2014-05-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| cztery wiosenne starty (czytano: 1354 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=1R1rCiSJjtU
Cztery wiosenne starty w pieknych biegach. Każdy z nich na swój sposób specyficzny i niezapomniany. Poniżej krótkie relacje z trzech moich półmaratonów i maratonu w Dębnie.
Sobótka, Półmaraton Ślężański
O tym biegu słyszałem już dawno. Jedne z kultowych zawodów ulicznych w Polsce. Zapisałem się z ciekawości, słyszałem, że jest to ambitny i malowniczy półmaraton. Zdobywał też nagrody za poprzednie edycje.
Już jadąc autostradą A-4, przed Wrocławiem, dostrzegłem, że masyw Ślęży dominuje wyraźnie ponad sąsiadującym z nimpłaskim terenem. W miarę zbliżania się do Sobótki, wrażenie to potęguje się. Trasa biegu zamyka się w ramach jednej pętli okrążającej Ślężę z jednym stromym podbiegiem na Przełęcz Tąpadła. Klimat miasteczka bardzo kameralny, piękna starówka,start z rynku, baza biegu na sali gimnastycznej. W dniu zawodów miasteczko zostało mocno najechane i zatłoczone, ponad trzy tysiące biegaczy, do tego ich bliscy i kibice. Klimatyczny był wystrzał startowy z armaty, po czym zrobiło się tłoczno i rozpoczęły się podbiegi.
Strategia na ten start była stosunkowo prosta: trzymać się równego obciążenia i zmieścić się w czasie 1:45. Bieg miał dać mi siłę i psychicznie przygotować do Dębna. Początkowe kilometry sprawiały wielką przeszkodę: sił było dużo, ale pokonując podbiegi, trzymałem rozsądne obciążenie, było raczej wolno. Wiele osób mijało mnie ciężko dysząc, zastanawiałem się, jak długo są w stanie wytrzymać na tak wysokich obrotach. Z górki jednak nie mieli sił przyspieszyć i stosunkowo łatwo było mi wyprzedzać. Pokonanie przełęczy kosztowało wielu zawodników mnóstwo siły i wprowadziło w stan skrajnego wyczerpania. Co ciekawe, na przełęczy byłem na dość odległej pozycji, nie to jednak było moim priorytetem, liczyło się miarowe, równe obciążenie.
Po osiągnięciu przełęczy rozpoczynały się karkołomne zbiegi, naprawdę można było puścić nogi i poczuć prawdziwą wolność. W ten sposób minęło kilka kolejnych kilometrów, po czym teren wypłaszczył się a pod koniec dystansu niespodziewanie wyrosły dwie kolejne górki, na których już nie kontrolowałem się i pamiętam, że było mi naprawdę ciężko finiszować. Tłoczno było do samej mety. Ukończyłem sekundę szybciej od planowanego czasu.
Wojtek Zieniewicz osiągnął metę w 1:33, ale też miał wrażenie zejścia na mecie.
Półmaraton oceniam, jako mocno wymagający, trudny z potężnym podbiegiem i bezwzględnie weryfikujący brak dyscypliny taktycznej przy zbyt szybkim podbieganiu. Także zatłoczona trasa potęgowała wrażenie dyskomfortu. Ostatnie dwa podbiegi były na tyle zdradliwe, ażeby pozbawić resztek sił.
Żywiec, Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego
Półmaraton w Żywcu poraża pięknymi widokami i świetnym klimatem. Doskonała, widokowa trasa, klimatyczny rynek, legendarne podbiegi, przejazd kolejowy, który należy przekroczyć w określonym czasie przed przejechaniem pociągu, premia na zaporze w Tresnej i wiele tego typu specyficznych akcentów. Ostatni podbieg na 19 kilometrze stanowi swoistą legendę. Faktycznie, patrząc z 18 kilometra wygląda on, jakby biegacze wspinali się po pionowej ścianie, naprawdę mocna rzecz. I te ostatnie dwa kilometry przed metą, gdy biegnie się lekko, ze świadomością pokonania wszystkich podbiegów, pięknie.
Sportowo było nieźle, pilnowałem się na podbiegach, wiedziałem, że łatwo mogę przesadzić i odciąć sobie tlen. Nogi bolały mocno po zbiegach ze Ślęży tydzień wcześniej, natomiast adrenalina startowa pozwoliła stosunkowo szybko zbiegać z tych górek. Udało się utrzymać dyscyplinę taktyczną i ukończyć w dobrej formie. Wiele osób osłabło na ostatnich kilometrach i pokonywało końcowe podbiegi w marszu. Jestem bardzo zadowolony z udziału w tym biegu i fantastycznych wrażeń.
Dębno Maraton
Dębno niewątpliwie ma swój niepowtarzalny czar, klimaty, jakich niewiele obecnie zostało. Organizacja bez fajerwerków, za to z wielką rezerwą i spokojem, widać, że organizatorzy robią to od lat. Sam dojazd na miejsce i znalezienie noclegu stanowią swoiste wyzwanie. Jest to forma wstępnej selekcji. Faktycznie, tu nie ma przypadkowych maratończyków. Dwa tysiące pasjonatów, zdolnych poświęcić dwa dni na podróż staje na starcie i prawie tyle samo kończy ten maraton.
Nocleg znalazłem w świetlicy wiejskiej w Słońsku, w otulinie Parku Narodowego Ujście Warty. Faktycznie rzeka w tym miejscu rozlewa się szeroko, tworząc mokradła i stanowi doskonałe środowisko do rozwoju ptactwa. To tu ornitolodzy mają swoją bazę a miejsce cieszy się sławą w tym środowisku. Tuż po szóstej rano w dzień maratonu wybraliśmy się z Marcinem na podziwianie ptaków. Miejsce widokowe znajdowało się naprzeciw dyrekcji Parku Narodowego.
Jak się miało okazać, to nie ptaki stanowiły główny punkt programu. W tej dziedzinie to bobry przejęły pałeczkę. Pierwszy raz w swoim czterdziestoletnim życiu miałem okazję na żywo z bliska podziwiać te wspaniałe zwierzęta. Cudowny początek dnia.
Sam maraton mogę uznać za udany, choć uderzyłem w ścianę bardzo mocno po 30 km. Zacząłem jak na siebie żwawo, tempo 4.40-4.50 km, czułem się bardzo dobrze i biegłem wśród wielu niezłych zawodników. Pierwszą część pokonałem w czasie lepszym niż dwa poprzednie półmaratony. W pewnej chwili prognoza mojego czasu na mecie oscylowała w granicach 3:17…! Jak to zwykle bywa, tuż po południu zrobiło się ciepło i dobre warunki do biegania się skończyły. Na wyczerpaniu były też moje siły i nadzieje na życiówkę. Następujące skurcze obu mięśni dwugłowych uda, fale gorąca i opadające gwałtownie morale, sprawiły, że bieg przeszedł w marszobieg a następnie w marsz. Na 35 km spotkałem Roberta Celińskiego. Początkowo miałem niesamowite odczucie: co tej klasy zawodnik robi w tym czasie i w tym miejscu? Robert także miał kryzys. Tego dnia organizm odmówił mu współpracy. Rozmowa z Robertem bardzo mnie podbudowała. Powróciłem do truchtu i tak pokonałem końcowe kilometry.
Kolejna lekcja pokory za mną. Tak łatwo zaczyna się zbyt szybko, tak trudno jest ukończyć maraton trzymając się założonego planu. Bezpośrednio we wtorek po maratonie wysłąłem wniosek o przyznanieo Korony Maratonów Polskich i już dwa tygodnie później otrzymałem miłą przesyłkę.
Niepołomice, Półmaraton w Puszczy
Fantastyczne warunki do biegania, długie, płaskie proste, nawierzchnia mieszana, 30 % asfaltu, reszta ubite szutrowe drogi. Gdyby tylko było zimno…. Wystartowałem z zamiarem osiągnięcia czasu 1:35, trzymałem się zatem tempa 4:30 min/km do momentu, gdy temperatura i wilgotność wzrosły do poziomu Ameryki Południowej. Przy okazji poprawiłem życiówkę w dyszce, zupełnie nie będąc tego świadomym. Nagle, w okolicach 12-16 km, poczułem wielką słabość, myślałem, że się przewrócę, jak to bywa, zwątpiłem w realizację planu i pomyślałem, że kolejny raz wpuściłem się w niezłe gówno. Jednak postanowiłem nie odpuszczać. Obciążenie, jakie znosiłem było niemiłosierne, stale zmagałem się z dylematem, czy mam odpuścić i zwolnić, czy też jechać na odcięciu. Tempo na 10 km a do mety około pięciu kilometrów. Wybrałem opcję kontrolowanego czadu, ale ostatnie 2-3 kilometry były bardzo ciężkie. Zaobserwowałem przy okazji, że poziom tolerancji dyskomfortu i cierpienia wzrósł u mnie znacznie.
Na mecie wyglądałem jak zdjęty z krzyża. Myślałem, że za chwilę odwiezie mnie karetka. W efekcie osiągnąłem swój drugi wynik w półmaratonie na dwanaście startów. Gdyby tylko temperatura i warunki pozwoliły, byłbym ok. dwie minuty lepszy, zatem osiągnięcie czasu 1:35 w półmaratonie leży zdecydowanie w granicy moich możliwości
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |