Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [5]  PRZYJAC. [12]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
yarek74
Pamiętnik internetowy
Biegać każdy może

Jarek K.
Urodzony: 1974----
Miejsce zamieszkania: Sosnowiec
5 / 8


2018-09-20

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Baran Trail Race 25km (czytano: 731 razy)

 

Baran Trail Race 25km czyli bieg po którym czuję się jakby stratowało mnie stado baranów ;) Zmęczony, obolały ale mimo wszystko zadowolony z wyniku i szczęśliwy. Rozpiętość temperatur podczas biegu wahała się od podobno 6-7C pod samym szczytem do ok 25C w cieniu podczas końcówki biegu. Na szczęście przed naszym startem przestało padać - czego nie mogą powiedzieć osoby startujące o 4 rano na dystansie 60km. Ale od początku...

Po wiosennym starcie w Beskidzkim Toporku bez dłuższego namysłu postanowiłem poszukać kolejnego górskiego wyzwania i padło właśnie na bieg Baran Trail Race w Węgierskiej Górce. Bieg niby na takim samym dystansie z tylko nieco większą sumą przewyższeń ale jak się okazało specyfika trasy i odmienność podłoża na trasie potrafi całkowicie zmienić jego specyfikę. Jednak w górach nie ma co porównywać tras, zbyt wiele czynników poza długością trasy oraz ilością zbiegów i podbiegów wpływa na jej trudność ale też i urok takich biegów na tym właśnie polega :)
Do samego biegu nie przygotowywałem się jakoś specjalnie, ot po prostu zmieniłem nieco specyfikę wybiegań, zrezygnowałem w dużej mierze z tras asfaltowych kosztem górek, crossu i nieco trudniejszego terenu. Dołożyłem trochę podbiegów. Na co dzień w treningach pomagała bliskość naszej rodzimej "Górki Środulskiej". Dodatkowo kilkudniowy wypad w Bieszczady też pozwolił nieco oswoić się z bieganiem po górach. Tym razem, ze względu już na nieco oswojenie się z bieganiem w górach, startowi nie towarzyszył mi stres i negatywne emocje... osiągnąłem swój ZEN ;)
Do Węgierskiej Górki z rodzinką przyjechaliśmy nieco po 8:00 rano, nieco za wcześnie aby zameldować się na kwaterze ale w sam raz aby na spokojnie odebrać pakiet startowy, przebrać się i przygotować do startu który był o 10:00. Całą drogę aż do ostatnich kilometrów towarzyszył nam deszcz, ale po dojechaniu na miejsce na szczęście już nie padało. Była szansa że poza błotem na szlaku i wylanymi litrami potu na trasie nic więcej nas nie zmoczy ;) Zaczęło się nawet robić cieplej, przy temperaturze ok 14C postanowiłem, że kurtkę schowam do plecaka, na trasie i tak szybko się rozgrzeję. Przed startem jeszcze krótka rozmowa ze spotkanymi znajomymi (Mariolką i Darkiem) i chwila statycznej rozgrzewki. Niemal punktualnie o 10:00 strzał startera i ruszamy.
Pierwsze 400m płasko Traktem Cesarskim, potem przez mostek nad Sołą i od razu ostro pod górę i tak praktycznie przez 6km do Glinnego, chwila na złapanie oddechu i w miarę "płaski" bieg przez hopki Magurki aż do ostatniego ostrego podejścia pod szczyt Baraniej Góry. Punkt odżywczy pomijam bo mam praktycznie jeszcze cały bukłak z wodą i jedną pełną softflaskę z isotonikiem. Po drodze mgła, czy też raczej nisko zawieszone chmury, miejscami widoczność na maksymalnie kilkadziesiąt metrów. Robi się zdecydowanie chłodniej ale postanawiam nie wyciągać teraz z plecaka kurtki żeby zaraz za szczytem Baraniej chować ją z powrotem. Nieco przyspieszam aby bardziej się rozgrzać - mam nadzieję że to się źle nie odbije w późniejszym czasie. Stawka się mocno rozciągnęła, przede mną we mgle majaczą mi 2 osoby, za mną słyszę czyjeś głosy ale nikogo nie widzę. W sumie dobrze że nie ma tłoku bo miejscami jest wąsko i ślisko, często trzeba omijać spore błotne bajora na szlaku. Docieram na Baranią Górę, miałem nadzieję na jakieś ładne widoczni ale cóż, tym razem ledwo widać szczyt wieży widokowej, choć chmur jakby zaczyna ubywać i gdzieś tam przez cienką warstwę chmur nad nami pojawiają się przebłyski słońca.

Pora skonsumować żela i łyknąć shota magnezowego aby przy zbiegach nie łapały skurcze. Na podejściu uda dostały mocno w kość a teraz dostaną jeszcze bardziej, do tego zaczną bardziej pracować łydki. Szlak w dół nie należy do przyjemnych, miejscami kamienie jak w korycie strumienia górskiego, kto tu naznosił tyle otoczaków, sporo z nich jest bardzo luźna i trzeba zbiegać dosyć zachowawczo żeby nie stoczyć się wraz z nimi ze zbocza. Podczas zbiegu tak bardzo skupiłem się nad tym gdzie stawiam nogi że dopiero teraz zauważam że chmury gdzieś się rozwiały i wyszło słońce. To dlatego zaczyna mi być tak gorąco :) Na ok 17km jest punkt odżywczy, szybko uzupełniam iso, wypijam cały kubek na miejscu, biorę kolejnego shota magnezowego, bo czuję że te zbiegi dają ostro popalić mięśniom a do mety jeszcze ok 8km. Przy puncie źródełko w którym można się nieco odświeżyć, chlustam sobie w twarz kilka razy pełnymi garściami wody - ach co za uczucie! Mógłbym cały się tu zamoczyć ale trzeba napierać dalej. Zbieg w dół staje się bardziej stromy i mniej kamienisty ale pojawiają się korzenie i czarna ziemia, oj będzie ślisko, trzeba uwa...aAA...ŻAĆ! Q...wa! No właśnie. Dobrze, że zwolniłem niemal do zera bo dzięki temu przejechałem na d...e tylko jakieś 2-3m. W sumie nawet nie poobijałem się bardzo tylko podczas poślizgu tak się spiąłem że skurcz mnie złapał od razu w łydkę i udo jednocześnie. Siedzę sobie tak na tyłku i podsumowuję straty, ręka - cała, noga - cała, zegarek - żyje, upadek poszedł bardziej na lewy półdupek więc telefon w tylnej kieszonce też przeżył. Czekam chwilę aż skurcz nieco odpuści, jedna dziewczyna która mnie właśnie mija i widziała mój niezbyt udany telemark pyta czy wszystko ok. Odpowiadam, że tak, tylko czekam aż skurcz odpuści. Aby się podnieść zginam drugą nogę i... AAAA... trafiłem kumulację! Skurcz w drugiej nodze. O rzesz ty w mordę, tego się nie spodziewałem. Przecież nie mogę skończyć biegu w takim miejscu z powodu skurczu, zaczynam kuśtykać do jakiegoś puntu podparcia, kilka metrów dalej zaczyna się asfaltowa droga, więc opieram się o barierki przy drodze i zaczyna kolejno rozciągać głównie łydki. W międzyczasie naliczyłem ok 15 osób które mnie wyprzedziły - no szkoda, ale co zrobić. I tak nie jest źle bo czas jak na razie lepszy niż się spodziewałem. Po chwili zaczynam iść, przechodzę w lekki trucht ale daję sobie jeszcze chwilę odpoczynku i schodzę do rzeczki aby umyć chociaż ręce z ziemi i trochę się orzeźwić. Jak to mówią - górska woda zdrowia doda ;) Ruszam dalej w niezbyt oszałamiającym tempie ale skurcze na szczęście nieco odpuszczają, choć cały czas czuję że nie mogę przyspieszyć bo gdzieś tam czuję jednak jakby ponownie chciały chwycić i to nie tylko w łydki i uda ale też a stopę i hmm.. piszczele? Po paru minutach nie jest już tak źle i mogę biec niemal normalnie. W między czasie parę osób jeszcze mnie wyprzedza, ktoś rzuca przelotnie tekst "za chwilę dopiero się zacznie"??? WTF? Że niby co takiego? Przecież to już niemal 5 km do mety - no i się zaczęło. Podejście o długości ok 1200m z różnicą wzniesień ponad 200m, w kilku miejscach nachylenie przekraczające 34% i do tego błoto. Kto ma kijki i lepsze podparcie napiera ostro pod górę, pozostali praktycznie wdrapują się ostatkiem sił na górę. No, teraz już tylko z górki ale nie ma tu mowy o biegu, przynajmniej na pierwszym odcinku - błoto, kamienie, praktycznie schodzimy rowem wyżłobionym przez spływającą wodę, uważając aby nie utopić butów w lepkiej brei. Wreszcie docieramy do asfaltowej drogi i zbiegamy nią już praktycznie aż do mety. Te ok 2km też ostro dają popalić, spuszczam nieco hamulce i udaje mi się biec czasem poniżej 5:00/km, obrywa się za to na tym zbiegu kolanom. Ostatni fragment do mostka przebiegam już z zaciśniętymi zębami, jedynie widząc fotografa na drugim końcu mostka udaję że czuję się dobrze ;) (Mam nadzieję że tą fotę gdzieś wyszperam w sieci) Za mostkiem czekają moi kibice - żona i mama, Piotrek biegnie w moją stronę i przybija piątkę. Ostanie kilkaset metrów do mety pokonujemy razem i wbiegamy na metę z czasem 3:18:54! Na mecie piwko które weszło jak gorący nóż w masło a od synka dostałem (a jakże!) otoczaka w kształcie serca :)

Miejsce open 136 na 314 które ukończyły bieg, w sumie startowało ok 330 osób. Jak przeliczę na liście te 20-parę osób które mnie wyprzedziły po mojej glebie to okazuje się że strata nie jest aż tak duża bo te 20-kilka miejsc w statystykach to ledwie 4-5 min. straty. Nie jest źle. Baaa! Można powiedzieć, że mogę być z siebie zadowolony, bo czas lepszy niż na Toporku a moim zdaniem Baran jest jednak bardziej wymagającym biegiem.
Organizator zapowiada, że planują również edycję zimową - kto wie, może się skuszę ;)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
entony52
14:32
jarecki112
13:50
INVEST
13:45
Hubert87
13:43
tomas
13:41
kirc
13:30
Bodzioo
12:58
romelos
12:56
bobparis
12:49
orfeusz1
12:34
karollo
12:29
anielskooki
12:22
zbig
12:21
kos 88
12:15
cumaso
12:12
inka
12:06
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |