2020-08-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ultra lato w Gorcach (czytano: 1443 razy)
Zawahałem się, droga zakręcała lekko w lewo albo biegła prosto, ginąc między drzewami. Żadnego znaku. Cofnąłem się do rozwidlenia. Tu ostro w dół ale także nie widać taśmy na drzewach. Stanąłem na środku polany i wyrzuciłem z siebie: “Gdzie te znaki k...” Było raptem 4 kilometry do mety. W dół. Po niemal 5,5 godzinach morderczego biegu i wspinania się zacząłem “czuć” koniec zmagań. A tu taka niespodzianka. Z lasu wyszedł zawodnik, który od dłuższego czasu biegł nieco przede mną. On również nie mógł znaleźć. Zaczęliśmy, nerwowo, badać wszystkie możliwe ścieżki szukając znaków...
Gorce swoją nazwę zawdzięczają wypalaniu lasów pod górskie pastwiska kilkaset lat temu. Lasy “gorały” aby dać miejsca dla owiec a polany zostały do dziś choć owiec pasie się już niewiele z wyjątkiem obszarów gdzie prowadzony jest tzw. “kulturowy wypas”. Teraz na tych miejscach odpoczywają turyści podziwiając bliższe i dalsze górskie widoki a widać stąd naprawdę sporo: Tatry, Pieniny, Beskid Sądecki i wreszcie pasma samych Gorców i Masywu Lubania. No i wody Jeziora Czorsztyńskiego.
Gorało również na trasie ultramaratonów, które w pierwszą sobotę sierpnia rozgrywane były na szczytach i stokach tych pięknych gór. Im dłużej się biegło tym “gorało” bardziej.
Jak doświadczył tego biegacz, który o 8 rano rozpoczął zmagania na trasie 48 km ?
Wystrzał startera. Najpierw 4 km asfaltem, lekko w dół. Radość biegania w zawodach po niemal 6 miesiącach przerwy. Swoboda i kontakt z czołówką. W końcu żaden z tych sześciu miesięcy nie był “odpuszczony” (mimo obostrzeń). Lecz zaraz zaczną się trudności.
Z wygodnego asfaltu skręcamy w prawo aby kamienistym zboczem wspiąć się na wieżę widokową na Lubaniu (1211 m.n.p.m.). Ponad osiemset metrów przewyższenia na niemal 8 km. Od razu zaczyna się mocna “stromizna”. Wciąż trzymam się nieźle a kolega przede mną pyta: “Czaisz się ? Jesteś z elity ?”. No...chciałbym ale “Nigdy nie byłem elitą, czaję się sam na siebie” - odpowiadam z uśmiechem. I za chwilę okazuje się, że elita wspina się dużo szybciej i mocniej. Momentalnie zostaję z tyłu choć wydaje mi się, że wspinam się szybko. Dziesięć osób, a potem jeszcze dwie mają jakby dłuższe nogi i jeszcze na ten bieg schowali w butach sprężyny !! Chwila zwątpienia. Konsternacja. Ja przecież miałem tracić na zbiegach, podbiegi to moja mocna strona...hmm to mijanie turystów na szlakach jak tyczki nie oznacza, że jestem przyzwoitym górskim wspinaczem ??? No okazuje się, że nie do końca ;-)...Cóż znów jestem w swojej własnej lidze i będę w niej przez następne ponad 40 km. W tym czasie dogoni mnie i wyprzedzi tylko jeden biegacz. Ja zaś dogonię, lecz nie wyprzedzę, również jednego. Nuda ? A skąd! Radość biegania ? A skąd ! To wyścig ze sobą aby przetrwać pokonując kolejne trudności. Etapami.
Podejście na Lubań było straszne. Ale się skończyło. Fantastycznie to wygląda jak wychodzisz ponad granicę lasu (bo las na grani wypalony był niegdyś przecież) i myślisz, że za chwilę już wejdziesz na wieżę a potem biegniesz i biegniesz i zastanawiasz się czyżeś tej wieży nie przegapił ( a wejść na nią trzeba i się “odhaczyć”). W końcu jest wieża, a pod wieżą kobiety w ludowych strojach kręcą się w koło, zwrócone do siebie. Dobrze, że to nie one “odhaczają” biegaczy ;-) Jest wieża ale czas na widoki będzie jutro (kiedy tu wrócę turystycznie). Ostry, bardzo ostry ale krótki zbieg i następne 13 km pagórkowatym terenem, głównym, czerwonym szlakiem w stronę Przełęczy Knurowskiej gdzie jest pierwszy punkt żywieniowy. Chciałbym napisać, że biegło się wspaniale, luźno, w znakomitych okolicznościach przyrody, podziwiając panoramy. Ale tak nie było. Cierpiałem wciąż po wejściu na Lubań, przeżywałem te sprężyny w nogach “uciekinierów” a nade wszystko strasznie rozbolało mnie kolano, które już od tygodnia dawało się we znaki. Musiałem się ratować pigułą. No i te panoramy przy okazji przegapiłem (choć jak na 13 km to za dużo ich nie było, sprawdziłem dnia następnego). Rozumiecie, że wspaniałe okoliczności przyrody też mi jakoś umknęły.
Wreszcie, dokładnie kiedy na zegarku upłynął 25 km, punkt żywieniowy. Dezynsekcja dłoni, woda i cola do własnego kubeczka, kilka kawałków arbuza i pytanie: “Jak się czujesz ? Jest moc ?” I odpowiedź: “Została w połowie Lubania.” I stwierdzenie: “Czyli strategia “od początku w trupa a potem jakoś to będzie” i uśmiech wolontariuszki.
Że co ? Że ja ? “W trupa”? Przecież czuję się świetnie ;-) - kołatało się w mojej głowie.
Następny etap to 10 km przez Magurki (koło wieży) aż do kolejnego punktu na osiedlu Jaszcze. Na początku łagodnie, potokiem, w którym mój organizm raptownie zapragnął się ochłodzić nie informując mnie o tym uprzednio. Wylądowałem w strumieniu, jedyny raz, na szczęście, tego dnia.
Pod Magurki (1108 m.n.p.m.) znów ciężko więc wolniej. Jest też coraz cieplej. W końcu już niemal 11:00 Potem długi, gwałtowny zbieg, na którym tracę dużo czasu. A tuż po zbiegu, po drugiej stronie strumienia kolejny punkt i dziewczynka z płynem dezynsekcyjnym. Macham, żeby przeszła na moją stronę strumyka. Śmieje się, w końcu to ona ma “po tamtej stronie” wodę i arbuzy (a także inne wiktuały, z których nie korzystam). Jest też smutna Pani, w stroju ludowym. Siedzi przy garnuszku ze smalcem. Nawet gdyby się uśmiechnęła nie skorzystałbym. Jestem wegetarianinem a bieg organizują weganie ;-)
Wolontariuszka mówi: “Cały czas prosto asfaltem”. Prosto, asfaltem. To lubię ! Tu czuję się jak u siebie. Lecz asfalt niedługo skręca i wije się w górę. Czeka na mnie biegacz, który wybiegał przede mną na punktach żywieniowych: “Widziałeś znak ?”. “No chyba prosto”. “To biegnij pierwszy”. No tak, wystawił mnie na “jelenia”. Ale znak wkrótce się pojawia i kolega raźno zajmuje miejsce przede mną. Znowu zostaję sam. Do mety jeszcze 13 km a mnie znów mocno boli noga. Konieczna jest druga piguła. Upragniony asfalt przechodzi w strome, kamieniste podejście pod Gorc (1228 m.n.p.m.). Schodzący turyści klaszczą i dopingują do dalszej walki. Ktoś mówi nawet: “Szacun”. Miło :-) Słońce piecze niemiłosiernie. Noga za nogą odliczam metry do szczytu. I kolejny turysta, który informuje, że jeszcze sporo pod górę ale dam radę. Na szczęście nie wie wszystkiego ! Nie wie, że organizatorzy ulitowali się nad zmaltretowanym biegaczem i nie musi on wbiegać na szczyt Gorca (a tym bardziej na wieżę). Na Polanie pod Gorcem zatacza łuk i rozpoczyna łagodny zbieg w kierunku mety. To mniej niż 10 km. I, o dziwo, ma jeszcze siłę żeby biec a po cały ciele rozsypują się, głęboko ukryte, zasoby endorfin. Hurrra, wszystkie wzniesienia pokonane, już blisko, dam radę przebiec to poniżej 6 godzin !
I tak niesiony wpada na rzeczoną polanę z rozwidleniem gdzie nie ma znaków, cztery kilometry przed metą...
...Straciliśmy z 10 minut na szukanie właściwej drogi. Wreszcie odnajdujemy ją i wybiegamy z lasu w Ochotnicy Dolnej, miejscu startu i mety. Stąd jeszcze 1,5 km Oglądam się pierwszy raz. Z lasu wyłania się dziewczyna (pierwsza wśród kobiet). No to niezłą mieliśmy przewagę...i dostaję jeszcze “powera” żeby mnie na ostatnich metrach nie dogoniła (kolega, jak odnaleźliśmy trasę, znów oddalił się na bezpieczną odległość). I biegnie mi się naprawdę świetnie, na odzyskanej euforii. Jeszcze tylko wpław przez Ochotnicę, wspięcie się na drugi brzeg i meta. Podnoszę rękę. 6h2’
Ja wiem, że byłoby sporo szybciej gdyby nie błądzenie po lesie. Ja wiem, że to mój najlepszy, najszybszy bieg ultra na trasie z największym przewyższeniem. Ja wiem, że jestem przeciętnym wspinaczem i bardzo słabym “zbiegaczem” ale wiem, że jestem ultrasem (tym, od krótszych dystansów “ultra”) i że przekraczam metę z uśmiechem, po 6h wysiłku w górach mimo zwątpienia, bólu i przygód na trasie. Jestem na swoim miejscu ! Mogę biegać i pokonywać samego siebie ! Oby jak najdłużej ! Teraz pora na piwo z lokalnego browaru :-)
PS Podczas tego weekendu byłem także wolontariuszem ale tą historię opowiem innym razem ;-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2020-08-10,11:10): Takie momenty czynią nasze życie bardziej bogatym. Piękne, kolejne doświadczenie. Szacun.
|