2014-06-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Z głową w chmurach (czytano: 1406 razy)
"Tam tylko potężnym i twórczym jest duch
Gdzie wola silne ma ramię."
Marsz Sokołów
Najtrudniej zrobić pierwszy krok
do gabinetu dyrektora wchodzę jednak pewna siebie.
Skoro udało mi się już z kocią zręcznością
zaczaić się na zapisy
i upolować pakiety na całe GP Sokoła w Zakopanem
to teraz nie wypuszczę ptaszka z rąk
i jakoś to załatwię.
Dzień wolny w piątek
dostaję bez problemu
i tak otwiera się przede mną perspektywa dokonania czegoś
bez precedensowego w swoim bieganiu.
Nie tylko po raz pierwszy pobiegnę
w Tatrach wysokich
ale też wezmę udział w trzech górskich zawodach w trzy dni.
To nie suma km dystansu jaki mam do pokonania
robi na mnie wrażenie lecz góry.
ich siła i majestat
i to że niezależnie od tego czy są wysokie czy niskie
zawsze stawiają opór
obnażają słabości
zmuszają do wysiłku
ciągłego dostosowywania się do okoliczności
w jednej chwili jesteś na szczycie
by za moment spadać w dół
jak w życiu.
Najtrudniej jednak podjąć wyzwanie
gdy już wie się z czym ma się do czynienia
pokonać w sobie niechęć do bólu
który wciąż jeszcze żywo tkwi we wspomnieniach
Ja tego o sobie nie mogę powiedzieć
staram się jednak korzystać z doświadczenia innych.
Na dworcu autobusowym w Zakopanem wita mnie już Nieustraszony Włóczykij
to on jest winowajcą całego zamieszania.
Choć nie ukończył wszystkich trzech biegów rok wcześniej
wie doskonale co na nas tu czeka.
Dokładnie rok temu
z wypiekami na twarzy słuchałam jak opowiadał
o wyczynach mojej przyjaciółki
Sempre Wiktorii która wówczas
nie tylko pokonała siebie
góry i konkurentki, ale także wielu mężczyzn w całym GP.
Teraz jednak stojąc u podnóża Tatr
jestem taka malutka.
Na tą chwilę bowiem obcobrzmiące słowo
"Skyrunning" kojarzy mi się
jedynie z bieganiem z głową w chmurach
podczas długich płaskich treningów.
Jeżeli jednak w swojej okolicy nie masz gór
a nie możesz bez nich żyć to prędzej czy później je sobie wymyślisz.
A więc wymyśliłam
No i co teraz?
- Wszystko załatwione - od progu uspokaja
Nieustraszony Włóczykij
czasu mamy w brud
a wszędzie rzut beretem.
Przez chwilę zastanawiam się czy wobec tego nie odespać
paru straconych podczas podróży godzin
jednak dochodzę do wniosku że nie zdołałabym zasnąć na chwilę przed startem.
Zapas czasu postanawiam więc wykorzystać na wcześniejsze dotarcie na miejsce startu.
Bieg Sokoła zwany też "Małym Mardułą" startuje z Kuźnic
po drodze okazuje się że z Kasprusi to jednak ładny kawałek drogi.
No ale tego po Włóczykiju akurat mogłam się spodziewać.
Na zmianę idziemy i biegniemy
nie martwiąc się czasem lecz raczej pogodą.
Tuż przed dotarciem na miejsce
dopada nas jednak ulewa
która na dzień dobry skutecznie studzi
mój nadmierny zapał do biegania po górach.
Pakiet startowy odbieram kompletnie przemoczona
więc z suchej koszulki wszystko jedno w jakim kolorze i rozmiarze
cieszę jak dziecko
zakładam ją szybo jednak
wciąż jest mi zimno.
Moja Szybsza Połowa z Nieustraszonym Włóczykijem grzeją się przy grillu
z kiełbaskami
ja staram się podnieść temperaturę mocną rozgrzewką.
Kilka przebieżek podbiegów pod górę
i....
jest mi nadal zimno.
Na szczęście przestało padać
więc nie jest tak źle
podczas pierwszych minut biegu z pewnością się rozgrzeję aż zanadto.
Wśród startujących widzę wielu znajomych z całej Polski
konkurencja jest ciężka prawie tak samo jak trasa biegu.
15.6km bieg w stylu anglosaskim
to nieszczególnie moja specjalność
Przy takiej pogodzie obawiam się stromych zbiegów
na których w swoich starych wysłużonych dziurawcach
niekoniecznie do biegania po górach nie mam szans
z lepiej zaopatrzoną konkurencją.
Buty to jednak nie wszystko
od nich jeszcze ważniejsze są nogi i głowa - pocieszam się w myślach
Wkrótce rozpoczyna się końcowe odliczanie
i po chwili ruszamy
pod górę po mokrej kostce brukowej.
Na dzień dobry łapie mnie dziwny skurcz całego ciała
Zimno które jeszcze przed chwilą mnie ogarniało zmieniło się teraz
w uderzenie gorąca, co w efekcie doprowadziło do szoku i zesztywnienia mięśni.
Staram się złapać rytm
i pokonać w sobie te niemoc
jednak poruszam się teraz niezdarnie i ciężko niczym mały czołg.
Konkurencja nie śpi
to dopiero początek biegu
a ja czuję że z każdą chwilą dużo tracę.
Podbieg po kostce w końcu się jednak kończy
i wkraczamy na szlak z prawdziwego zdarzenia
pełen kamieni, korzeni i nierówności.
Nadal jest pod górę
ale bardziej stromo
obserwuję jak kolejni biegacze przede mną przechodzą do marszu.
Nie ma mowy jednak o odpoczynku.
Trasa jest na tyle wymagająca że każdy krok stanowi wyzwanie.
Paradoksalnie w tych trudnościach widzę swoją szansę
wiem że jeśli teraz przycisnę
osłabione konkurentki zaczną powoli odpuszczać.
Krok po kroku konsekwentnie
doganiam jedną po drugiej.
Każdy najdłuższy podbieg w końcu się jednak kończy
Tak jest i tym razem.
Szybko orientuję się
na czym dzisiaj rzecz będzie polegać
Pierwszy krok w dół na śliskich kamieniach
i tracę równowagę
udaje mi się ją na szczęście odzyskać
ale walczę już teraz głównie o utrzymanie się w pionie.
Z trudem wypracowana przewaga
maleje w mgnieniu oka.
Wyprzedzają mnie kolejne kobiety
jedna
druga
trzecia
Przy punkcie odżywczym w Dolinie Białego
oczom moim ukazuje się Marcin Świerc
kibicujący zawodnikom
który przekazuje mi bardzo użyteczną informację
aktualnie jestem 12
korzystając z wypłaszczenia terenu
biorę się ostro za odrabianie strat.
Na efekty nie trzeba długo czekać
przy punkcie odżywczym w Dolinie Strążyskiej
doganiam jedną z kobiet które wyprzedziły mnie chwilę wcześniej.
Szybko wyciskam z tubki trochę żelu popijam wodą
i dzięki tak sprawnej logistyce
wskakuję oczko wyżej.
Teren zaczyna się wznosić
lecz ja ani myślę redukować tempa.
Gonię dalej i przeganiam
Nie tylko kobiety
Na podbiegu w okolicach Sarniej Skały zrównuję się z Nieustraszonym Włóczykijem
Przez chwilę walczymy razem zamieniając się na prowadzeniu
lecz na pierwszym możliwym zbiegu
kolega ucieka mi z oczu prosto w dół
z prędkością lotu pocisku.
Jak on to robi zastanawiam się odprowadzając go wzrokiem.
Choć mój zegarek z GPSem zwariował
przeczuwam że do mety już niedaleko.
Podkręcam więc tempo i tym samym wyprzedzam kolejną konkurentkę
Ta jednak nie daje za wygraną i rzuca się za mną w pościg.
Rywalizacja mobilizuje mnie do jeszcze szybszego biegu.
Na krótkich podbiegach nie zwalniam
aktualnie jestem na 8 miejscu wśród kobiet i zamierzam je utrzymać.
Na szczęście nie ma już trudnych technicznie
długich stromych zbiegów.
Wybiegam z lasu wprost na kostkę brukową
która kojarzy mi się z początkiem trasy
Mijam tabliczkę z napisem 200m
i już wiem że jestem blisko mety
Wbiegam na nią gdy zegar wskazuje 1h 56min
bardziej niż z wyniku cieszę się jednak z zajętego miejsca
Udało mi się zmieścić w pierwszej 10 kobiet.
Swój sukces zagryzam pyszną drożdżówką
i rozglądam się w poszukiwaniu Mojej Szybszej Połowy.
Okazuje się że w jego wypadku jest jeszcze lepiej
zajął 15 miejsce w klasyfikacji open!
Nieustraszony Włóczykij przybiegł minutę przede mną.
W schronisku na Kalatówkach
spędzamy jeszcze dłuższą chwilą na jedzeniu
i rozmowach ze znajomymi.
Cieszę się z drugiego miejsca Pani Adwokat
która także poza salą sądową doskonale broni swoich racji.
Podczas dekoracji nieznajomość regulaminu
sprawia mi miłą niespodziankę.
Okazuje się, że czytają moje nazwisko jako zwyciężczyni
kategorii wiekowej.
Wszystko dzięki temu że nagrody się nie dublują.
Jestem mile zaskoczona
tym bardziej że w nagrodę otrzymuję nowe buty.
Cóż za ironia losu biegnąc w dziurawcach wygrywam nowe ścigacze :-)
myślę sobie stojąc na pudle.
Po biegu padam ze zmęczenia
a jutro czeka mnie kolejny bieg
Bieg Marduły jest zdecydowanie najcięższy ze wszystkich
startów.
Trasa prowadzi szczytami Tatr wysokich
od Nosala przez Murowaniec i Karb aż na Kasprowy Wierch
najwyższy punkt trasy przekracza 2000m n.p.m. (Przełęcz Świnicka)
dzięki temu podczas zawodów rozgrywane są Mistrzostwa Polski Skyrunning
w których udział bierze cała czołówka biegaczy górskich w Polsce.
Trasa liczy ponad 24 km
w trudnym terenie pełnym stromych podejść
i niebezpiecznych zbiegów.
W wielu miejscach na trasie leży jeszcze śnieg.
Myśląc o tym wszystkim mimo zmęczenia nie mogę zasnąć
Przewracam się z boku na bok
to wierząc w siebie
to wątpiąc czy podołam zadaniu w limicie czasu
aż w końcu górę bierze potrzeba snu.
Wczesnym rankiem zrywam się szybko
już wprost nie mogę się doczekać
kiedy przypnę numer startowy i pobiegnę.
Nieco mniej sprężystym krokiem niż
dnia poprzedniego kieruję się do kina "Sokół"
spod którego startujemy i w którym czeka na mnie mój pakiet.
Moje lekkie zakwasy od zbiegania
wydają się być niczym w porównaniu
z dolegliwością Nieustraszonego Włóczykija
który po wczorajszym dniu wyraźnie okulał.
Pytania czy na pewno zamierza dziś biec
jednak nie zadaję gdyż wiem że byłoby ono retoryczne
W kinie "Sokół" ruch jak w Rzymie
Odbieram pakiet z kolejną koszulką
którą tym razem zamierzam założyć dopiero po biegu
z torby wyjmuję też okolicznościową gazetkę TG Sokół
- organizatora biegu który obchodzi właśnie piękną rocznicę istnienia
120 lat.
W jednodniówce biegowej czytam:
"Sokolstwo od samego początku stało się organizacją mającą na celu wychowanie całościowe człowieka - tak pod względem duchowym jak i fizycznym. Ideę Sokolą odzwierciedlały słowa Marsza Sokołów, m.in.:
Tam tylko potężnym i twórczym jest duch
Gdzie wola silne ma ramię."
Podnoszę głowę z nad gazetki
i widzę samych takich siłaczy
Znajome twarze migają mi jedna po drugiej.
Jednych znam osobiście
innych z imienia
jeszcze innych nie trzeba nikomu przedstawiać
Pomimo zróżnicowania pod względem
poziomu wytrenowania
wszyscy wydają się teraz tworzyć
jedną wielką rodzinę
ludzi których łączy
wielki wspólny mianownik
miłość do gór i pasja biegania po nich.
Zobaczyć w jednym miejscu
Dominikę Wiśniewską Ulfik
Anię Celińską Magdę Łączak i Ewę Majer
to rzadkość. Wśród panów sytuacja wygląda podobnie.
Zamiast jednak martwić się co ja tu robię
przed startem koncentruję się na tym aby się dobrze rozgrzać.
Presja walki o najwyższe lokaty tym razem mnie nie dotyczy
tak jest zdecydowanie łatwiej.
Najlepsi mają najciężej
żyją pod ciągłą presją zrobienia wyniku
ja tym razem nie mam nic do stracenia.
to znacznie lepsza perspektywa.
Ustawiamy się na starcie
by po chwili
żwawo ruszyć przez Krupówki w kierunku Nosala.
Centrum Zakopanego skąpane w porannym słońcu wygląda pięknie.
Choć ludzi jest jak na lekarstwo
bo startujemy o 7 rano
organizatorowi chyba właśnie o to chodziło
aby uciec przed porannym wysypem turystów.
Czuję się dobrze
chociaż pierwsze kroki stawiam nieco ociężale
jednak jak na dzień po ciężkim górskim biegu
nie ma na co narzekać.
Pierwsze kilometry
zdają się być bułką z masłem dla biegacza górskiego
jednak łagodny podbieg kostką brukową
w kierunku szlaku prowadzącego na Nosal
już na dzień dobry wyciska ze mnie siódme poty.
Biegnące przede mną znaczniej bardziej doświadczone koleżanki
którym zamierzałam dotrzymać kroku
z trudem gonię na tym względnie płaskim odcinku.
Jedna z nich Drobna Brunetka o Błyszczących Oczach
choć wygląda niepozornie
ma już na koncie m.in. zwycięstwo w wśród kobiet w cyklu GP Sokoła
Z każdym krokiem przychodzi mi jednak walczyć
przede wszystkim z samą sobą.
Kiedy tylko zaczynają się pierwsze mocniejsze podbiegi
moje ciało daje mi wyraźny komunikat
"Nie rób mi tego!"
Zwalniam nieco w nadziei
że uspokoję trochę oszalałe tętno
i uda mi się wreszcie złapać rytm.
Profil trasy nie pomaga
podbiegu końca nie widać
a gdy wreszcie jest z górki
to trzeba skakać w dół po kamieniach.
Przebiegłam dopiero parę kilometrów
a już zaczynam wybiegać myślami w kierunku punktów odżywczych.
Nie zabrałam z domu
pasa z bidonem i teraz płacę za to cenę
w postaci ciągłego myślenia o wodzie.
Na szczęście jeden z biegaczy częstuje mnie izotonikiem
po wypiciu którego
odżywam trochę i zaczynam nadrabiać straty.
Zdobyłam Nosal
więc teraz będzie trochę z górki
tempo mam całkiem niezłe
ale i tak wyprzedzają mnie kolejne mocne dziewczyny.
Poprzysięgam sobie gonić każdą z nich do upadłego
jednak wiem że aktualnie do stanu upadłego niewiele mi brakuje.
Mam świadomość że ten zbieg którym się właśnie delektuję
za chwilę się skończy
gdyż w pierwszej połowie trasy
jest prawie wyłącznie pod górę
Normalnie byłoby to dla mnie bardzo korzystne
teraz jednak moje wyraźnie wczorajsze ciało
nie chce współpracować.
Domyślam się że wielu biegaczy
startuje tylko w tym biegu staram się więc
nie sugerować tempem otaczających mnie osób
i robię swoje najlepiej jak potrafię.
Podczas podejścia na Przełęcz Między Kopcami
doganiam i wyprzedzam kobiety
które uciekły mi na zbiegu
udało mi się pokonać pierwszy kryzys
Taktyka małych kroczków przynosi efekty.
W punkcie odżywczym na Murowańcu
zjadam żel popijam go wodą
i biegnę dalej.
Najlepsze wciąż przede mną
W oddali zarysowuje się już szczyt
Kasprowego, ale po drodze czeka mnie jeszcze podejście na Karb.
Trasa trzeba przyznać nawet zaprawionym w bojach góralom może sprawiać kłopot.
Poszarpany szlak upstrzony dużymi kamieniami
wymusza na mnie zmianę techniki
na tę dużych kroków.
Pokonując kolejne metry w górę
powtarzam sobie w myślach
słowa osła ze Shreka: "Nie patrz w dół
tylko w dół nie patrz"
Oczywiście jak ten osioł
nie mogę oprzeć się pokusie
a jest na co popatrzeć
widok przyprawia o delikatne mrowienie
w koniuszkach palców.
Nie trzeba mieć bogatej wyobraźni
aby zobaczyć siebie w kombinacji
salt mortale po jednym fałszywym kroku.
Przed biegiem organizator
podkreślił w regulaminie na czerwono konieczność
posiadania konkretnie na ten bieg ubezpieczenia NW
no i już wiem dlaczego było ono takie potrzebne.
Teraz jednak posiadając taki papierek
wcale nie czuję się pewniej.
Jeżeli cokolwiek podtrzymuje mnie teraz na duchu
to wiara że się uda i modlitwa.
Jan Paweł II był człowiekiem gór jednak nigdy
nie zastanawiałam się dlaczego tak bardzo lubił po nich chodzić.
Rzeczywiście w takim miejscu ma się poczucie bycia bliżej Boga.
Z jednej strony otwarcie na ogromną przestrzeń
z drugiej przeświadczenie że w takim miejscu człowiek
jest zupełnie sam ze swoimi myślami.
Na kontemplację nie mam jednak zbyt wiele czasu
gdyż ku mej uciesze skończyło się podejście na Karb
i sądząc po mijanej tabliczce
UWAGA! Niebezpieczny zbieg!
zaczyna się właśnie kolejny niełatwy odcinek trasy.
Tym razem szlak wiedzie w dół po mokrych i śliskich kamieniach
miejscami pomiędzy nimi płyną krystalicznie przezroczyste górskie strumyczki.
Coś pięknego i morderczego zarazem.
W tym odcinku przechodzimy na trasę alternatywną
gdyż jeśli wierzyć słowom organizatora na odprawie przed biegiem
podejście na Przełęcz Świnicką jest niemal całkowicie
pokryte śniegiem i niebezpieczne.
Dodatkowy odcinek jest nieco dłuższy
ale w zamian za to jest trochę z górki.
Wywracając do góry nogami powiedzenie mojej przyjaciółki
Niezniszczalnej Ewy
każde z górki musi mieć swoją pod górkę.
Tak jest i tym razem
tyle że tą pod górką jest Kasprowy.
Widząc sznurek biegaczy przede mną
wyglądających jak małe mróweczki
próbujące z uporem wdrapać się na kopiec mrowiska
odczuwam przedsmak tego co mnie za chwilę czeka.
Wysokość na jakiej się znajdujemy
oscyluje już w okolicach 2000 m n.p.m.
i krajobraz upstrzony jest wokół śnieżnymi łatami.
Pomimo takiego stanu
jest jednak ciepło
a mając na uwadze wysiłek który aktualnie wykonujemy
jest nawet gorąco.
Nachylona do stoku gubię w śnieżnych łatach krople potu.
Przechodząc przez jedną z nich
nie mogę oprzeć się pokusie
zanurzam rękę w głąb białej pierzynki
i wyjmuję garść śniegu.
Śnieg w czerwcu smakuje pysznie
usta i gardło na moment cudownie drętwieją
a ciało orzeźwione podrywa się do dalszej wspinaczki.
Ostatnie metry wloką się w nieskończoność
kiedy już mi się wydaje że zdobyłam Kasprowy
za kolejnym podejściem okazuje się że to jeszcze wyżej.
Nie tylko ja odczuwam już trudy biegu.
Parę kroków przede mną dostrzegam wspinającą się koleżankę
wytrawną ultraskę która biegała już m.in. wokół Mount Blanc.
Ostatnio widziałyśmy się na podejściu na Nosal
gdzie zmógł mnie pierwszy kryzys
Teraz jednak wygląda na to że to ona z nim walczy.
Zrównujemy krok chwilę rozmawiamy
próbując się wzajemnie pocieszać
w stylu biegacza górskiego:
- umieram
- ja też
jest mi niedobrze
- mi też :-)
Krótka wymiana zdań i wszystko jest jasne
obie czujemy się podobnie
jednak mi starcza sił żeby podgonić trochę do punktu odżywczego.
Śnieg cudownie zimny wprawdzie mnie nieco schłodził
ale pozostawił dziwne mdłe uczucie w ustach.
Nie marzę więc teraz o niczym innym
jak napić się po prostu czystej wody.
- Mam nadzieję że na punkcie będzie cola - mówi mi koleżanka ultraska
- Cola? Podchwycam temat
- byłoby cudownie.
Magda wie co mówi
rok wcześniej ukończyła już bieg Marduły
więc jeśli sugeruje że na Kasprowym jest cola
to znaczy że rzeczywiście tak ma być.
Podkręcam tempo i pierwsza docieram do punktu
Brązowy napój natychmiast przykuwa moją uwagę.
Zjadam drugą połowę żelu
wypijam dwa kubki coli
popijam wodą i ruszam dalej w drogę.
Nie wiem co jest tajemnicą
tego "odrdzewiacza"
ale napój natychmiast przywraca mnie do pionu.
Na Kasprowym jest punkt kontrolny z limitem czasu.
Zegarek z GPSem rozładował mi się już ponad godzinę temu
cieszy mnie więc informacja że mieszczę się w 3 godzinnym limicie.
Inna sprawa że 15km w 3h godziny to mój absolutny rekord
tego jak wolno mogę pokonać taki dystans dając siebie dosłownie wszystko
Teraz już będzie tylko z górki myślę sobie
wspominając profil trasy
i niemal w tym samym momencie
oczom moim ukazuje się wielki płat śniegu przechodzący stromo w dół
przez całą szerokość ścieżki.
Na środku ktoś wydłubał w nim dziurę aby nie trzeba było ryzykować
poślizgu przechodząc po nim.
Niestety dziura ma najwyżej 15cm i mieści się w niej tylko jedna stopa.
Korzystam jednak z pomysłów innych biegaczy
i ustawiając stopę za stopą
prześlizguję się gładko w dół
szczęśliwie udaje mi się wyhamować na śliskim kamieniu
tuż za płatem śniegu i mogę już swobodnie biec dalej.
Trasa z początku trudna technicznie łagodnieje
z każdym kilometrem
Biegnąc tak dłuższą chwilę w dół
zaczynam się już powoli nudzić i wtedy nieoczekiwanie z pomocą
przychodzi mi wyprzedzająca mnie koleżanka
która motywowała mnie na trasie w Szczawnicy.
Natychmiast ją rozpoznaję i postanawiam gonić.
Ten impuls w postaci celu na końcówce trasy
skutecznie odwraca moją uwagę od zmęczenia.
Udaje mi się utrzymywać ją cały czas w zasięg wzroku
jednak odległość pomiędzy nami nie maleje.
Ostatni km trasy na Kalatówki jest jednak znów pod górę.
Na zakręcie chwytam niezdarnie kubek wody
wypijam go zalewając sobie oczy
i rzucam się w pościg pod górę.
Wszyscy chyba zwalniają tu do marszu
a ja wciąż jeszcze biegnę
- dziewczyno skąd ty masz tyle siły - pyta jeden z wyprzedzanych mężczyzn
W odpowiedzi wskazuję mu biegnącą przede mną
koleżankę w różowych kompresyjnych podkolanówkach.
W końcu udaje mi się ją dogonić.
Zrównuję krok i witam się
słowami które w Szczawnicy ona wypowiedziała do mnie:
- Dawaj, dawaj jesteś moją motywacją
- nie dam rady chyba skręciłam kostkę - odpowiada koleżanka
i tak zostaję więc na placu boju sama.
Jednego z biegaczy pytam jaki mamy czas
Odpowiada mi że 4h 2min
Ta informacja zagrzewa mnie do walki
przed biegiem założyłam się bowiem
z Nieustraszonym Włóczykijem że trasę pokonam w 4h
a on spierał się że najszybciej na mecie będę w 4h 30min.
Tymczasem widzę tabliczki odliczające ostatnie setki metrów
500m
400m
300m,
za tabliczką 200m pokonuję zakręt
i widzę już metę.
Wbiegam na nią z uczuciem
ulgi i euforii jak po pokonaniu
co najmniej górskiego maratonu.
Nie mam wątpliwości
to był jeden z najcięższych biegów w jakim wzięłam udział.
Nieustraszony Włóczykij podchodzi do mnie
z zapytaniem:
- a co Ty tutaj już robisz?
Pytam jak mu poszło
- ja? Zszedłem z trasy na Murowańcu
nie dałem rady biec z tą nogą,
ale jego to dopiero sponiewierało - wskazuje Moją Szybszą Połowę
Dostrzegam męża owiniętego folią termiczną.
- Co mu się stało? pytam przejęta
- nic tylko jak wbiegł na metę zaczęły go łapać skurcze
przewrócił się i nie mógł wstać.
- Jak się czujesz? - pytam Moją Szybszą Połowę
- już lepiej, ale nie mogę się ruszyć.
Po chwili przychodzą medycy
- trzeba mu podłączyć kroplówkę - mówi jeden z nich
- ale potrzebujemy jakiegoś stojaka
- ja mogę być stojakiem zgłaszam się na ochotnika.
Sytuacja kryzysowa na mecie
sprawia że zupełnie zapominam o własnym zmęczeniu
i wszystkim z czym zmagałam się jeszcze przed chwilą.
Na szczęście z każdą minutą Moja Szybsza Połowa
powraca do żywych
Zwiezienie karetką nie będzie potrzebne
Uff oddycham z ulgą
i powoli dociera do mnie wszystko
Na MP Skyrunning zajmuję wśród kobiet
19 miejsce
bardzo dobre jak na mnie 19 miejsce
gdyż planowałam zmieścić się w 20.
Wygrywa oczywiście po raz kolejny Dominika Wiśniewka-Ulfik
lecz niespodzianką jest drugie miejsce
Magdy Kozielskiej
Dziewczyna której nikt nie zna
trenująca dotąd podobno Skicross
okazuje się być czarnym koniem zawodów pokonując samą Annę Celińską
która ostatecznie zajmuje trzecie miejsce.
Magda Łączak jest dopiero czwarta, a Ewa Majer piąta.
Na szóstym miejscu Antonina Rychter
Same mocne biegaczki.
Wśród panów wygrywa pewnie Marcin Świerc
drugi jest Daniel Wosik
a trzeci Robert Faron
Zaskakujące jest dla mnie dopiero 7 miejsce
Bartka Gorczycy
jednak takie właśnie są góry
tutaj nikt nie może czuć się pewny
a o zwycięstwie czy porażce decydują często drobiazgi.
Wracając z Kalatówek
myślę już o dniu kolejnym.
Skoro już teraz z trudem schodzę
to co będzie jutro?
Nazajutrz budzę się tak jak przypuszczałam
cała obolała.
Dobrze że to tylko zakwasy, a nie żadna kontuzja.
Jakoś dam radę podtrzymuję się na duchu.
Moje ciało na kolejny bieg wyraźnie jednak nie ma ochoty.
Rozgrzewka na parkingu
pod Palenicą Białczańską
wychodzi mi bokiem.
Trasa wydaje się być o tyle łatwa że prowadzi non stop asfaltem
i o tyle trudna że wiedzie cały czas pod górę aż do Morskiego Oka.
Styl alpejski ostatnio bardzo polubiłam
ale dzisiaj
każdy krok jest dla mnie jak kombinacja alpejska.
