Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [2]  PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Marco7776
Pamiętnik internetowy
Bieganie w miejscach nieoczywistych

Marek Ratyński
Urodzony: 1976-07-12
Miejsce zamieszkania: Warszawa
42 / 75


2018-09-19

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Moje biegowe lato (czytano: 610 razy)

 

Już za chwilę z kalendarza zniknie ostatnia kartka i zakończy się „tytularne” lato. Od kilkunastu dni wieczory są chłodne a zmrok zapada coraz wcześniej. Czas się więc zastanowić: jak minęło moje biegowe lato ? Czy spełniło wymagania, czy zapisze się czymś szczególnym w historii mojej biegowej przygody ?
Jak zwykle, w ostatnich latach, było gorąco (a czasem bardzo gorąco), jak zwykle-było intensywnie i jak nakazuje przygotowanie do najważniejszego, jesiennego startu, było coraz szybciej i coraz dłużej.
Choć tym razem rozpędzałem się powoli. A „winien” był ultramaraton górski, który w ostatnim dniu czerwca przeżyłem w Górach Stołowych. Przeżyłem i zapamiętałem a mój organizm „dochodził do siebie” jeszcze długo.
Tak długo, że podczas siódmego startu w Biegu Powstania sił starczyło na niespełna 6 km, a pozostałe 4, mimo zmienionej trasy, walczyłem aby zmieścić się poniżej 40 minut. I po raz pierwszy od niemal dwóch lat „zanotowałem” czwórkę z przodu (40:11). Wiem, było bardzo ciepło, ale było też bardziej płasko. I mimo że strefa startu-mety na warszawskich Stegnach była bardzo dobrze zorganizowana to mam nadzieję, że w przyszłym roku pobiegnę na tradycyjnej, klimatycznej trasie, przez historyczne centrum mojego miasta.
Minął lipiec, odczyty na moim pulsometrze wróciły do wartości normalnych, zwiększyły się treningowe obciążenia choć wciąż jeszcze brakowało do „setki” w tygodniu. Powoli „rozkręcałem” nogi. A ponieważ moi biegowi przyjaciele zorganizowali swoją pierwszą imprezę w lesie, koło rodzinnej miejscowości, postanowiłem się wybrać. Lubię małe, lokalne biegi, z ich atmosferą, zaangażowaniem i pasją widoczną na każdym kroku. I ten bieg właśnie taki był !
Nasielski Bieg Terenowy, zorganizowany przez Nasielsk Baszta Team, na leśnej, nieco ponad 6 km pętli udał się znakomicie. Choć nie był w moim planie startowym i wystartowałem z końca osiemdziesięcioosobowej stawki, ukończyłem go na 4 miejscu. Biegło mi się znakomicie, starłem się zachować równe tempo, a to sprawiło, że co chwila kogoś doganiałem i wyprzedzałem. W gęstym lesie nie bardzo widać było stawkę biegaczy dlatego dopiero na ostatnim zakręcie dowiedziałem się od kogoś „dobrze poinformowanego”, że jestem na wysokim miejscu. Nie starczyło czasu, dystansu i umiejętności żeby powalczyć o coś więcej, ale jeśli wyprzedza cię tylko trzech dwudziestokilkulatków, a ty stajesz, pierwszy raz w życiu, na najwyższym pieńku w swojej wiekowej kategorii to satysfakcja jest przednia :-) Bieg z powodów, które wcześniej wymieniłem, a także pod względem kulinarnym zdecydowanie POLECAM i mam gorącą nadzieję, że będą kolejne edycje !
Spada liczba tygodni do mojego, jesiennego maratonu. A w moim przypadku częste sprawdziany na drodze do tego celu sprawdzały się do tej pory znakomicie dlatego postanowiłem, że trzy półmaratony: 8,6 i 3 tygodnie przed startem docelowym będą drogą jak najbardziej właściwą. I nie byłbym sobą, gdybym nie połączył tego z moją turystyczną pasją.
Najpierw jednak Warszawa i wieczorny bieg, na którym, w ubiegłym roku, ustanowiłem mój półmaratoński rekord (1:23:55). Traf chciał, że wyjątkowo dużo znajomych zdecydowało się także na udział w praskich zawodach. Większość traktowała to jako znakomite przetarcie, cztery tygodnie przed Maratonem Warszawskim, a niektórzy jako swój debiut w imprezie biegowej (i początku fascynującej, mam nadzieję, przygody ;-).
I tak oto start starałem się łączyć z kibicowaniem.
Oj słabo ja się czułem przed biegiem. I nie chodziło o stan mięśni i stawów ale jakiś wirus żołądkowy, który był zapewne pozostałością firmowego wyjazdu.
Jednak obecność H.Szosta, A.Kozłowskiego i M.Giżyńskiego wśród zawodników i przynależność do pierwszej strefy sprawiły, że ruszyłem szybko, za szybko.
Miało być po 4:00/km, a było po 3:50. I było świetnie...przez 10 km a potem, już na Wale, przekonywanie samego siebie, że ja wciąż walczę o „życiówkę”. Na 12 km mijał mnie jakiś biegacz: „na ile lecisz ?” - „po 4:00, ale...”, nie słuchał dalej tylko śmignął przede mną jak zjazdówki przed snowboardem. Nie biegłem już po 4:00, walczyłem, żeby nie biec wolniej niż 4:10. Na 16 km jakiś gość idzie, mija go grupka (która najpierw minęła mnie): „dajesz, co się stało ?”, odpowiada: „nie zrobię życiówki i zabrakło motywacji” i idzie dalej. Wiecie jakie to było motywujące dla mnie ? No rzesz ! Dodało mi skrzydeł jak nigdy ! ;-)
Ale szukałem w sobie czegoś ekstra...i znalazłem. Na ciężkich treningach to jest nagroda na mecie, którą sam sobie sprawię jak wykonam zadanie (czasem jest to piwo, czasem coś smacznego). Tutaj to było za słabe. Ale znalazłem. Moją motywacją był kolega Robert, który „łamał” tego dnia, po raz pierwszy, 1:30 a wiem, że mógłby pobiec jeszcze szybciej...zatem na ostatnich 5 km - uciekałem przed Robertem, a każdy mijający mnie zawodnik budził we mnie męską sarnę uciekającą przed lwem-Robertem. I dociągnąłem w czasie 1:25:27, trzecim najlepszym, a medal dostałem od Artura Kozłowskiego (Robert dostał go nieco później, swój cel zrealizował).
Potem był tydzień intensywnych treningów, zakończony niedzielnym odwodnieniem, dieta białkowa i zmęczenie, co powodowało, że do Gniezna jechałem z „duszą na ramieniu”.
Wyjazd na Bieg Lechitów, najstarszy półmaraton w Polsce był pełen atrakcji. No bo to przecież wycieczka w stulecie niepodległości do miejsc, gdzie to państwo miało swoje początki. Był więc skansen w Dziekanowicach, Ostrów Lednicki, Katedra Gnieźnieńska, przyjemny nocleg nad jeziorem w niedalekim Przybrodziu ale przede wszystkim był bieg. Fantastyczny bieg z jednym z najpiękniejszych miejsc startu jakie miałem okazję doświadczyć w ciągu mojej biegowej przygody (a startowałem sprzed Pałacu Zimowego, Colosseum i z Maratonu). Tzw. „Stary Skansen” w Lednicy ujął mnie swoim urokiem, wśród drewnianych zabudowań, nad iskrzącą się w blasku słońca wodą Jeziora Lednickiego i tysięcy biegaczy rozgrzewających się wśród pamiątek i wspomnień sprzed ponad tysiąca lat.
A pomiędzy oficjelami na starcie, w bramie skansenu, Wanda Panfil, moja największa, biegowa, inspiracja. Było trochę za ciepło, choć to połowa września.
Start znów z pierwszej strefy. Tym razem staram się, aby nie było znacznie poniżej 4:00, zwłaszcza, że trasa „faluje”, delikatnie w górę, delikatnie w dół.
Mnóstwo uczestników (niemal 4000 - rekord frekwencji w 41 edycji biegu !) i sporo kibiców, mimo, że trasa wiedzie główną drogą, w większości poza zabudowaniami. Czekam, aż zacznie się kryzys (jak w Warszawie). Przecież: zmęczenie, odwodnienie, temperatura, górki. 10 km - zmęczenie nie przychodzi, tempo nie spada: 40:19 I duży podbieg na wiadukt nad drogą ekspresową. A potem wzdłuż tej drogi aż do 17 km. Zmęczenie nie nadchodzi, tempo nieznacznie „nurkuje”: 4:03-4:05, temperatura rośnie. W odróżnieniu od biegu w Warszawie, ja wyprzedzam pojedynczych biegaczy, a nie oni mnie.
Euforia. No bo rekordu co prawda nie będzie (brak sił na przyśpieszenie) ale meta coraz bliżej, a ja wciąż w niezłej formie. Przede mną biegacz głośno dyszy, stęka, wydaje odgłosy również tylną częścią ciała. Jezu, człowieku (na oko 20-kilka lat), ty się jeszcze w życiu nastękasz ! To bieg, a ty jesteś z przodu!
Mijam go, lecz mnie też dopada kryzys. Nie taki stękająco-coś tam robiący ale zaczynam wyglądać i czuć się jak ryba wyrzucona na brzeg. Jezioro, w oddali potężna Katedra, słychać spikera, ludzie na ławkach, turyści, zakręt, pod górę, kolejny zakręt i kolejny, zegar pokazuje 1:24:...a to przecież zaraz, za zakrętem. Co ? Jeszcze jeden ? Trawa, meta, 1:25:12, Satysfakcja, siadam, butelka wody na głowę, porządkuję myśli, szukam Żony...idziemy na obfity poczęstunek po biegu, patrzę na Katedrę na Wzgórzu Lecha. Dziś jestem spełniony. 77 sekund do rekordu, dużo, ale być może to był mój najlepszy półmaraton. Bo słońce, bo trasa. Taaak, jest motywacja do dalszych „zajęć”, a będą ciężkie.
Przebiegłem ten piękny bieg na 43 m-cu (na niemal 3500 osób) i na 6-tym w kategorii (ło matko !). A w Berlinie, Kipchoge...dziś Gniezno było moim Berlinem.
Wracam z tarczą (i drewnianą, pamiątkową łyżką). Biegowe lato się kończy, czeka mnie intensywna, biegowa jesień.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2018-09-20,10:16): Ekstraklasa Biegowa biega wyśmienicie :) Gratuluję!







 Ostatnio zalogowani
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
jacek50
21:01
JW3463
20:50
Jerzy Janow
20:32
Arti
20:23
StaryCop
20:23
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |