnym odcinku mijam biegnących wolniej, a jeszcze później już tylko maszerujące osoby. Ta impreza biegowa to nie tylko maraton, ale też półmaraton, sztafeta, i bieg na 5 mil. Na ok. 3-4 mile przed finiszem wszystkie te grupy spotykają się i biegnie się wspólnie, dodatkowo mija się też zawodników biegnących wolniej w tzw. „tamtą stronę”. Prawie tłok na wąskiej ścieżce rowerowej. Ostatni odcinek ok. 300-400 m przed finiszem jest nieźle pod górę. Wielu biegaczy idzie pieszo, ja podbiegam na wierzchołek i później już tylko ok. 200 m do mety. Wpadam na metę, mój czas netto to 3:54:28 (ok. 10 min. lepiej od poprzedniego maratonu w Grudniu 2021, jeszcze raz zaprocentowały długie wybiegania)

A po mecie już tylko same przyjemności. Medal, jak to w USA, b. ładny, duży, kolorowy dostaję do ręki. Ten ma największy rozmiar, za półmaraton jest o połowę mniejszy, a za 5 mil b. mały. Skala wysiłku równa się wielkości medalu. Po jednym małym kubku wody udaję się do strefy piwnej, degustując 2 szklanice alaskańskich piw, przy drugiej spotykam kolegę Krzysztofa, wspólnie „opijamy” nasz bieg. Pożywiam się tostami z serem, owocami, nawet jedną kawę latte wypiłem. Zapisałem się też na masaż, pierwszy raz darmowy w USA, musiałem jednak swoje odczekać, ponad pół. godz., ale później co za przyjemność być masowanym wiele min. przez ładną, młodą afroamerykankę z szerokim uśmiechem.

Byłem zbyt zmęczony, nie stawiałem „namiotu”, grzecznie podziękowałem za rozluźnienie moich mięśni. Przebrałem się w Toi-Toi, i poszedłem sprawdzić na dostępnych laptopach mój rezultat. Okazało się pierwszy raz ”załapałem” się w pierwszej setce, byłem 78 w klasyfikacji generalnej, natomiast w mojej kat wiekowej M60-65 zająłem najgorsze miejsce, czwarte, a kto mnie strącił z podium, oczywiście kolega Krzysztof. Jak później sprawdzałem moje wideo na mecie, okazało się że Krzysztof finiszował tuż, tuż przede mną, był tylko o 1 sek szybszy (ok. 5 m przewagi na mecie!!!)

I ja tu tym razem nie mówić o pechu, ale cóż, stało się. Gdybym go dojrzał wcześniej, na pewno by wzbudził się we mnie jeszcze większy duch walki do końca. Następnie „strzelam” sobie fotki z medalem na tle mety, a później sam fotografuję finiszujących uczestników.

Polecam ten bieg jako coś innego niż typowe miejskie maratony, no i przy okazji można się podelektować przepiękną naturą Alaski. To był już mój 31 maraton w dotychczasowej mojej „karierze” biegowej. Łącznie daje to sumę ponad 1308 przebiegniętych km. Gdzie następny, pewnie już tylko gdzieś w Europie (wiadomo, koszty), ale jeszcze się nie zdecydowałem.

Jeśli czytelnik zainteresował się moją maratońską pasją to aktualnie staram się zrealizować następne wyzwanie tj. być w Klubie Siedmiu Kontynentów. Chodzi o ukończenie maratonu na każdym kontynencie, pozostała mnie niestety Antarktyda. Wszystkie dotychczasowe moje starty dotychczas sam finansowałem, nie mam żadnego sponsora, na swoją pasję zarabiam ostatnio pracą w Niemczech Jednak w przypadku Antarktydy zaczynają się dla mnie finansowe Himalaje. Impreza organizowana przez Maraton Tours & Travels , startująca z Buenos Aires (trzeba jeszcze tam dolecieć) zaczyna się od ponad 7 tys. USD. Niestety, wykonywana praca w Niemczech szybko nie pozwoli uzbierać mnie takiej kwoty. A czas leci, mam już ponad 62 lata. Stąd zwracam się o ewentualne finansowe wsparcie mojego projektu, tj. znalezienie ostatniego, najdroższego diamentu w Koronie Kontynentów tj. Antarktydy.

Jeśli uznają Państwo że warto poprzeć mój projekt, podaję poniżej nr kont do wpłat. Wiem że jest wiele pilniejszych potrzeb do wsparcia (np. zdrowie), ale jeśli uznają Państwo, że nie mogą mnie finansowo wspomóc, to moja prośba o rozesłanie tego projektu wśród swoich znajomych, rodziny, koleżanek i kolegów. Będę wdzięczny za takie poparcie.

Dla wszystkich którzy prześlą nawet symboliczne 1 PLN, 1 EUR, 1 USD na jedno z podanych poniżej kont, a w tytule przelewu podadzą swój osobisty adres mailowy (oświadczam że nie sprzedam nikomu bazy adresów mailowych) to obiecuję, że po ukończeniu ostatniego maratonu wyślę moją relację i zdjęcie z medalem jako skromne podziękowanie, a jednocześnie potwierdzenie że środki zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.

Nr kont SWIFT (BIC) – INGBPLPW
w PLN : PL 81 1050 1025 1000 0097 1014 1921
w EUR: PL 91 1050 1025 1000 0097 1014 2614
w USD: PL 29 1050 1025 1000 0097 1014 2663

Relację przygotował w Anchorage - Andrzej Wojakowski



Komentarze czytelników - 4podyskutuj o tym 
 

Ryszard N.

Autor: Ryszard N., 2022-06-25, 19:41 napisał/-a:
Ooo, coś nowego. Po incydencie gdy koleś chciał aby sfinansować szkolenie z techniki biegania, teraz taki projekt. Generalnie, uwielbiam śmieszne dowcipy. Proszę jednak zachować rozwagę.

 

J@rek

Autor: J@rek, 2022-06-26, 11:55 napisał/-a:
W obecnych czasach modne są różnego rodzaju zbiórki internetowe czy do puszek. Więc i na taki cel można spróbować coś zebrać i przy okazji trochę świata zwiedzić. Powodzenia w zbiórce.

 

Ryszard N.

Autor: Ryszard N., 2022-06-26, 21:39 napisał/-a:
Rozumiem, że już wpłaciłeś. No, chyba że jesteś z tych co to potrzebującym na FB wysyła serduszka i na tym kończy dobroczynność.

 

J@rek

Autor: J@rek, 2022-06-27, 22:45 napisał/-a:
A co ciebie to obchodzi czy już wpłaciłem czy nie. W obecnych czasach potrzeba mniej jadu i zawiści. Żegnam ozięble i zdrowia życzę.

 

 Ostatnio zalogowani
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZE¦9
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |