Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna
64 / 92


2014-08-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Z dzieckiem w drodze (czytano: 1380 razy)

 

Pamiętam niedawną rozmowę mojej mamy z koleżanką:
- córka biegnie dzisiaj maraton
- ten w Warszawie?
- niee w góry pojechała
- jak to? Po co pojechała na maraton w góry jeśli ma go na miejscu?
To jest pytanie dotykające sedna.
Żeby zrozumieć dlaczego tak jest
trzeba najpierw dowiedzieć się na czym wyrosłam
Lubię wracać myślami do swojego dzieciństwa
Rodzice cyrkowcy zaszczepili we mnie
zapał do włóczenia się
i miłość do koczowniczego trybu życia w ogóle
W bieganiu po górach nie chodzi mi więc tylko o obcowanie z nimi
lecz o samą możliwość podróżowania do którego mój organizm
tak przywykł że przebywając długo w jednym miejscu
czuję się po prostu źle.
W moim kalendarzu nie wszystkie starty są celami treningowymi na dany rok
ale wszystkie są celami samymi w sobie wynikającymi z potrzeby podróżowania.
Jako dziecko podróżowałam znacznie więcej niż teraz.
W tych dość mało atrakcyjnych czasach w Polsce
rodzice artyści cyrkowi byli mi w stanie zapawnić naprawdę fajne dzieciństwo.
Zwiedziłam pół Europy i Azji oglądając świat zza okna wozu cyrkowego.
Obrazy które zapamiętałam są tak silne
jakby zostały wyryte w umyśle człowieka dorosłego
a przecież miałam wtedy zaledwie kilka lat
dokładnie tyle ile ma teraz mój syn.
Pamiętam jak na platformach kolejowych
jechaliśmy przez Azję.
Czasem pociąg zatrzymywał się i stał tak długo
że mogliśmy wysiąść, stanąć na ziemi i dotknąć jej.
Pamiętam bezkresny step o zachodzie słońca
i maleńkie gryzonie chowające się do swych norek
gdy podchodziło się bliżej by im się przyjrzeć.
Pamiętam smak arbuzów i melonów
które jadłam kilogramami w Uzbekistanie
Pamiętam pełny karbowanych
muszelek brzeg morza Kaspijskiego
i dzieci z którymi się bawiłam
dokładnie takie same jak w Polsce
tylko mówiące innym językiem
co jednak nie przeszkadzało mi w niczym by się z nimi dogadywać.
Świat w ktorym żyłam
był dla mnie jedną wielką bajkową podróżą
z pogranicza sztuki i kiczu
snu i rzeczywistości
to wszytsko sprawiało że
nie lubiłam tylko powrotów
Powrotów do tego co wydawało mi się szare
brzydkie i smutne.
W przedszkolu nudziłam się okrutnie
na dodatek dla innych dzieci
to o czym mówiłam było dość niewarygodne.
Któregoś dnia Pani Przedszkolanka zapytała:
- dzieci powiedzcie jakiś owoc na "M"
zgłosiłam się pierwsza
- i wykrzyczałam - Melon!
- na to inne dziecko się odezwało
- ona kłamie, nie ma takiego owocu. :-)
Później gdy byłam starsza
już się nie wychylałam
żyłam we własnym świecie
po którym błądziłam myślami
podczas koszmarnie nudnych lekcji geografii w szkolnej ławce
Patrząc przez okno myślałam zwykle o kolejnych wakacjach
podczas których będę mogła rozwinąć skrzydła.
Dla mnie podróż po prostu była lekcją życia.
Choć tamte czasy minęły dawno temu
i parafrazując słowa piosenki
muszę przyznać że "dziś prawdziwych cyrkowców już nie ma"
cygańska dusza wciąż żyje pod moją skórą.
Pewnie dlatego gdy planując pierwszy wyjazd w góry z Aleksandrem Małym
w ręce wpadła mi książka Anny Kuziemskiej
"Pępek świata - z dzieckiem w drodze"
od razu wiedziałam że została napisana dla mnie.
Już po przeczytaniu kilku stron
wszystkie moje obawy
związane z tym jak tak małe dziecko
zniesie wakacje w górach
zbledły a ja utwierdziłam się w przekonaniu że podjęłam dobrą decyzją.
Dlaczego bowiem miałabym pozbawiać mojego syna
całego tego pięknego świata który oglądam biegając?
W końcu sama wiem najlepiej
jak magiczne dla dzieci są podróże
i nie chodzi tu wcale o zwiedzanie
tylko o cały ten świat oczami dziecka
którego nie da się zobaczyć zza płotu własnego podwórka.
Biegacze często narzekają że podróże na biegi wykańczają
fizycznie i finansowo
ale z drugiej strony coraz więcej ludzi
mając wybór biegać blisko czy daleko od domu
wybiera tą drugą opcję.
Po prostu podróż
ma w sobie coś z samego biegania.
Jest miejsce z którego się wyrusza
cel do którego się zmierza
i droga którą się pokonuje
tak jak w podróży ona jest najważniejsza
i wszystkie te rzeczy których podczas niej doświadzcamy.
Choć można wziąć udział
po raz kolejny w tym samym biegu
Nie da się powtórzyć tej samej podróży
może dlatego że podróż
jest pojęciem szerszym
nie tylko fizycznym przemieszczaniem się z punktu A do punktu B
ale i metalnym doświadczeniem
wejściem w relację z otaczającym światem.
Dzięki upowszechnieniu biegania górskiego
coraz więcej ludzi decyduje się na nową jakość odpoczywnia
Tylko czy biegacz potrafi odpoczywać?
Ano w klasycznym tego słowa znaczeniu - nie
jednak to nie znaczy że aktywnie nie można odpoczywać.
Start w Złotym Maratonie w Lądku postanawiam więc
połączyć z tygodniem spędzonym w górach
na bieganiu i odpoczywaniu (czyli chodzeniu z dzieckiem po górach)
Do tego pomysłu najbardziej sceptycznie nastawieni
są o dziwo moi rodzice którzy razem ze mną decydują się spędzić
pierwszą połowę tygodnia.
Dopóki ja biegam a oni siedzą w pokoju jest ok
ale w końcu namawiam ich na wspólną wycieczkę.
Aleksander jest przeszczęśliwy
ale mój tata już mniej.
Po co my tam idziemy taki kawał drogi?
-marudzi.
Nie wiem zobaczymy - odpowiadam.
Tak naprawdę martwi się nie o siebie
tylko o wnuczka który wydaje mu się za mały na taką wyprawę.
- na pewno nie będę go niósł jak się zmęczy - słyszę w którymś momencie
- dobrze ja go będę niosła - staram się uciąć temat
Jednak każdy pretekst jest dobry by wrócić do tematu.
Gdy tylko pierwsza chmurka pojawia się na niebie
mój ojciec próbuje nakłonić mnie odwrotu.
Co ciekawe moja mama która widocznie lepiej pamięta jeszcze cyrkowe lata
(a przy okazji wyjazdu zaliczyła też pierwszy udany start w biegu górskim na 10km - Trojak Trail)
maszeruje dzielnie pomimo obtartych dzień wcześniej pięt.
Z każdym kilometrem jednak krytycyzm mojego taty maleje
a na jego twarzy zaczyna się malować jakby nieśmiałe jeszcze
zadowolenie z naszego dokonania.
Pomimo małej wpadki
związanej z brakiem schroniska po czeskiej stronie
które z niewiadomych względów było tylko mojej mapie
i koniecznością marszu z powrotem bez obiadu
jakoś dajemy radę.
Do plecaka spakowałam prowiant i wodę na cały dzień
a leśne szlaki po wschodniej stronie Lądka
okazują się obwitować w jagody, maliny oraz poziomki.
Zatrzymując się co chwila na krótkie żerowanie na tych leśnych owocach
zupełnie zapominamy ile godzin drogi już za nami.
Nasza wycieczka powoli przeradza się kilkugodzinną wyprawę.
Dzięki dobraniu tempa do najwolniejszego
Aleksander wydaje się być zupełnie nieświadomy
pokonanych kilometrów.
Wciąż zmieniający się krajobraz dostarcza mu wiele wrażeń.
Ku mojemu zaskoczeniu gdy idziemy pod górę
sam znajduje sobie kijki i po prostu zaczyna z nimi iść
jak rasowy nordic walker.
Zaskakujące jakie rzeczy przykuwają uwagę dziecka.
Od widoku ze szczytu ciekawsze jest znalezione
opalizujące na zielono piórko jakiegoś ptaka
oraz duże kamienie na które można przeskakiwać.
I tak w przeciągu ok 4godz
udaje się pokonać wspólnie ok.8km.
Droga powrotna na szczęście jest krótsza
i cały czas z górki.
Od czasu do czasu niesiony przeze mnie na plecach Aleksander
ożywia się i namawia nas do ścigania.
Nie możemy uwierzyć że u końca wędrówki
wydaje się być mniej zmęczony od nas.
Gdy po pokonaniu ok.15km docieramy do punktu wyjścia
i chcemy wreszcie odpocząc
najmłodszy uczestnik naszej wycieczki
marudzi że chciałby jeszcze iść na plac zabaw.
Analizując przyczynę takiej sytuacji
zdaję sobie sprawę że on po prostu nieustannie jest w ruchu
Na tym przecież powinno polegać dzieciństwo
Odkrywanie świata poprzez zabawę
to ciągła aktywność
z pewnością przekonał się o tym każdy kto choć raz
spędził kilka godzin próbując dotrzymać kroku kilkulatkowi.
Dlatego też szkoła choć wydaje nam się mieć same plusy
w pewnym sensie hamuje naturalną aktywność dziecka
unieruchamiając je w szkolnej ławce.
W książce "Pępek świata - z dzieckiem w drodze"
kilkuletni syn podróżników zadaje rodzicom pytanie:
"dlaczego niektórzy rodzice spędzają urlop bez dzieci, przecież one
też pracują chodząc do przedszkola czy szkoły więc im też on się należy?"
Nie sposób się z tym nie zgodzić
choć lęk przed trudnościami niewygodami
i tzw. dobre rady rodziny i znajomych mnie samą
długo zniechęcały do wyjazdu z dzieckiem.
Owszem wyjeżdżaliśmy ale nad morze
góry wydawały nam się być dla dziecka zbyt trudne
Aż tu nagle przekonuję się że z powodu własnych obaw
straciłam tylko z podróżowania z dzieckiem 4 lata życia
Moi rodzice pozostają jednak przy swoim zdaniu
więc kolejnego dnia wybieramy się jedynie na basen.
Z wycieczek górskich nie zamierzam jednak rezygnować.
W połowie tygodnia wyjeżdżają moi rodzice
a do mnie dojeżdża Moja Szybsza Połowa.
Jego nie muszę przekonywać do wspólnej wyprawy w góry.
Pozostaje zadać tylko pytanie dokąd.
W ciągu kilku dni okolice Lądka Zdroju zwiedziliśmy
wzdłuż i wszerz
Postanawiamy więc pojechać do Kletna.
Aleksander Mały już nie może doczekać się
kiedy zobaczy Jaskinię Niedźwidzią
Choć jak to zwykle z dziećmi bywa
ostatecznie bardziej podoba mu się w przedsionku
niż w środku.
Wielki wyglądający jak żywy
niedźwiedź na dekoracji
przykuwa uwagę mojego dziecka tak mocno
że nawet nie chce on na chwilę odwrócić głowy do zdjęcia :-)
Cel dzisiejszej podróży jest jednak oddalony o 5km od Kletna
(Śnieżnik).
Ponieważ moja Szybsza Połowa
zamierza połączyć tą wycieczkę z treningiem
rozdzielamy się pod jaskinią
skąd on biegnie a ja idę z Aleksandrem pod górę.
Mój syn jest przekonany że bierzemy udział w wyścigu i mamy za zadanie dogonić tatę.
Taka wersja naszej podróży jest dla mnie o tyle korzystna
że Aleksander jest mocno zmotywowany do marszu.
Przecinające trasę liczne maleńkie strumyczki
dodatkowo uatrakcyjnianią naszą wycieczką
- zostaję poinstruowana przez syna jak mam przez nie przeskakiwać :-)
Ani się oglądam a docieramy na najtrudniejszy
odcinek szlaku przed Przełęczą Snieżnicką
z solidnym podejściem i dużą ilością kamieni.
Tutaj dopiero po raz pierwszy słyszę
- "na rączki"
Nie prostestuję i bez słowa niosę syna pod górę ten kawałek
w końcu dzielnie dotarł sam aż do tego miejsca.
Gdy już opadam z sił
oczom moim ukazuje się czekająca na nas u kresu wzniesienia Moja Szybsza Połowa.
- taaaata! - krzyczy radośnie Aleksander, zeskakuje mi z pleców i biegnie pod górę szybciej niż ja szłam :-)
Z tego miejsca idziemy we trójkę.
Aleksander zmienia tylko "konika"
z mamusi na tatusia.
Jednak gdy tylko oczom jego ukazuje się Schronisko na Śnieżniku
biegnie do niego czym prędzej
aby być pierwszym w kolejce po gofra :-)
Po dłuższej chwili odpoczynku decydujemy się wrócić już z tego miejsca
ze względu na późną godzinę i konieczność
pokonania jeszcze 5km w drodze powrotnej
wraz z dzieckiem.
We trójkę i z górki czas leci nam szybko
Po niespełna godzinie docieramy pod Jaskinię Niedźwiedzią
a stamtąd asfalową drogą zostaje nam 1,5km do samochodu.
Aleksander namawia nas do biegu.
Ścigamy się więc z nim przez chwilę na zmianę
w końcu mój syn zamiast się zatrzymać
obiera równe tempo
i biegnie krok w krok z tatą jeszcze przez chwilę.
Przed parkingiem musimy ścigać się jeszcze po schodach
i dopiero wtedy nasza wyprawa dobiega końca.
- Ale dziś była fajna przygoda - słyszę gdy wsiadamy do samochodu
- Nie bolą Cię nóżki? - Pytam syna.
- niee - odpowiada.
Po dłuższej chwili
- Maaama
- tak?
- A czy jutro też pójdziemy w góry?
- A chciałbyś?
- tak, chciałbym.
Co zrobić?
:-)






Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Inek (2014-08-01,17:48): Nie odmawiaj! Zapał dziecka, i to taki, to rzecz wielka!
Patriszja11 (2014-08-08,19:39): Po kimś ten zapał w końcu ma :-)
(2014-08-31,20:00): Świetna historia:) jak to było? - "czym skorupka za młodu..."
Patriszja11 (2014-09-05,17:10): Dziękuję Agnieszko :-) dokładnie tak!







 Ostatnio zalogowani
Bartuś
10:34
BornToRun
10:12
camillo88kg
10:04
andrzej1022
10:03
stanlej
10:01
chris_cros
09:51
FEMINA
09:39
tomekdz@poczta.fm
09:36
Wojciech
09:24
bobparis
09:00
kazik1948
08:52
Admin
08:48
fit_ania
08:41
nikram11
08:34
platat
08:30
Robak
07:58
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |