2020-12-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Okiełznać mrok – mission failed (czytano: 1276 razy)
Nocna Masakra. Sama nazwa niekoniecznie wzbudza pozytywne skojarzenia, bo potocznie masakra to raczej coś złego. W przypadku tej imprezy słowo to odnosi się do poziomu trudności, wynikającego chyba z trzech faktów: dość słabej skali mapy (1:50000), punktów w terenie w postaci nieodblaskowej kartki formatu między A4 a A5, nocy. Połączenie tych aspektów daje imprezę, która potrafi dać w kość, zwłaszcza jeśli zalicza się ją w samotności.
W tym roku do Ośna musiałem pojechać sam. Nie będąc pewny stanu kolana po Wildze, zapisałem się bezpiecznie na TP25, mając przed sobą jeden cel: oswoić mrok. Jak dotąd we wszystkich nocnych zawodach startowałem w towarzystwie: H-29 zaliczone z kolegą z liceum (przy czym „zaliczenie” miało postać dotarcia z trudem do PK2 i wycofania się), H-37 w towarzystwie znajomych ze studiów, później dwie Nocne Masakry i jeden Nocny Marek również w towarzystwie (pomijam krótkie BnO w Poznaniu i Nowym Tomyślu). Tym razem chciałem stawić czoła wyzwaniu w pojedynkę, a czułem, że najtrudniejsze będzie uporanie się z samotnością w noc przez wiele godzin.
Start miał być o 18:00, niestety nieco się przeciągnął, i na trasę wyruszyliśmy ok. 19:00. Nie było czasu na przyjrzenie się mapie, bo start był w momencie rozdania map. No, zasadniczo to nikt nie bronił przeanalizować mapy w bazie i wyruszyć parę minut później – moim błędem było więc, że z tej opcji nie skorzystałem.
Z kilku wariantów, które mi przychodziły do głowy podczas początkowych minut, wybrałem kolejność punktów 2-5-8-6-3-1, a potem przejście do południowych punktów (9-4-7). Kartkę na drzewie przy płocie dawnego cmentarza żydowskiego udało się znaleźć dość szybko, ten punkt podbiłem jako pierwszy z zaczynających od PK2 (przykładowo, zwycięzca zaczął od południa).
Wychodząc z cmentarza jakoś poszedłem w kierunku zachodnim, ale szybko się skorygowałem i poleciałem na wschód, by ominąć jezioro wschodnim brzegiem, co okazało się skorygowaniem fatalnym w skutkach. W okolice PK5 dobiegłem gładko, razem z trójką współstartujących. Tyle że na miejscu okazało się, że nie zauważyłem na mapie rzeczki. W terenie okazała się mieć szerokość kilku metrów i nieznaną głębokość (ciemność nie pomagała dostrzec dna). Przeszedłem kilkadziesiąt metrów wzdłuż niej, szukając choćby przewalonego drzewa, ale nic nie było. Nie będąc pewnym swych (marnych) umiejętności pływackich i nie znając dokładnej głębokości rzeczki (nie mogła być duża, bo towarzysze szybko dostali się na drugi brzeg), postanowiłem pobiec naokoło, pomstując w myślach na imprezy na orientację, które oczekują od uczestnika nie tylko biegania, ale i brodzenia w wodzie tudzież pływania (jak na Rajdzie Konwalii)...
Obieg był dość długi, bo z mapy wynikało, że na rzeczce niemal nie ma mostów – nadrobiłem 11 kilometrów. Biegłem przez lasy, wioskę, pola, głównie ścieżkami, nie zawsze dobrze widocznymi, raz zupełnie na przełaj. Wszędzie sam. Las i pola były ciche, tylko nad rzeczką usłyszałem szum jej zaskakująco bystrego nurtu (blisko musiały być żeremia albo tama); księżyc zbliżał się do południowego horyzontu, gwiazd na niebie było od groma, wiatr delikatnie zawiewał. I do tego pełnia samotności, sam na sam z myślami, z mapą, i ze zwątpieniem, jaki efekt końcowy może mieć tak długi obieg.
Po drodze zebrałem PK8, który dość łatwo się znalazł przy krypcie na dawnym cmentarzu ewangelickim, co mnie trochę podbudowało, bo na BnO nic tak nie motywuje jak bezproblemowe znajdywanie punktów. Dobiegając w okolice PK5 od właściwej strony rzeczki zacząłem jednak odczuwać delikatny ból w kolanie i w związku z tym obawiać się, że może kontuzja się odnawia. Zacząłem zastanawiać się, co z tym zrobić.