Dawno tak nie bolały mnie nogi
nawet po maratonie w Szczawnicy czułam się lepiej.
Wygląda na to że zmęczenie z dwóch dni
skumulowało się i w połączeniu z niedospaniem
zaowocowało takim samopoczuciem.
Na starcie jest jednak wiele osób
które mają już w nogach dwa biegi
ich determinacja wyzwala moją.
Ustawiam się gdzieś w środku stawki
nie zamierzam mocno zaczynać
ten bieg traktuję trochę jak rozruch po tym wczorajszym.
Z mojego planu wychodzą jednak nici
gdyż twarda Zakopianka
która goni mnie od dwóch dni
tym razem postanawia nie odpuścić.
Od samego startu siada mi na plecach
i wymusza mocne tempo.
Nie ustępuję jakże bym mogła odpuścić
na ostatniej prostej.
Pierwsze 5km mija mi bardzo szybko.
Na jednym z nielicznych płaskich odcinków
waleczna blondynka z Zakopanego wyprzedza mnie
i próbuje uciec
rzucam się w pogoń za nią
i odzyskuję z trudem wypracowaną dotąd pozycję.
Bieg pod ciągłą presją sprawia
że kilometry dłużą się choć
tempo mam całkiem niezłe.
Po drodze wyprzedzają mnie zaledwie kilka osób
w tym dwie kobiety.
Ja natomiast wygrywam z furmanką
wiozącą turystów szczerze współczując koniom
dla których to zapewne jest tylko kolejny kurs na Morskie Oko.
Do mety 3 dni zmagań jest już blisko
chwytam wiatr w żagle
i przyspieszam na finiszu
Moja konkurentka jednak nie odpuszcza
do ostatnich metrów czuję jej oddech na karku
Wbiegam na metę tuż przed nią
i oczom moim ukazuje się świeżo upieczony MP w Skyrunningu
Marcin Świerc tak jak wszystkim zakłada mi medal na szyję.
Choć padam ze zmęczenia w tej sytuacji trzymam się pionie.
Udało mi się złamać godzinę
jestem 12 wśród kobiet i 3 w kategorii wiekowej.
W całym GP- Sokoła zajmuję ostatecznie 4 miejsce wśród kobiet.
Te suche liczby
kompletnie jednak nie oddają tego jak się czuję
co przeżyłam
i przekonania że warto było tu przyjechać
już dla samego ukończenia wszystkich trzech biegów
które połączone w jeden cykl
okazały się być wysiłkiem większym
niż stanowi niejeden górski maraton.
Choć ostatecznie sam wysiłek wcale nie okazał się być tu najważniejszy
Czasem to co pozornie nieistotne
odgrywa największą rolę
najbardziej zapada w pamięć
i przyczynia się do tego że chce się w to miejsce wracać.
Ta chwila gdy przygięta do ziemi z wysiłku
maszerowałam ponad chmurami
jedząc śnieg u progu lata
W tamtym momencie byłam
ponad wszystkim
poza granicami wyobraźni
ponad własną słabością
I choć z gór trzeba w końcu zejść
by zmierzyć się z codziennością
znacznie łatwiej jest iść po ziemi
gdy choć raz biegało się po chmurach.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu dziadekm (2014-06-12,12:47): Zarówno wspaniale piszesz jak i biegasz :)Gratuluję i pozdrawiam michu77 (2014-06-12,12:47): Gratulacje! Ja startowałem tylko w Biegu Sokoła, ale za rok... Patriszja11 (2014-06-12,16:47): dziękuję, to bardzo miłe słowa :-) Patriszja11 (2014-06-12,17:08): Michu Tobie też gratuluję, pięknie przepracowany tydzień. duzers6 (2014-06-14,17:27): Jak zwykle fajna relacja. Czytając szczególnie tą część z Biegu Marduły gul mi wyskoczył;o). Coś ten Marduła uwziął sie na mnie - juz drugi rok z rzędu kontuzja przed biegiem ;o( - MOŻE DO TRZECH RAZY SZTUKA :O) Patriszja11 (2014-06-14,17:34): Dzięki, ja też mam takiego jednego "gula" ;-)
|