2014-09-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Przepiłowana (czytano: 1223 razy)
Przepiłowana powtórnie w Pile na poziomie podstawowym przy pełnej aprobacie publiczności. Z piłą po prostu inaczej się nie da. Wraca głupawka alfabetowa z ubiegłego roku i prawdziwa obsesja na punkcie litery „P”. Nic na to nie poradzę. Po prostu tak mam. Słowa same się wybierają i układają w piękne puzzle. Piszę prosty scenariusz. Piękne późne lato. Południowy skwar gdzieś w Polsce. Prawie błoga sielanka przeciętnych mieszkańców ma się za chwilę skończyć. Bo oto piła o potężnej mocy podobno ponad 3 tys. ząbków przetacza się przez miasto powodując prawdziwy zamęt. Podeptany asfalt, poprzecierane na nowo szlaki, poirytowani kierowcy, którym pozostaje tylko patrzeć jak piła przelatuje im przed nosem. Mimo, że byłam przez dłuższą chwilę ząbkiem w Pile, który pulsował na asfaltowej patelni w rytm tłumu, piła dopadła i mnie. Na 19 km poczułam coś w rodzaju ściany. Byłam rozczarowana, bo przyszła dość niespodziewanie. Do tej pory biegło się dobrze. A nawet bardzo dobrze, jeśli nie liczyć żaru lejącego się z nieba i ciepła buchającego z asfaltu. Bo pogoda sprezentowała biegaczom ciężką przeprawę. Tradycyjnie na początku wszystko jest poprzestawiane i rozregulowane. Próbuję zsynchronizować rytm serca, krok i oddech, ale wszystko pada a ja nie poddaję się. Po paru kilometrach wszystko powraca i można powoli zacząć biec poprawnym tempem. Miałam dwa motywujące momenty, które dały mi porządnego kopa. Pierwszy, gdy zobaczyłam dopingujących znajomych ( była sesja zdjęciowa w biegu, przybijanie piątki i uśmiechnięte buzie, bo dziewczyny ostro kibicowały ) a drugi, gdy skusiłam się na cukier. Puste kalorie, dużo słodyczy, wspomnienie z dzieciństwa, gdy cukier był na kartki a załatwiony spod lady był nie lada zdobyczą. W obu przypadkach przyśpieszyłam i naiwnie myślałam, że tak zostanie do końca. Życiówki i tak bym nie zrobiła, ale miałabym przynajmniej porządny czas a tu wszystko wzięło w łeb. Czułam, że zwalniam, nogi zaczęły robić się jak z waty a pęcherze porządnie już dokuczały, choć powstały wieki temu. Moje ciało poddało się, mimo iż umysł mówił coś innego. Staram się jak mogę, ale nogi robią się coraz bardzie obce, nie moje, nie słuchają poleceń. Zamykam oczy żeby wczuć się w siebie. Serce bije normalnie, nie łapię nawet owej początkowej zadyszki tylko nogi a konkretnie stopy mówią stanowczo: NIE !!!! Wiedziałam, że nie może być tak pięknie. Zdecydowanie słabnę. To już nie ten krok. Patrzę jak tuż obok mnie, za mną i przede mną walczą lub poddają się kolejni zawodnicy. Słychać syreny karetek pogotowia. Mijam kogoś, kto jeszcze przed chwilą był daleko przede mną a teraz leży nieobecny na poboczu. Kawałek dalej znowu poddał się kolejny zawodnik. Służby medyczne rzeczywiście robią co mogą. Spisali się na medal a mieli ręce pełne roboty ! Dopiero przyśpieszam na ostatnich może 100 metrach, ale to i tak nie poprawia niczego. Widzę czas. Nieporównanie lepszy niż w Pobiedziskach, ale nie powala. Przynajmniej mnie. Jest gorzej niż w ubiegłym roku a wtedy też był upał. ( widocznie na stałe wpisał się w ten pilski bieg). Piła dała się we znaki. Na szczęście tylko w przenośni.
P.S Zdjęcie jest ale komputer odmawia współpracy zatem przy okazji
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Namorek (2014-09-15,19:45): W Pile było ciepło lecz w Grodzisku dużo dużo cieplej .
Dla mnie Piła temperaturowo była OK .
Za to bieg Lechitów do Gniezna (21,1 km) oporócz upału przez cały dystans straszliwie wiało i niestety prosto w twarz . Nurinka6 (2014-09-28,16:49): dlatego między innymi nie biegłam :0
|