2014-05-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wielka Prehyba czyli Rak "n" Rolling w wersji unplugged (czytano: 1075 razy)
Ostatni trening przed świętami
jest jak droga krzyżowa.
Coś się psuje w mojej mp free.
Nie mogąc słuchać muzyki podczas biegu
do której przywykłam od lat
ciskam bezbronnym urządzeniem o ziemię
i biegnę dalej
wolna lecz nieszczęśliwa
zmuszona słuchać teraz
swoich myśli
i oddechu który dotąd zagłuszałam
sądząc, że lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć.
Mając do wyboru skończyć trening
i wrócić do biegania z nową mp3
albo biec dalej
z przerażeniem wybieram to drugie.
Podobno przyzwyczajenie to nasza druga natura
a ja uzależniłam się od tego małego stworzonka.
Analizuję sytuację
dochodzę do wniosku
że na przestrzeni lat
tylko w kilku biegach
na trasie nie towarzyszyła mi muzyka.
Teraz w nich cała moja nadzieja
skoro potrafiłam skoncentrować się
na szumie fal podczas Maratonu Brzegiem Morza
to teraz będę słuchać szumu wiatru, śpiewu ptaków
odgłosów lasu i tego wszystkiego
co traciłam wyłączając się z rzeczywistości.
Jednak pomimo dobrych chęci
z każdym krokiem świadomość ciężaru swojego oddechu
skutecznie mnie dobija.
Zamiast 24km robię 16km
a pozostałe wracam na piechotę
nie mając (jak sądzę) motywacji by dalej biec.
W domu bardzo chcę powiedzieć mojej Szybszej Połowie
- a nie mówiłam?
ale powstrzymuję się.
W przeciwieństwie do mnie on biega nie tylko bez muzyki
ale nawet bez zegarka.
Będąc obłożona z każdej strony technologią
codziennie słyszę, że to wszystko wcale nie jest mi potrzebne.
Jednak teraz bardzo boleśnie odczuwam
brak tej mojej wolności.
Daję sobie jednak drugą szansę,
a kolejnego dnia trzecią i czwartą
i tak nawet nie wiem kiedy
okazuje się, że jak to pisała Jasnorzewska
"można żyć bez powietrza".
Pierwszy sprawdzian przechodzę z ciężkim sercem,
ale oto przede mną wyrastają kolejne góry
tym razem te prawdziwe.
Czy zdołam przebiec maraton górski
ze wszystkimi kryzysami na trasie całkiem bez prądu?
Maraton w Szczawnicy
zwany pieszczotliwie Wielką Prehybą
jest doskonałą okazją do sprawdzenia samej siebie na placu boju.
Od wyzwania skutecznie odwraca uwagę fakt
że mam biec z dawno nie widzianą przyjaciółką
która w górach radzi sobie lepiej niż Kilian Jornet
Na starcie pojawiamy się jak zwykle na ostatnią chwilę
Nieustraszony Włóczykij i Sempre Wiktoria
(która ostatecznie z Włoch dotarła tu szybciej niż my z Warszawy)
witają nas przez zmoczoną deszczem szybę samochodu
Tak cieszyłam się na to spotkanie
a teraz trudno nam nawet się przywitać
Wszystko odbywa się w biegu
choć ten jeszcze na dobre się nie zaczął
Po całonocnej podróży
wysiadam z samochodu
półprzytomna pędzę do biura zawodów
przypinając numer startowy
chwytam łyk kawy
i już lecimy na oddalone
o ponad kilometr miejsce startu.
Deszcz wciąż nie może się zdecydować
czy chce padać czy nie
ale ostatecznie daje nam chwilę wytchnienia przed startem.
Mamy pięć minut
na nadrobienie całorocznych zaległości
w rozmawianiu o wszystkim i o niczym.
Tak więc zanim na dobre oswajamy się ze swoją obecnością
trzeba już biec.
Moja Szybsza Połowa wraz z Sempre Wiktorią
ruszają dobrym tempem z przodu stawki
ja wraz z Nieustraszonym Włóczykijem
przyjmujemy nieśmiałe tempo w środku.
W kieszeni mojej kurtki
potajemnie schowana jest stara zapasowa mp3
którą schowałam sobie na czarną godzinę
jakbym jednak nie dała rady.
Na szczęście dopóki biegnę z Nieustraszonym Włóczykijem
nie mogę narzekać na ciszę w eterze.
Jego naturalne gadulstwo połączone
z poczuciem humoru
nie pozwalają mi ani na chwilę pomyśleć
o swoim oddechu.
Nieoczekiwanie po kilku minutach biegu
następuje małe przetasowanie w stawce
Samochód prowadzący biegaczy na szlak
przejeżdża mostek na którym miał skręcić
wskutek czego część biegaczy zawraca
a pozostali zorientowani w sytuacji
biegną już dalej we właściwym kierunku.
Wszystko trwa sekundy
ale w tym czasie gdzieś gubię z oczu mojego przyjaciela
nie jestem w stanie określić czy pobiegł do przodu
czy został z tyłu
postanawiam więc biec dalej swoim tempem
i oszczędzać siły przed czekającymi mnie już wkrótce podbiegami.
Już pierwszy krok na nieutwardzonej drodze
wyjaśnia mi na czym będzie polegała trudność
dzisiejszego startu.
Padający przez dłuższy czas deszcz
tak w dzień jak i w nocy
doprowadził do znacznego rozmoczenia
leśnych ścieżek,
które pokryły się gęstą błotnistą mazią.
O tyle o ile ten stan na płaskim
zbytnio nie przeszkadza
na podbiegach stopy zaczynają uciekać.
Z górki też jest wcale nie lepiej
jeden fałszywy krok
i można nieźle się wyłożyć.
W obawie przed upadkiem
zwalniam nieco tempo
i bardziej wybrednie wybieram miejsce stawiania stóp.
Wilgoć w powietrzu
utrudnia nieco oddychanie
i pojawiają się pierwsze oznaki zmęczenia.
Do walki o utrzymanie tempa mobilizuje
mnie sympatyczna Góralka z Warkoczykami
która ma podobno hardcorową babcię.
Wymieniamy się kilkakrotnie miejscami
raz ona jest z przodu raz ja.
Jednak czuję że to tylko stan przejściowy.
Wytężam słuch by usłyszeć oddech rywalki
i nic
ona po prostu biegnie pod górę z wysiłkiem jaki ja wkładam w smarowanie kanapki.
Jestem pełna podziwu
tym bardziej
że słyszę coraz mocniej nie tylko swój oddech
ale i ciężkie zmagania innych biegaczy.
Na małym wypłaszczeniu terenu
gdy ja próbuję trochę odsapnąć
Dziewczyna z Warkoczykami
przyspiesza i jej żółta koszulka
szybko znika przede mną w oddali.
Zostaję sama na placu boju
i nie widząc wokół innych rywalek
zaczynam myśleć o umileniu sobie
choć kawałka trasy.
Biję się z myślami dość długo
w końcu ulegam własnej słabości
i wyjmuję mp free z kieszeni.
Tym razem jednak
ze zdziwieniem stwierdzam, że muzyka mnie irytuje
Czyżby kilka dni biegania unplugged
zadziałało jak detoks?
Biegnę dalej
próbując złapać rytm
ale na zbiegach
dźwięk muzyki przeszkadza mi w chwytaniu równowagi na śliskiej nawierzchni.
Tą prawidłowość zauważyłam już wcześniej
lecz dopiero gdy wyjęłam słuchawki z uszu
poczułam prawdziwą różnicę.
Po prostu bardziej świadome bieganie.
Decyzja zapada
jak nie teraz to nigdy!
Chowam mp free z powrotem do kieszeni
i biegnę dalej.
Teraz czuję się nawet bezpieczniej
gdy w poszukiwaniu stabilnego miejsca
przeskakuję od lewej do prawej.
Wcześniej każdorazowo
przy takich gwałtownych zmianach kierunku
odwracałam się żeby sprawdzić
czy nikomu w ten sposób nie zabiegam drogi
teraz słyszę czy ktoś za mną biegnę
umiem ocenić odległość
zmęczenie i nawet płeć biegacza już po samym oddechu.
Tyle informacji dotąd
pozostawało poza moim zasięgiem.
Czuję że podjęłam dobrą decyzję.
Tymczasem zbliżam się do pierwszego punktu odżywczego zlokalizowanego
przy schronisku Na Przechybie
Przebiegam przez matę minutę po tym jak zegar wybija dwie godziny biegu.
Uzupełniam zapasy wody w bidonie
zjadam dwie soczyste ćwiartki pomarańczy i ruszam dalej w drogę.
Nie mam pojęcia na którym miejscu biegnę
ale przeczuwam że jest dobrze
staram się więc nie marudzić
Przede mną podejście na Radziejową
czyli najwyższy punt trasy.
Czuję się dobrze
i pomimo wzrastającej wysokości wciąż doganiam
i wyprzedzam kolejnych biegaczy.
W pewnym momencie
zbliżam się do znajomo wyglądającej dziewczyny
zastanawiam się czy to nie jest ta fighterka
z którą walczyłam do ostatnich metrów na Maratonie Brzegiem Morza
Jakiś czas temu rozmawiałyśmy o biegach górskich
stąd wiem że miała tu biec,
jednak dawno się nie widziałyśmy i teraz nie mam pewności czy to właśnie ona.
Dziewczyna biegnie dość ciężko odrywając oblepione błotem buty
od szczelnie pokrytego czarną lepką mazią podłoża trasy
Postanawiam jej nie przeszkadzać
wyprzedzam ją bez słowa licząc na ponowne spotkanie na mecie.
Moje kanadie z warunkami na trasie radzą sobie całkiem nieźle
na mokrych odcinkach czuję stabilnie i pewnie
choć jak wszystkim także i mi woda i przyklejone błoto uprzykrzają bieg
obciążając dodatkowo nogi
tak jakbym biegła z przyczepionymi do stóp ciężarkami.
Deszcz wciąż pokapuje
i nie zanosi się na poprawę pogody
jestem więc przygotowana
że dalsza część trasy nie wygląda lepiej.
Koncentruję się teraz na utrzymaniu w zasięgu wzroku
biegaczki z kijkami która wyprzedziła mnie żwawo
na jednym z podbiegów.
Ponieważ nie posiadam kijków
na podbiegach idzie mi trochę ciężej mam jednak nadzieję dogonić
tę zawodniczkę na jakimś zbiegu.
Tuż przed podejściem na Radziejową
natrafiam na Nieustraszonego Włóczykija
Co się tak wleczesz? - rzucam żartobliwie
Biegniemy chwilę razem
później go wyprzedzam na niewielką odległość.
Wciąż mam sporo sił
i zapomniałam już zupełnie o swoim oddechu
teraz jednak walczę z demonami z przeszłości.
Wbiegam na Radziejową
i jestem gdzieś w połowie trasy maratonu
dokładnie w tym miejscu
byłam we wrześniu w połowie drogi do mety biegu 7 Dolin
różnica polega na tym że teraz mam pewność
że zdołam do niej dotrzeć
pod znakiem zapytania stoi tylko to w jakim czasie.
Z profilu trasy wiem
że za Radziejową ma już być z górki
Zbieg do 2 punktu odżywczego na przełęczy Gromadzkiej
mija mi szybko.
Towarzystwa dotrzymuje doganiający mnie z góry niczym pocisk
Nieustraszony Włóczykij
dla którego zbiegi są tym co tygrysy lubią najbardziej.
Przez matę na punkcie przebiegamy niemal równo
Zegarek wskazuje 3h 10min
Wiem jednak że konkurencja nie śpi.
Tuż za mną przybiegają dwie dziewczyny
widzę że mają większy apetyt raczej na dalszy bieg niż na przysmaki w punkcie.
Postanawiam szybko się stąd zawinąć
i wtedy słyszę znajomy głos zza aparatu
uśmiecham się w obiektyw znajomego fotografa
którego ledwo rozpoznaję w płaszczu przeciwdeszczowym
i lecę dalej.
Początek drogi z punktu jest lekko pod górę
postanawiam jednak tutaj biec
aby wyrobić przewagę nad konkurentkami.
Na szczęście po chwili robi się płasko i mokro
Odwracam się i nie widzę żadnej dziewczyny za sobą.
Teraz jednak Nieustraszony Włóczykij
łechce mojego ego
mówiąc mi że z jego kalkulacji wynika
że jestem gdzieś w okolicach 6 miejsca wśród kobiet.
W odpowiedzi rzucam tylko szybkie
- nie mów mi tego, wolę nie wiedzieć
lecz w głowie od tej chwili mały diabełek wciąż powtarza mi te słowa
zachęcając do podkręcenia tempa.
Nie jeszcze nie teraz walczę sama ze sobą
Wygrywa przecież nie ten kto potrafi szybciej biec
tylko ten kto potrafi najmniej zwolnić.
Tej myśli odtąd się trzymam.
Moja taktyka w stylu przyczajony tygrys ukryty smok
przynosi efekty.
Przez następne kilometry za moimi plecami nie pojawia się żadna dziewczyna.
To dla mnie dobra informacja tym bardziej że zaczynam już odczuwać trudy biegu
Jak na ironię bardziej męczą mnie teraz zbiegi
na których muszę jednocześnie bardzo uważać i podkręcać tempo.
