2008-01-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| (czytano: 796 razy)
To może być jakieś takie dziwne- z jednej strony szarpię się, wstaję nieraz o czwartej żeby wyjść na trening. Z drugiej cały czas mam wątpliwości czy to ma sens. Po co mam się ścigać? Czy ciągle musze sobie coś udowadniać? A nawet jeśli nie to i tak z czasem zacznę brać udział w tych wyścigach. Teraz biegam to co lubię najbardziej- spokojne zmulające wybiegania po około 20 kilometrów. Czasem lekko się pobudzę. Wiem że z punktu widzenia startów teraz to bez sensu. Ale w końcu jeśli chce bić życiówkę w maratonie to raczej jesienią- we Wrocławiu albo z Bytowie. Teraz mam taki czas na myślenie i zwiedzanie okolicy. Teraz cały czas zdarza mi się wybiec na jakąś łąkę polanę czy inne wysypisko śmieci i stwierdzić o rane ale tu pięknie.
W „Wydziedziczonych” Ursuli le Guin jest zdanie o tym że o ile potrafimy korzystać z fizycznego cierpienia to z duchowego już raczej nie. Staramy się to jakoś zagłuszyć, uciec. Nie wiem jak inni ale mnie to się ostatnio zdarzało. Z drugiej strony jeśli cos jest trudne, stawia opór, boli, sprawia że rozwijam się. Tyle że nie może ciągle boleć. Tego nikt na dłuższą metę nie zniesie.
Ja owszem powoli przyzwyczajam się że musi trochę boleć i nie wolno mi uciekać przed takimi stanami, ale musze też być dla siebie łagodny. Także w treningu, choć tutaj mama z tym najmniej problemów.
Ale z drugiej strony jeśli dalej będę aż tak łagodny to trochę tak jak bym był facetem z ikrą.
A facet z ikrą to facet z meńkimi jajeczkami.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |