2018-03-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maltański zachwyt (czytano: 1472 razy)
Słońce wychyliło się zza chmur nad portem Marsamxett. Niedaleko zalśniła majestatyczna kopuła Bazyliki Matki Bożej z Góry Karmel w Valetta.
Zostały trzy kilometry po promenadzie. Za chwilę łagodny skręt w prawo i w oddali dostrzegę upragniony balon z logo sponsora, oznaczający metę.
Samochody bez pośpiechu przesuwają się za „sznurem” pachołków oddzielających ich od „wariatów”, którzy tego sennego, niedzielnego poranka zdecydowali się przeciąć wyspę na pół w biegowym wysiłku.
Jest ciężko, bardzo ciężko, choć przecież tak niedawno było przyjemnie i lekko.
Od wczesnego startu u bram średniowiecznej Mdiny, pierwszej stolicy Malty, założonej jeszcze przez Fenicjan, w której przebywał, podobno, Św.Paweł, przez wilgotne po porannym deszczu drogi środkowej części wyspy, aż po przedmieścia aglomeracji Valetta biegło się bardzo swobodnie.
Kiedy autobus „biegowy”, ledwie dwadzieścia minut, wiózł uczestników z linii mety, w kurorcie Sliema, na linię startu, pomyślałem, że na tej, lekko wznoszącej się trasie (dla autobusu) spędzę kolejne trzy godziny a może dłużej.
Profil trasy wskazywał na sporą różnicę wysokości między startem a metą (sporą - biorąc pod uwagę biegi uliczne). A jednak rekord trasy (ponad 2:16) zapowiadał niespodzianki. Miało być w miarę płasko na pierwszych 25 kilometrach, potem długi zbieg i delikatny podbieg ok kilometra 35.
Forma była przygotowywana na maraton wiedeński, osiem tygodni później. Ale końcówka przygotowań wskazywała na możliwość uzyskania dobrego wyniku.
Postanowiłem więc pobiec bez asekuracji.
Kiedy kosmopolityczna grupa uczestników, wśród których znaczną grupę stanowili Polacy, powróciła z porannego spaceru po zachwycającej, wykutej w kamieniu Mdinie, nazywanej „cichym miastem” i ustawiła na linii startu, przy akompaniamencie „orkiestry” dętej nastąpił wystrzał. Ruszyliśmy, początkowo w dół, a potem lekko w górę. Przede mną Meksykanin, Chorwat, Polak, Brytyjczyk. Kolorowe koszulki tych, których porwała euforia startowa. Biegnie się dobrze, wiatr słaby, słońce nie wychynęło jeszcze zza porannych mgieł.
Rondo, podbieg, orkiestra dęta, zbieg, zakręt, orkiestra. Tak to wyglądało na pierwszych kilometrach. Zanurzałem się w sennym klimacie lutowej Malty, co chwila przerywanej gwałtownym dźwiękiem trąby albo talerzy.
Z czasem stawka się rozciąga (900 uczestników maratonu) a ja zaczynam doganiać i wyprzedzać tych, których poniosło na pierwszych kilometrach...
4:07-4:15. Szybciej na zbiegach, wolniej na podbiegach, bez napinania się.
Wciąż krążymy wokół średniowiecznego miasteczka widząc, w coraz większej oddali kopuły Katedry Św.Pawła. Wśród maltańskich łąk wspominam co widziałem przez ostatni tydzień: wyspa zachwyciła mnie swoją różnorodnością. Oprócz majestatycznej Valetty, stolicy wyspy z imponującą przepychem konkatedrą Św.Jana, zakamarkami Pałacu Wielkich Mistrzów i dostojnym fortem św. Elma, znajdujące się po drugiej stronie, na półwyspach - Villermosa i Senglea (Isla) pamiętające wielkie, osmańskie, oblężenie z 1685 roku. Widoki na nie i z nich na Wielki Port (szczególnie o zachodzie słońca) przejmują tak bardzo, że brak słów aby oddać towarzyszące temu wrażenie.
Kamienie megalitycznych świątyń w Tarxien, piękne zatoczki pełne kolorowych, rybackich łódeczek z okiem Ozyrysa w Marsaxlokk, jaskinia w Dalam klify na północnym wybrzeżu, nieopodal Błęktnej Groty (niestety łódki tego dnia nie wpływały do niej :-( ) Wreszcie promenada usiana malutkimi zatoczkami wzdłóż turystycznych: Sliemy i St.Julian. To wszystko nas zachwyciło. Choć wyspa jest mała, nie przepływa przez nią żadna rzeka, nie można zanurzyć nóg w jeziorze, a klimat jest suchy i surowy to ciężko wyrazić jak wielkie wywarła na mnie wrażenie. Ślady wielowiekowych kultur, przyroda, ludzie, smaki...doprawdy nie można być bardziej ukontentowanym miejscem, w którym się znalazłem. Zwłaszcza, że różnica temperatur między Otwockiem a Valettą sięgała w tych dniach 30-40*C (!!!)
Ruszam pod górę, dosyć uporczywą i długą, wzdłuż niskiego murku. Może zbyt szybko, w końcu nie ma jeszcze półmetka. Raportownie zbliżam się do biegaczy przede mną. Ale nie, nie przesadzam. Jest świetnie, swobodnie. Za chwilę zakręt i lekko w dół. Półmetek w 1:28:10.Może będzie poniżej 3h ? W końcu zaraz przestaniemy się „kręcić” i pobiegniemy prosto do Sliemy. A na 25 km jest przecież dłuuugi zbieg. Połykam pierwszy żel i faktycznie jest stromo. „Puszczam” nogi, aż bolą czubki palców. Pojedynczy biegacze, wyprzedzam na płaskim, słońce wychyla się nieśmiało zza chmur. Biegnę teraz szeroką drogą łączącą północną i południową część wyspy. Mijam 30 km. Za chwilę kilka małych pagórków, a potem, ostatnie 4 km płasko, wzdłuż zatoki.
I jest, jest całkiem stromo, biegniemy na wiadukt nad ulicą. A potem kolejny wiadukt i kolejny. Robi się coraz ciężej. Trzy-cztery kilometry nieustannych podbiegów i zbiegów, kiedy biegniesz już dwie i pół godziny potrafi „dać w kość”. Wreszcie węzeł Bombi, główne miejsce przesiadkowe na Malcie i brama do historycznej Valetty. Ale za bramą jest znów pod górę :-( Na szczęście trasa odbija w lewo i łukiem prowadzi do zatoki. To tutaj zaczynają się ostatnie, płaskie 4 kilometry. Naprawdę mam dość. Ciągnę siłą woli, choć zegarek pokazuje, że nie zwalniam poniżej 4:30-4:31 Nie jestem w stanie jednak przyspieszyć. Na czas sumaryczny od jakiegoś czasu już nie zwracam uwagi. Wyprzedzają mnie kolejni biegacze, co powoduje odczucie zniechęcenia. Potem okaże się, że byli to półmartończycy, którzy wystartowali znacznie później niż maraton. Nie widzę, w oddali, błyszczących murów Valetty. Wypatruję tylko linii mety. Jest ! Zdobywam się na namiastkę finiszu. Zegarek pokazuje 3:01:01 Byłoby lepiej gdybym lepiej zniósł podbiegi ale nie jest źle ! Jestem 46. To mój czwarty, najlepszy maraton, a przecież miał być tylko „przetarciem” :-)
Za chwilę okazuje się, że kolega Robert, z Nasielska, dla którego była to pierwsza, zagraniczna, maratońska przygoda, poprawił swój rekord o 7 minut i „połamał” granicę 3:15 (znacznie) :-)
A żona, jak zwykle, pstryknęła mi kilka fotek, na których widać, że nie oszukiwałem z tym zmęczeniem ;-)
Nie mogę również nie wspomnieć, że w kolejnym maratonie, w którym wziąłem udział, zwyciężyła Polka. Anna Wąsik osiągnęła czas 2:53:47 Serdecznie gratuluję !
Szczęśliwi idziemy na poszukiwanie dobrej pasty i pizzy w zatłoczonych knajpkach Sliemy. Dziś zasłużyliśmy na duże porcje i porządny łyk maltańskiego piwa !
A jutro zachwycać się będziemy krajobrazami Gozo i próbować wino, z endemicznych, maltańskich szczepów.
Grazzi hafna Malta !
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2018-03-06,12:00): Pięknie ! Czekamy teraz na Wiedeń :)
|