Kiedy wyrasta przed nami podbieg
jestem więc szczęśliwa że mogę trochę odpocząć od zbiegania
Zegarek wskazuje mi jednak już 29km
i z racji że mój Sunnto zwykle zaniża dystans zaczynam się niecierpliwić
w oczekiwaniu na kolejny punkt odżywczy.
Mijają kolejne kilometry 30, 31, potem 32
a ja zamiast oazy czystej wody widzę
tylko czarne błoto i kolejne podbiegi.
Od dłuższej chwili biegnę już z pustym bidonem
i ta świadomość przytłacza mnie na tyle
że łapię pierwszy poważny kryzys
Nieustraszony Włóczykij wybiega lekko do przodu
nie mam już jednak siły go gonić.
Nogi stają się obolałe i ciężkie
i coraz trudniej zmotywować mi się do dalszej walki.
Na jednym z trudnych błotnistych zbiegów
udaje mi się nawet wyprzedzić inną zmęczoną dziewczynę
ale to nie poprawia mojego samopoczucia ani trochę.
Wtedy zdarza się cud
wybiegam na polanę
i w oddali oczom moim ukazuje się schronisko pod Durbaszką
a w nim upragniony punkt odżywczy.
Jestem uratowana!
Te kilka kilometrów
biegu na oparach
pozbawiło mnie jednak drastycznie przewagi
nad doganiającymi mnie zawodniczkami.
Pochłaniam więc szybko kilka kostek czekolady
zagryzam je ćwiartkami pomarańczy
i wypijam kubek izotonika
Uzupełniam też zapas płynów bidonie
i dalej w drogę
ale zaraz, zaraz w którą stronę mam biec?
Tam pod górę
- wskazuje mi trasę mężczyzna w punkcie.
Tym razem ogólne zmęczenie i sugestia opadającym profilem trasy powodują
że ten łagodny podbieg wywołuje we mnie lekkie obrzydzenie
Z tyłu jednak słyszę słowa:
- dajesz, dajesz dziewczyno, jesteś moją motywacją!
Odwracam się i widzę konkurentkę którą wyprzedziłam przed kilkoma minutami
Wiem że ona też jest zmęczona podobnie jak ja
a mimo to ma siłę aby zagrzewać jeszcze innych do walki
Uśmiecham się i myślę:
tacy właśnie są biegacze górscy
zawsze prą do przodu, czy jest pod górę czy w dół.
Postanawiam nie wyłamywać się z tej tendencji
i maszeruję żwawym krokiem
przechodząc do truchtu w łatwiejszych momentach.
Na łudząco łatwym płaskim odcinku
biegacze przede mną co chwila się przewracają
prawie każdy biegnie z ubłoconym przynajmniej jednym pośladkiem
Na tle tej statystyki uwagę wszystkich przykuwa
biegacz w białych zapewne kompresyjnych podkolanówkach
które pomimo tylu kilometrów w błocie nadal są białe!
Jak on to robi?
- zastanawiają się wszyscy wokół.
Tymczasem na kolejnym podbiegu
wyprzedza mnie depcząca mi od dawna po piętach dziewczyna.
Pomimo tego że wszyscy wokół idą, ona nagle za sprawą tajemniczych mocy
zaczyna biec tak żwawo
że pomimo przyspieszenia tempa nie daję rady jej dogonić.
Tak naprawdę teraz cały wyścig właśnie się zaczyna
Ci, co mają więcej sił zaczynają już finiszować
ciągnąc za sobą tych wyniszczonych, którzy walczą by dotrzymać im kroku.
Profil trasy
nie ułatwia nam zadania.
Nie ma już wprawdzie długich stromych podbiegów ani zbiegów
ale co chwila na w miarę płaskim odcinku
wyrasta jakaś skałka
która zmusza do drastycznej redukcji tempa.
Niemożność utrzymania równego tempo biegu
bardzo mnie męczy
Czuję że z każdym kilometrem słabnę
i zaczynam wypatrywać już mety.
Mój zegarek wskazuje już 40km biegu
i miałam nadzieję że może granica jego błędu sprawi
że w tym właśnie momencie będę już mieć metę w zasięgu wzroku.
Nic z tych rzeczy
zamiast tego jak spod ziemi
wyrasta tuż za mną kolejna kobieta
i wyprzedza mnie w mgnieniu oka
Puszczam się za nią w szaloną pogoń lecz ona ani myśli
dać się z powrotem przegonić.
Jak na złość warunki na trasie są coraz trudniejsze
Deszcz od kilku minut pada coraz mocniej
a my biegniemy teraz wprawdzie z górki
ale za to rzeką błota.
