Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
59 / 74


2021-06-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Spała na wariata (czytano: 1520 razy)

 

Jechałem na Rundę Żubra, terenowy bieg w okolicach Spały, pełen obaw.
W piątkowy wieczór nie mogłem przebiec 100 metrów. Podeszwa lewej stopy po rehabilitacji ostrogi piętowej dalej nie dawała za wygraną.
Tydzień wcześniej, w Białowieży, gdzie już ósmy rok z rzędu biegałem w maju (tym razem z powodu odwołania ulubionego półmaratonu zaplanowane miałem dwa treningi) nie byłem w stanie wykonać 10 interwałów po 3:50.
Realne stawało się więc, że po raz pierwszy nie ukończę zawodów.
Jednak stanąłem na starcie nad pięknym Stawem Spalskim a entuzjazm wywołany normalnymi (wreszcie) warunkami miał mnie ponieść. Żadnych fal, bandamek, maseczek, rękawiczek i atmosfery niepewności. I oby tak już pozostało.
Start i od razu “lufa”. Ja wiem, że mnie “zetnie”. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni...ale biegnę niemal na full po brukowanych alejkach wokół stawu. Pierwszy km w 4:02. I co z tego ? Za chwilę wbiegamy do lasu a teren lekko się wznosi (cała trasa była w zasadzie płaska ale co cross to cross). Przede mną dwie dziewczyny. Jedna z nich ma na koszulce napis “Wanda Panfil team”. No, no skoro Pani Wanda ustalała jej taktykę to pewnie w drugiej części trasy nawet nie zauważy jak będzie mnie mijać. Ale na razie ostro po krzakach bo dziewczyny zajmują całą ścieżkę. Wyprzedzam je i “pruję” co sił ale kilkanaście osób z przodu systematycznie się oddala. A ja 4:06 po piasku. Zaraz się skończy zabawa a zacznie ból. Ale co tam ! Czy mnie tutaj ktoś ocenia za rozsądek ? Biegnę więc dalej. Zbliżamy się do bunkra w Konewkach. To jedna z wielu tutejszych atrakcji, którą obiegniemy dookoła i koło której zlokalizowany jest punkt nawadniania. Do punktu, na czwartym kilometrze, droga wiedzie asfaltem leciutko pod górę. I już wiem, że za chwilę nie będzie dobrze. Na szczęście po chwyceniu kubeczka jest zakręt w lewo i lekko w dół ale to tylko odroczenie “wyroku”. Zaczyna się bieg “na rezerwie”. Piąty, szósty, siódmy kilometr. Z przodu, kilkadziesiąt metrów znikająca sylwetka, z tyłu słyszę głosy. Ale sobie chłopaki gadają. Mają siłę gadać a ja już rękawami oddycham ! Ej, sam chciałeś ! To “ciągnę” dalej. Przez drzewa przebija słońce, chwilami, w prześwitach, jest całkiem gorąco. Chciałbym powiedzieć, że chłonę zapach lasu i wsłuchuję się w śpiew ptaków, że odpływam w “magiczny świat przyrody”...lecz las wydaje mi się nieskończony, droga koślawa a zamiast ptaków wsłuchuję się w zegarek odmierzający kolejne kilometry (zbyt wolno). O dziwo jednak tempo trzymam jednak dość wysokie (4:10-4:20). “Zajechany na maksa” docieram do półmetka (czyli kończę pierwszą pętlę), rozmawiające towarzystwo za mną się rozdziela, dwóch mnie raźno wyprzedza i znika w dali a trzeci, ciężko dysząc, zajmuje miejsce parę kroków przede mną. No dobra jeszcze “tylko” dziesięć kilometrów. Przed nami znów Konewki. Na punkcie próbuję dać zmianę koledze ale widocznie strasznie wyglądam bo odskakuje jak poparzony i wciąż biegnie chwilę przede mną. I tak przemieszczamy się noga za nogą czasami mijając kijkarzy (w menu zawodów także nordic walking). Nikt przed nami, nikt za. Czas jakby zawisł w powietrzu. Tempo lekko spada (4:20-4:35) ale wciąż jest zastanawiająco wysokie biorąc pod uwagę, że ledwo już się orientuję, że jestem w lesie ale jaki to las to nie jestem w stanie wymyślić ;-) I tak mija kilometr trzynasty, czternasty, na piętnastym sięgam z nadzieją po żel. I myślę sobie, że jak utrzymam tempo to może to się nawet skończy w okolicach godziny i trzydziestu minut na co w ogóle nie liczyłem. Ale zaraz przychodzi refleksja (refleksja ha ha...na szesnastym kilometrze nie wiedziałem co to jest refleksja): “Ciągniesz na oparach już z 10 km, do mety pięć, jak myślisz ile masz jeszcze w baku... głupcze ?”. Ale biegniemy dalej, kolega cały czas kilka kroków przede mną (potem powie, że czuł mój oddech na plecach całe szczęście, że przed startem nie jadłem cebuli ;-))
Trzy kilometry przed końcem czuję z oddali woń wegańskiej grochówki na mecie...zaraz,zaraz...wróć...po pierwsze 1) nie wiedziałem, że będzie grochówka, 2) wegańska grochówka nie pachnie...Co zatem poczułem ?...Człapiemy dalej.
...Skręt w lewo i jesteśmy na bruku, po drugiej stronie jeziora upragniony balon. Wtedy udziela mi się entuzjazm finiszera. Przyśpieszam, kolega przede mną również, nie ma zatem szans by go dogonić. Entuzjazm finiszera często jest przede wszystkim strachem, żeby cię ktoś nie “śmignął” na linii mety więc kiedy słyszę ruch za sobą przyśpieszam jeszcze bardziej i okazuje się, że ostatni kilometr był w tempie 4:02.
Wpadam na metę, nalewam samodzielnie wody do kubeczka (obostrzenia), chwytam dwie puszki bezalkoholowego. Obok mnie Dziewczyna od Pani Wandy. To ona była za mną. Pytam: “Wygrałaś ? Gratuluję !”. A nie mówiłem. Taktyka ! I siadam na miękkiej trawie.
W 1 Rundzie Żubra zająłem 16 miejsce i siódme w kategorii 40-49 (chłopaki, którzy mnie mijali wyglądali na młodszych :-( Osiągnąłem czas 1:29:03 GPS pokazał nieco poniżej 21 km. Jak na bieg, w którym od 6 km biegłem “na rezerwie” to całkiem nieźle ;-)
Fajna impreza, fajne miejsce - Spała. Szkoda tylko, że za gofry można płacić tylko gotówką...

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2021-06-07,11:00): Niezmordowany i ciągle niezwyciężony :)







 Ostatnio zalogowani
StaryCop
08:33
olos88
08:13
Daniel22
08:12
fit_ania
08:10
platat
08:10
maratonek
07:54
BuDeX
07:41
jarecki112
07:41
VaderSWDN
07:39
Robak
07:30
bobparis
07:28
martinn1980
07:19

07:06
Admin
06:59
jaro109
06:26
42.195
06:02
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |