2018-06-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kieleckie wspinanie (czytano: 637 razy)
Kielecki Bieg Górski był pierwszym moim doświadczeniem z bieganiem po górach.
Zdecydowałem się nań licząc na „przetarcie” przed wyzwaniem, które „zafundowałem” sobie na zakończenie 42 roku życia i ósmego roku mojej przygody biegowej - ultramaratonem Gór Stołowych, który już za niecałe trzy tygodnie.
Pagórki otwockich lasów i warszawskie schody nie były w stanie przybliżyć mi warunków spodziewanych na trasie.
Stąd wyprawa do Kielc. Wyprawa pod każdym względem udana choć na miejscu czekały warunki niesprzyjające przyjemnemu pokonywaniu leśnych, górzystych ścieżek wokół miasta. Temperatura 27-30’ C przez cały weekend, bez deszczu, bez wiatru. Jedynym, ale bardzo dużym, atutem było zalesienie niemal całej trasy.
Spędziliśmy, wraz z Panią Żoną, bardzo udane dwa dni w Kielcach, tym bardziej że organizatorzy, kielecki MOSIR, zapewnili szczególne warunki dla osób przyjeżdżających z daleka: nocleg w preferencyjnej cenie, w hotelu tuż przy stadionie, na którym był start/meta i bezpłatny basen dla dwóch osób (nie tylko uczestnika).
Całość, wraz z pakietem startowym i kosztem startu wyniosła zaledwie 100 zł.
Przy okazji spacer po zadbanym mieście, zwiedzanie sal i ogrodu dawnego Pałacu Biskupów, bardzo dobra, tania gastronomia i wzruszający seans w kinie, a tuż przed wyjazdem skały urokliwej Kadzielni...
A sam bieg również przeprowadzony perfekcyjnie. Oznaczenia, punkty nawadniania (wodą, colą, a nawet...piwem) na najwyższym poziomie. Trasa wymagająca. Już tuż po starcie ok.270 uczestników ze stadionu od razu wbiegło do lasu i od razu miało pod górkę. Patrząc na profil trasy wiedziałem czego się spodziewać (sześć wzniesień o sumie ok. 600 m, rozłożonych równo podczas 22,3 km dystansu). Czy pokonam to poniżej 2h w temperaturze 28-30*C ? Nie wiedziałem na co mnie stać w terenie. Pewnie popełnię masę błędów, pewnie się wywrócę, pewnie będę miał wszystkiego dosyć !
I prawie wszystkie przewidywania się sprawdziły.
Błędem było zbyt szybkie pokonywanie pierwszych km a potem pierwszego wzniesienia. Wyprzedający mnie biegacz, zaprawiony w górskich „bojach”, przekazał mi swoją taktykę: pod górę spokojnie, jak jest stromo - podchodzimy, nadrabiamy na zbiegach i wypłaszczeniach. Wyprzedził mnie o niemal 3 minuty.
Inne podejście zaprezentowała zwyciężczyni wśród kobiet, w wywiadzie na mecie: jak najszybciej pod górę, a na zbiegach i wypłaszczeniach - odpoczynek.
Przybiegła ponad 7 minut za mną.
Taktyki były różne, większość jednak podchodziła, bo stromizny były naprawdę spore. Był jednak jeden człowiek, wśród tych wokół mnie, który uparcie biegł. Bardzo wolno, nisko pochylony, ale jednak wbiegał, wsuwał się na każde wzniesienie. Kilka razy mijaliśmy się na trasie, na szczytach „umierał”, na zbiegach nabierał wigoru. Tak się złożyło, że na ostatnim km (lekko z górki) zacząłem się szybko do niego zbliżać i wyprzedziłem go, on jednak zerwał się raz jeszcze i na bieżni odzyskał pozycję. Która zatem metoda jest skuteczna w biegu górskim ?
Wiem na pewno jaka była dla mnie jedyna: w połowie najdłuższego wzniesienia (ok. Dziesiątego kilometra), kiedy tętno przekroczyło 200 nie było opcji wbiegania, a opcja wchodzenia też stąpała po cienkiej granicy „siły woli”, gdzie „jest wspaniale” wykrwawiało się od ukłuć bagnetu wołającego: „Po co ci to było, głupcze !”
Kiedy jednak wdrapałem się na tę górę i zacząłem niezdarny, karkołomny zbieg (najwięcej straciłem na zbiegach, ale się nie wywróciłem ;-) a serce wróciło ze stanów „agonalnych” do „bardzo blisko stanów agonalnych” humor powoli zaczął mi wracać. Zdobyłem się nawet na krótkie konwersacje podczas płaskich fragmentów oraz przyspieszenie i prawdziwy finisz na bieżni stadionu. I mimo, że w losowaniu nagród znów ominęło mnie szczęście to wyjeżdżałem z Kielc zadowolony, również biegowo. Za trzy tygodnie czeka mnie wyzwanie, do którego mam wielki respekt: 54 km po dużo większych górach (pod górę 2400 m przy 600 m w Kielcach). Wiem już jednak czego się spodziewać, czego obawiać. Czuję narastający dreszczyk emocji. A wszystkim szczerze polecam imprezę w Kielcach: jest stromo, jest ciekawie, jest bezpiecznie !
Aha: Dwóch godzin ostatecznie nie pokonałem, zająłem 25 m-ce z 275 osób, które wystartowały, z czasem 2:02:57. Zwycięzca osiągnął metę w 1:34 (Kozak ;-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2018-06-12,14:26): Któż by pomyślał, że w Kielcach może być tak sympatycznie :) Muszę się tam za życia kiedyś wybrać :) Jeszcze tam nie byłem :) Jarek42 (2018-06-12,17:16): Też biegłem półmaraton po stromych górkach w Świnoujściu (i tutaj są górki). Na pierwszej górce taktyka ustaliła się sama. Aby dobiec.
|