Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
64 / 74


2022-04-28

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Mój Boston (czytano: 1971 razy)

 

Aby stanąć na starcie 126 Boston Marathon należało pokonać wiele przeszkód. Musiałeś być w pełni zaszczepiony, z negatywnym wynikiem testu, twój samolot nie mógł się spóźnić w związku ze strajkiem kontrolerów, musiałeś pozytywnie “przejść” przez rozmowę z urzędnikiem imigracyjnym.
To była dłuuuga droga. Po raz pierwszy zapisałem się na bieg, po uzyskaniu kwalifikacji, we wrześniu 2019 roku. Kiedy już miałem wszystko opłacone a formę “przyszykowaną” pojawił się COVID.
W kolejnym roku, z tego samego powodu, nie można było dostać się do USA bez dwutygodniowego pobytu w Meksyku albo Kanadzie.
Wreszcie pojechałem.
I tak oto, w poniedziałek 18.04. znalazłem się w szkolnym autobusie do Hopkinkton. Autobus jechał długo a ja wspominałem te wszystkie “przygody” i dylematy oraz przygotowania, które doprowadziły mnie na start najstarszego, nowożytnego maratonu świata: był Bieg Chomiczówki, wcale nie na Chomiczówce lecz na bielańskim AWF-ie, na źle zmierzonej trasie, znaczna część w błocie na stadionie do rugby. Biegło się dobrze, może nawet rekordowo ale nie sposób było to stwerdzić. Ehhh Chwilę później jednak, w Półmaratonie Wiązowskim “nabiegałem życiówkę”. 1:23:27 to 28” lepiej od rekordu i prawie trzy minuty szybciej niż kiedykolwiek biegałem na tej trasie. Przygotowania prawie bez zakłóceń, niemal wszystkie “akcenty” wykonane z zapasem. Oczekiwania były więc wielkie. Tym bardziej, że nie odczuwałem jetleg i nie zapomniałem o żadnym z przedstartowych rytuałów, z właściwym wypoczynkiem przez samym biegiem łącznie.
Dzień startowy też nie należał do najłatwiejszych: pobudka 5h przed startem, bus, metro, odnalezienie właściwego z kilkudziesięciu autobusów z depozytem a potem busa przewożącego na start, wreszcie godzinna podróż do Hopkington, gdzie umiejscowiono linię startu. A potem międzynarodowa gromada maratończyków “wysypała się” i rozlokowała na dużej, trawiastej murawie. Było zimno a do momentu startu pozostawał przeszło 2h. Biegacze mieli różne sposoby na przetrwanie tego okresu: większość leżała lub siedziała w ciuchach, które za chwilę będą musieli wyrzucić (depozyt pozostał w Bostonie), inni używali do tego folii termicznych z innych biegów. Widziałem także ludzi w śpiworach (do utylizacji), w zapasowych butach i torebkach foliowych na nogach (w obawie przed błotem). Na szczęście świeciło słońce i było sucho. Potem tak rozkrzyczana gawiedź gromadnie udała się do ponad setki przenośnych toalet by 30 minut przed godziną 0 przenieść się w strefę startu. Ja również podarowałem swoje przedstartowe spodnie i bluzę jako donację dla hrabstwa Hopkington i ruszyłem na start. Wkrótce okazało się, że “Otwocki tuptacz” na plecach startowej koszulki przyciąga rodaków. Jeden z ambicją na 2:55, drugi na < 2:50 (mieli podstawy we wcześniejszych startach). Rozmawiamy, idziemy na start. Ale po drodze jeszcze z setka toalet, łatwo się zgubić.
I tak się dzieje. Staję na starcie w otoczeniu kolorowego tłumu. Słońce przygrzewa coraz mocniej, Amerykanie kładą dłonie na klatkach piersiowych bo wokalistka a-capella wykonuje hymn Stanów Zjednoczonych. Przejmująco. Chwilę potem dwa, wojskowe samoloty przelatują nisko nad niemal trzydziestotysięczną rzeszą biegaczy. Kolumna rusza, to start. Obok mnie znów kolega z Warszawy. Proponuje żebyśmy razem powalczyli o 2:55. To byłby też mój rekord i jestem na niego przygotowany. Biegniemy. W dole nieprzebrane tłumy na szerokim zbiegu. A za nami ? Sześć razy tyle - odpowiada kolega. Mkniemy ostro w dół ale tłum jest tak wielki, że zegarek pokazuje ledwie 4:15 po 1 km.
To sporo za wolno. Dołącza drugi z poznanych przed chwilą rodaków. On będzie podganiał bo musi trzymać tempo 4:00-4:01. Łapię się za nim ale wkrótce, zniecierpliwiony, obiega po chodniku i znika. Znów jestem bez rodaków ale przecież nie sam, wokół mrowie ludzi. Zaczynam obawiać się o tempo. Staram się nadrobić stracony czas. Jeszcze chwilę z górki a potem pod górkę. 3:58
Nieco za szybko ale nadgoniłem. I tak to będzie wyglądało przez następne kilometry...Queen, Led Zeppelin, Gunsen’Roses, wreszcie wielki wizerunek (i wokal) Willa Smitha wśród tysięcy krzyków i oklasków zagrzewających do walki na trasie. Biegniemy przez malownicze miasteczka Nowej Anglii (Ashland, Framingham, Natick). Jest tłoczno ale jest szeroko. Punkty żywieniowe co 2-3 km, obustronne. Izotonik, woda, trzy punkty z żelami oznaczone kilkaset metrów wcześniej, żeby przypadkiem nie “przegapić”.
Robi się coraz cieplej. Po kilku kilometrach chowam opaskę, zimny wiatr w twarz jest niemal niezauważalny.
Zbliżam się do półmetka. Trasa ciągle “faluje”. 1:27:05, 4:06-4:07/km Dobrze ale czuję się zmęczony ciągłą zmianą tempa. A przed nami jeszcze Heartbreak Hills. Zbliżam się do barierek. Wrzask “Marco GO ! (Marco mam na koszulce) powtarza się raz za razem. Z dużym zaangażowaniem. Dzieci, młodzież, starsi ludzie, kobiety i mężczyźni. Czuję jakby wszyscy zaangażowani byli w wyścig i z całej siły gardeł i gestów dopingowali właśnie mnie. Nigdzie nie doświadczyłem czegoś takiego !
Utrzymuję tempo. 25 km. Zaczynają się Heartbreak Hills pierwszym, długim na ponad milę podbiegiem. Wyczerpujący ale tempo spada tylko nieznacznie: 4:26. Za chwilę nadganiam kilometrem w 4:11.
Czuję jednak, że sił mam już mało. Chwytam drugi żel, gęsty jak galareta.
Postanawiam zastąpić nim żel z własnego “zapasu”. I może to był błąd ?
Czuję też pragnienie a słońce, niepostrzeżenie operuje coraz mocniej.
Czyżbym niepotrzebnie ominął ostatni punkt nawadniania ? Szukam przyczyny spadku energii. Ale najwięcej jest w niej urywanego tempa.
Drugie wzgórze, już znacznie wolniej. 30 km Oby do 35, potem już tylko zbieg i mega szerokie, płaskie ulice Bostonu. Mozolę się lecz Marco GO! I świadomość miejsca powoduje, że zbieram się w sobie. Ale na zbiegu nie jestem w stanie nadrabiać jak wcześniej. Nie będzie rekordu ale wynik poniżej 3h wciąż realny. Trzecie i czwarte wzgórze. Tumult. Mijam sporo maszerujących osób, kilka grupek mija również mnie. Tych co przyjęli lepszą strategię. Czekam aż pojawi się kolega, który biegnie na 2:55. Może go przegapiłem. Ale nie, “wiesza” mi się na plecach “Hej, to ja ! Jak tam”. Pokazuję mu kciuk do góry jak agent Cooper choć właściwie chciałbym pokazać kciuka w dół. Ach jakbym teraz chciał być już na mecie i zajadać się donutami. Ale jeszcze niecałe 30’ wysiłku bo kolega minął mnie przy znaczniku 37 km (pewnie ciężko mu było pobiec 2:55 ale < 3h to na pewno). Wbiegamy do Bostonu od strony Brookline, rzekę Charlie mając po lewej stronie. Wydawało się to niemożliwe ale przy barierkach jest jeszcze więcej osób, wrzask jest jeszcze większy, wciąż słychać GO Marco ! Cały Boston wyległ w ten słoneczny dzień aby oklaskiwać maratończyków. Ale Marco się męczy. Nie podziwia architektury Bostonu (będzie to robił przez kilka, następnych dni bo nie wyjedzie tuż po maratonie). Tymczasem jednak walczy sam ze sobą. 40 km: 2:51:05.
Czyli mam prawie 9’ na 2200 metrów. Jak się “zbiorę w sobie” to będzie minimalnie poniżej 3h Ale się nie “zbieram”. Kilometry w okolicach 4:35-4:45 nie gwarantują sukcesu. I wreszcie przedostatnia prosta, lekko pod górę a następnie skręt w lewo, w ulicę Boylston i w oddali widać już trybuny i wielką maratońską bramę. Zafiniszuję ostatnie 200-150 metrów. Ostatni raz tego dnia się “zbieram”. Wszystko jest jednym, wielkim wrzaskiem. “All that jazz” prowadzi mnie do mety. Zgiełk w Ameryce, w kraju gdzie narodził się jazz ! Ogarnia mnie euforia. “Welcome to the jungle”, brzmiało wcześniej z głośników. Wyrzucam ręce w geście tryumfu. Dopiero na linii mety uświadamiam sobie w pełni, że to przecież Boston, miejsce gdzie zawsze chciałem dotrzeć. Maraton, który wywalczyłem i zakwalifikowałem się 2 i pół roku wcześniej. I jestem tu, na żółtej linii mety. Czas 3:01:16 jest niezły, choć nie wymarzony. Ale to jest czas z BOSTONU...i przy okazji daje mi możliwość startu w Nowym Jorku :-)

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2022-04-29,08:16): Marku, piękna przygoda. Realizujesz siebie w maratonach w pełni :) Gratuluję!
Kondziu173 (2022-05-18,22:12): Bardzo fajnie się czyta, marzenia się spełniają! Powodzenia w kolejnych startach :)
arco75 (2022-05-21,23:32): 👏👏👏







 Ostatnio zalogowani
Fred53
22:22
stanlej
22:16
Januszz
22:06
romelos
21:47
jaro kociewie
21:42
VaderSWDN
21:38
Admirał
21:19
anielskooki
21:19
gpnowak
21:05
Wojciech
20:56
Grzegorz Kita
20:50
andreade
20:47
kos 88
20:33
waldekstepien@wp.pl
20:25
StaryCop
20:07
kostekmar
19:48
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |