2016-01-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Nowy start życia (czytano: 1038 razy)
- Proszę się nie przestraszyć może zrobić się teraz dziwnie
Dobiega do mnie głos pani anestezjolog
po czym obraz kompletnie mi się rozmazuje
Przed chwilą położono mnie na stół operacyjny
celem wykonania cesarskiego cięcia
Do tego momentu
wszystko wydawało się przebiegać planowo
jednak teraz wyraźnie coś zaczęło wymykać się spod kontroli.
Ogłupiona prawdopodobnie morfiną którą podano mi dożylnie
zaraz po tym jak poczułam ból w górnej części brzucha
nie do końca zdaję sobie sprawę z przebiegu zdarzeń.
Nagle słyszę płacz dziecka
odwracam głowę w jego stronę
oczom moim ukazuje się mocno rozmazana krzycząca wniebogłosy mała okrągła buzia
- To pani dziecko
widzi pani? -powtarza pielęgniarka
- tak widzę - odpowiadam
chociaż nie jest to do końca prawdą
po chwili tracę przytomność
i znów ją odzyskuję
widzę jak lekarze nerwowo się krzątają
i znów odlatuję
w jednym z powrotów świadomości
próbuję się skomunikować przypominając o pobraniu krwi pępowinowej
i mój mózg zapisuje dziwną odpowiedź lekarki
- Proszę nas tu teraz nie zagadywać mamy tu krwotok do opanowania
zapamiętuję treść
jednak odtwarzam ją zupełnie bez zrozumienia
znów ciemność przeplata się z obrazem
teraz widzę twarz sympatycznego młodego lekarza znanego mi z patologii ciąży
- założę pani cewnik foleya żeby macica zaczęła się obkurczać
w odpowiedzi choć nie jestem do końca tego pewna
wykonuję głową ruch przytakujący i znów tracę świadomość
...
Cisza
przerywa ją znajomy głos
- Proszę zacisnąć pięść
słyszy pani?
-proszę zacisnąć pięść - powtarza anestezjolog
muszę pani założyć cewnik do tętnicy
będziemy tą drogą pobierać pani krew do badań
Zaciskam pięść
czuję ukłucie
po czym otwieram oczy
widzę dziwną duszną salę
na której leżą jeszcze dwie inne panie które sądząc po wieku
z pewnością nie zostały właśnie matkami
( jak się później okazuje są to pacjentki po zabiegu usunięcia macicy)
obiegam wzrokiem wszystko dookoła
po czym zatrzymuję się na dłuższą chwilę
przy pochylającym się nade mną stojaku na kroplówki
na którym pielęgniarka zawiesza woreczek z krwią
- Musimy pani zrobić transfuzję
będę musiała wykonać jeszcze jedno wkłucie
...
- dużo krwi straciłam - pytam stojącej obok zapisującej coś lekarki
- dużo - odpowiada po chwili dodając
- szacujemy że około 2 litrów.
W uchylonych drzwiach widzę sylwetkę Mojej Szybszej Połowy
z ruchu warg odczytuję dwa słowa
próbuję o coś zapytać ale pielęgniarka zawraca w drzwiach mojego męża
- przykro mi tu nie wolno wchodzić
ma pan telefon żony?
- tak
- proszę jej dać będziecie się państwo mogli tak komunikować
- kiedy będę mogła zobaczyć dziecko? - pytam
- niestety tutaj ze względów epidemiologicznych nie jest to możliwe
- ale ja go nawet nie widziałam po porodzie
- tak to prawda odzywa się druga pielęgniarka byłam z tą panią przy porodzie
ale niestety nic nie możemy zrobić
Odbieram sms po chwili drugi
tak docierają do mnie pierwsze zdjęcia mojego Okruszka
zrobione przez Moją Szybszą Połowę chwilę po porodzie
łzy spływają mi po zarumienionych po transfuzji policzkach
Przychodzi lekarz
podnosi kołdrę którą mnie przykryto
i oczom moim ukazuje się brzuch z położonym na nim ciężarkiem
który właśnie zostaje zamieniony na okład z lodu
spod opatrunku wystaje długa ciągnąca się rurka
- dren odprowadzający krew z brzucha
a niżej jeszcze dwa cewniki.
W prawej ręce trzy wenflony
jeden do leków
jeden do transfuzji
jeden do pobierania krwi
a na klatce piersiowej podpięte przewody
prowadzące do monitora pracy serca który wyciszono
z racji że wciąż uparcie sygnalizował że tętno jest zbyt niskie.
- Dobrze się pani czuje?
pyta z niepokojem pielęgniarka
- chyba dobrze
- a tętno zawsze ma pani takie niskie?
- zawsze
... to przez to że biegam w maratonach - odpowiadam
i ta wypowiedź zdaje mi się teraz brzmieć dziwnie obco
jakby mnie zupełnie nie dotyczyła
Patrząc na obraz nędzy i rozpaczy jakim teraz jestem
W głowie mam dwie myśli
ulgę że mam to już za sobą
i tęsknotę za dzieckiem połączoną z niepewnością kiedy je zobaczę
Czepiam się tej drugiej myśli
najszybciej jak to możliwe chcę znaleźć się z powrotem na oddziale położniczym
móc przytulić mojego Okruszka
Z kolejnych smsów od mojej Szybszej Połowy
dowiaduję się szczegółowego przebiegu zdarzeń.
Bilans jest taki
Mój syn cały i zdrowy
rodzi się z wagą wyższą niż szacowano 2195g
i wyjeżdża na korytarz kilka chwil po urodzeniu
ze względu na spadek temp ciała
na kilka godzin zostaje przeniesiony do inkubatora
Ze mną jest znacznie gorzej
źle przytwierdzone łożysko
nie oddziela się prawidłowo od macicy
dochodzi do masywnego krwotoku
który lekarze próbują zatamować przez kilka godzin
cudem unikam usunięcia macicy
zawieszona jedną nogą po jednej a drugą po drugiej stronie
osiągając niemal graniczną utratę krwi
przy której staje się jej zbyt mało aby wypełnić komory serca
zbyt mało by przeżyć
wysiłkiem lekarzy zostaję z powrotem przeciągnięta na właściwą stronę
i poskładana w jedną całość
co jednak nie zmienia faktu
że aktualnie czuję się bardziej jak suma części
Leżąc tak i nie mogąc się ruszyć
zadaję sobie pytanie
co dalej?
...
Po ponad dobie zostaję przeniesiona na salę dla matek z dziećmi
i dostaję swojego synka na stałe
od tej chwili walczymy już razem
teraz o karmienie piersią
moje ciało jeszcze nie do końca otrzeźwiałe
po tym co się stało
nie bardzo rozumie czego się od niego jeszcze oczekuję
jednak próbuję do skutku
kropelka po kropelce
aż w końcu się udaje
Po tygodniu od porodu
i ponad trzech tygodniach od mojego przyjścia do szpitala
w końcu wychodzę na wolność
płuca wdychają chłodne wilgotne listopadowe powietrze
to już koniec naszej szpitalnej przygody
wracamy do domu.
Początkowo nie mogę się w nim odnaleźć
chodzę w kółko nie pamiętam co mam gdzie na jakiej półce
do tego doskwiera mi jeszcze silny ból głowy.
W miarę jak ta dolegliwość ustępuje
a czas coraz bardziej oddala mnie od dramatycznych chwil
zaczynam nieśmiało tęsknić za bieganiem.
Jednak widząc w lustrze swój brzuch
wciąż mam wrażenie że jestem w czwartym miesiącu ciąży
Choć minęło już od porodu trochę czasu moje ciało nadal jest bardzo słabe.
Wiem że ciężko będzie rozbujać tę lokomotywę która straciła rozpęd.
Zaczynam wykonywać zalecone ćwiczenia na brzuch
początkowo zwykłe podniesienie nóg w leżeniu jest wyzwaniem.
Zaczynam więc ćwiczyć dolne partie brzucha
od unoszenia na zmianę raz jednej raz drugiej nogi
Stopniowo dodaję inne ćwiczenia
przysiady
wykroki
unoszenie bioder - wszystko z oporem własnego ciała.
Przy okazji mięśni grzbietu robię sobie mały test
zawisam na drążku iii
nic
ani raz się nie podciągnę
no cóż nie powinnam być tym zaskoczona
pomimo zrzucenia zaraz po porodzie sporej części kilogramów
wciąż ważę jakieś 10kg za dużo
to prawie tak jakbym chciała podciągnąć się z plecakiem
z którym biegłam maraton komandosa.
Wykonywane w domu ćwiczenia oraz spacery z wózkiem
szybko rozbudzają mój apetyt na więcej
Przy okazji przedświątecznych porządków
oczom moim ukazuje się stojąca w kącie przykurzona bieżnia.
Może wreszcie się do czegoś przyda
myślę sobie
ubieram się w rzeczy do biegania
ustawiam wznos na piątkę i zaczynam maszerować
Po kilkunastu minutach nieoczekiwanie stwierdzam
że zmęczenie jest mniejsze niż oczekiwałam
a może by tak...
po głowie zaczynają mi krążyć niepokojące myśli
i znów śni mi się bieganie
tyle że na jawie zwykły trucht wydaje mi się teraz być wyzwaniem.
W końcu jednak zdobywam się na odwagę
i po czterech tygodniach od porodu
wychodzę z domu tak po prostu
jak kiedyś - pobiegać.
Zanim przekraczam bramę swego domu
w progu wita mnie moja wataha
oferując wsparcie.
Za pierwszym razem biegnę tylko z Zarą
ale trucht w tempie 7min/km
okazuje się nie tylko łatwy ale i nawet przyjemny.
4 kilometry mijają bez przerw na marsz
które miałam w planach zrobić.
Po raz pierwszy chyba czuję że płuca chcą więcej
ale to nogi nie dają rady.
Następnego dnia budzę się obolała
już wiem które muszę wzmocnić mięśnie
Na kolejne wyjście jestem już lepiej przygotowana
tym razem zapuszczam się wprost do lasu
zabieram ze sobą psy
które ciągną mnie z całych sił
jakby chciały nadać mi znany im pęd do życia
ale tym razem nic z tego
z trudem odrywam się od podłoża
moje buty grzęzną w miękkim błocie
choć powietrze jest tak lekkie i ciepłe
jakby to był październik a nie grudzień
jakbym dostała z powrotem
te dwa miesiące wyjęte z życia
Pierwsza piąteczka pęka.
Zaczynam czuć się coraz pewniej
i to mnie gubi
gdy kusi mnie by pobiec trochę dalej
jakiś demon wyskakuje zza krzaka
i na prostym odcinku szutrowej drogi
potykam się na krawędzi kałuży
i podkręcam kostkę w dobrze mi znanym miejscu
siłą rozpędu wpadam do kałuży
i równie szybko się z niej podnoszę.
Nie zamierzam jednak ryzykować dalszego biegu.
Wracając rozmyślam
nad tym co właściwie się stało
i dlaczego mnie to spotyka
akurat teraz gdy tak cieszyłam się tym że znów mogę biegać
Dociera do mnie że to nie żadna złośliwość losu
to tylko dodatkowe kilogramy plus osłabione mięśnie i stawy
rozluźnione działającą pod koniec ciąży relaksyną.
Robię sobie tydzień przerwy
akurat do Sylwestra
i okrągły rok do dnia
kiedy to podczas noworocznego nocnego biegania
na dobry początek sezonu 2015
skręciłam właśnie tę kostkę w tym samym miejscu
Teraz rok po tym zdarzeniu
i tydzień po skręceniu przypominającym
nie ma prawa wydarzyć się już nic złego.
Dwadzieścia minut przed północą
gdy oba nasze szkraby już śpią
wymykamy się w ciemność całą watahą
Drogę rozświetla nam księżyc
który wygląda jakby właśnie się przewrócił i nie mógł wstać
ale dla nas ta noc się dopiero zaczyna
Po kilku minutach biegu zewsząd zaczynają błyskać fajerwerki
z głównej drogi wbiegamy w boczną uliczkę
gdzie jednak wybuchów i błysków jest jeszcze więcej
Nie chcąc stresować naszej watahy
która o dziwo jednak takiej wojny się nie boi
wbiegamy do lasu
Moja Szybsza Połowa przepuszcza mnie przodem w żywych drzwiach
ciemność ogarnia nas ze wszystkich stron
ale to jest mój las
znam jego szept a on zna moje kroki
intuicyjnie odnajduję ścieżkę do domu
i tak szczęśliwie kończy się bieg
zaczyna Nowy Rok
i dla mnie nowy start życia.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu dziadekm (2016-01-01,22:33): Jesteś Wielka....Dobrego Roku Patriszja11 (2016-01-02,19:06): Dziękuję, wielka to duże słowo, momentami czuję się zupełnie malutka, ale staram się jak mogę radzić sobie w tych trudnych dla mnie okolicznościach. Szczęśliwego Nowego Roku, nowych życiówek! Inek (2016-01-02,19:19): Serdeczne Gratulacje! Życzę Tobie Patrycja i Twojej Rodzinie dużo, dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku :) Mahor (2016-01-02,20:15): Czytałem jak kryminał.Doznania jak u Hitchcocka...Przyjemności w bieganiu przez cały Rok i dla tego najmłodszego z "Watahy" również :-) Patriszja11 (2016-01-03,11:14): Dziękuję Inku, Tobie i Twojej rodzinie również życzę szczęśliwego Nowego Roku zrealizowanych planów i spełnionych marzeń. Patriszja11 (2016-01-03,11:19): Dziękuję Maćku, Tobie również życzę udanego Nowego Roku, dużo dobrej pogody w życiu i spełnienia nie tylko biegowych marzeń. jann (2016-01-03,11:38): Gratulacje, dobrze że wszystko się pomyślnie ułożyło. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i powrotu na trasy biegowe!!! Joseph (2016-01-12,23:26): Czekałem na Twój wpis po tym poprzednim, "ciążowym". Dobrze, że się odezwałaś. Biegnij Patrycjo, biegnij :)
ps. Twardy wilk z Twojego chłopaka wyrośnie. Patriszja11 (2016-01-17,18:36): Dziękuję Janie i wzajemnie wszelkiej pomyślności w Nowym Roku Patriszja11 (2016-01-17,18:38): Dziękuję Łukasz, fajnie wiedzieć, że ktoś czeka na moje wpisy :-) wobec tego będę teraz biegać i pisać częściej. Joseph (2016-01-21,23:38): Trzymam Panią za słowo :)
|