Ten fakt dodatkowo uprzykrza mi końcówkę
nie pozwalając przyspieszyć na tyle aby dognać konkurentkę.
Widzę ją tuż przed sobą i pomimo, że robię co mogę
nie zbliżam się do niej ani o centymetr.
Wybiegamy z lasu wprost na kostkę brukową Szczawnicy
i w niej upatruję swoją ostatnią szansę na przyspieszenie.
Moja rywalka jednak też przyspiesza
i osiąga coraz większą przewagę.
Na mecie jest tuż przede mną
Jestem zła na siebie
choć wbiegam z bardzo dobrym wynikiem 5:48:37
i zajmuję ostatecznie 7 lokatę na 43 startujące.
Świadomość czego udało mi się dokonać
przychodzi powoli podczas kolejnych minut.
Najpierw dostrzegam Nieustraszonego Włóczykija
który przybiegł niespełna 3 minuty przede mną.
Od niego dowiaduję się
że nasza Sempre Wiktoria z ziemi włoskiej do Polski przyjechała po zwycięstwo
a Moja Szybsza Połowa
zajęłaby 2 miejsce open kobiet gdyby była kobietą ;-)
Teraz jednak zwyczajnie siedzą oboje w samochodzie i na nas czekają
Wsiadam
zamykam za sobą drzwi
na gorąco wymieniamy się doświadczeniami z biegu.
Moje ciało paruje z rozgrzania i wilgoci.
Przez szybę obserwuję niewyraźne sylwetki
wciąż wbiegających na metę konkurentek
Z moim wynikiem jestem tylko o godzinę gorsza
od mojej przyjaciółki
Jest się z czego cieszyć,
ale teraz po biegu cała rywalizacja, nagle traci na znaczeniu
Znów jesteśmy we czwórkę
tak jak rok temu
Całą naszą drużyną idziemy na wspólny obiad
siadamy przy jednym stoliku
Rozmawiamy
tak jakbyśmy rozstali się zaledwie wczoraj
w międzyczasie dołącza do nas Niestrudzony Zbyszek
dla którego ten maraton był ułamkiem pieszej podróży.
Czas przestaje istnieć
Uświadamiam sobie że właśnie dla tej chwili warto było tu przyjechać
Wtedy Moja Szybsza Połowa
podkreśla z dumą
że udało mi się ten maraton przebiec bez mp3
i okazuje się że ja sama zupełnie o tym fakcie zapomniałam
a w sumie jest to większy sukces niż lokata w biegu.
Przełamałam własną rutynę i przestałam bać się swojego oddechu.
Odważyłam się wsłuchać w oddechy innych biegaczy,
a tym samym zafundowałam sobie więcej wrażeń do opowiadania
i po prostu bardziej świadome bieganie.
Jak się okazuje każdy bieg nawet ten przy złej pogodzie jest dobry żeby coś zmienić.
W biegach górskich trzeba przecież zawsze przeć do przodu
a jedyne na co warto się oglądać
to na swych przyjaciół
i to niezależnie czy w życiu mamy akurat pod górkę czy z górki
dzięki temu że oni są, nie ma gór nie do przebycia.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2014-05-01,20:09): Ostatnio czytałem jak niesłusznie skazany człowiek odsiadując długoletni wyrok po trzech latach pobytu w tej samej celi, przypadkiem osłonił się od zawsze świecącej przez całą dobę żarówki.Otworzył drzwiczki wiszącej nad nim szafki.Jakie proste...Zajęło to mu trzy lata. Podobnie jest z Twoją MP-3.Zajęło to chyba Tobie więcej czasu...ale cieszę się że odkryłaś nowy świat. Patriszja11 (2014-05-01,20:28): Dziękuję, ja też się cieszę i myślę, że będą z tego same korzyści. To już tak chyba jest,że do rzeczy najprostszych dochodzi się najdłuższą drogą, ale jak już się je odkryje to okazuje się że mała zmiana robi wielką różnicę :-) duzers6 (2014-05-02,21:36): http://www.youtube.com/watch?v=GNi1jwgZkwc duzers6 (2014-05-02,21:37): Przyjaźń jest bezcenna - wszystko inne można kupić za pieniądze :o) duzers6 (2014-05-02,21:41): 3maj się Patrycja Twojej nie tylko biegowej połowy, a będzie dobrze, bo on dobrze biega i nie tylko ... duzers6 (2014-05-02,21:54): http://www.youtube.com/watch?v=9rr5Z7kpCTo&feature=kp
|