Kartkę przy PK5 znalazłem nie od razu, bo spojrzałem na mostek od złej strony, ale straciłem tam max. dwie minuty. Za to przez kilka chwil mogłem obserwować jakiegoś małego zwierza wędrującego po dole częściowo suchego stawu (szop?). Wracając ścieżką biegnącą brzegiem jeziora, mogłem podziwiać mnogość gwiazd na niebie (daleko od wszelkich świateł miejskich, w środku lasu, ale nad brzegiem jeziora, mogłem widzieć niemal całe niebo). To był akurat wielki plus tych zawodów. A pomyśleć, że w drodze do Ośna mijałem tereny spowite gęstą mgłą.
Gdy dobiegłem do głównej drogi, musiałem zdecydować, co dalej. Postanowiłem ominąć PK6 i ruszyć do PK3, już coraz poważniej rozważając wycofanie się. Zdecydowanie nie chciałem odnowić kontuzji.
Biegłem powoli poboczem, licząc przecinki, które zauważyłem (w nocy łatwo jakieś przeoczyć). Gdy w końcu dobiegłem do skrzyżowania, z którego miałem zbiec na trójkę, kompas zwariował, wykazując jakieś 60 stopni odchyłu. Nie wiem, czy była tam jakaś większa linia wysokiego napięcia, czy coś innego zaburzyło jego działanie, ale przez chwilę myślałem, że się zepsuł (choć tak naprawdę nie wiem, czy i jak kompas może się zepsuć, pomijając celowe na-/rozmagnesowanie). Jak już nie idzie, to na całego.
Kartkę z PK3 znalazłem dość szybko w dołku, choć zacząłem od dołka na północ od drogi, a była w tym na południu. Dalej skierowałem się na zachód (kompas się naprawił) do drogi asfaltowej, którą miałem dobiec do PK1 (drzewka przy wieży). Zdziwiłem się, gdy się okazało, że las i pola są odgrodzone od drogi wielkim i długim płotem z uwagi na ASF. Na szczęście znalazłem jakąś bramę, którą dało się łatwo otworzyć i zamknąć. Dotarłszy do drogi, skierowałem się na południe.
Ból kolana odzywał się coraz częściej, nawet jeśli był lekki. Po PK1 miałem w planie zaliczyć jeszcze trzy punkty, i dopiero na tym odcinku zorientowałem się, że przeoczyłem PK10 – więc zostały tam cztery punkty, na oko szacowałem 15km (ręczny pomiar obmyślonego wariantu na GoogleMaps daje nieco ponad 13km). Kolano mogło tego nie przetrwać. Ostatecznie zdecydowałem, że po podbiciu PK1 (znalezionego bez problemu) pobiegnę do bazy. Dotarłem tam po nieco ponad trzech godzinach od startu (czas 3h08m, dystans ponad 24km).
Baza była pusta i cicha, była tylko dwójka organizatorów, nie było z kim porozmawiać o przebiegach i wrażeniach. Po pożywieniu się ruszyłem zatem do domu.
Odczucia mam dość mieszane. Oczywiście, choć wczoraj miałem dość biegania po nocy, bo zdecydowanie misja oswojenia mroku się nie powiodła, dziś już żałuję rezygnacji, mimo iż kolano wciąż się trochę odzywa. Najbardziej oczywiście żal błędnego wariantu z PK2 do PK5, bo to pewnie skutkowało przynajmniej ośmioma kilometrami nadwyżki (w porównaniu do wariantu zachodniego zakładającego dodatkowo zaliczenie PK6) i zmianą dalszych planów. Niezauważenie rzeczki mogło wynikać z tego, że nie dałem sobie czasu na uważną analizę mapy, ale z drugiej strony taka wtopa to zawsze trochę wstyd. Z trzeciej strony, wystarczyło przejść w bród i tyle. Może kiedyś się tego nauczę.
Ogólnie poziom trudności, przynajmniej na tych punktach, które znalazłem, wydawał się niższy niż przed rokiem, i była szansa na zaliczenie całej trasy w dobrym czasie. Ale cóż, kontuzja nie wybiera.
A samotność w ciemności? Jest trudna, to fakt. Zasięg wzroku tożsamy z zasięgiem latarki, dookoła tylko ściany drzew albo bezkresne pola, niewielu ludzi mijanych po drodze, nad sobą niezliczone gwiazdy. Zupełnie inaczej niż za dnia. Trudniej. Przyznaję, psychicznie była to dla mnie istna masakra. Zgodnie z nazwą. Oswajanie mroku muszę przełożyć na inny raz.
Tymczasem trzeba kurować kolano i powoli szykować się na rok 2021. Miejmy nadzieję, że będzie lepiej, i uda się zaliczyć nie tylko BnO, ale też jakieś biegi w tradycyjnej formy. Trochę mi brakuje rywalizacji ulicznej i tłumu kibiców – one też mają swój urok. Zupełnie inny, ale równie atrakcyjny.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2020-12-23,22:45): BnO, PK2, PK5, PK8, ile tych dziwnych rzeczy :) Dobrze, że ciebie mamy i nam trochę to przybliżasz :) Trzymaj się
|