2014-04-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kenijczycy zjedli czekoladę ? (czytano: 472 razy)
Wszyscy już wiemy, że wygrali Kenijczycy. W sumie wiedzieliśmy to jeszcze ZANIM wygrali. ZANIM półmaraton się nawet rozpoczął. ZANIM nawet wylecieli z Kenii.
Organizatorzy to wiedzieli, my to wiedzieliśmy i ONI też to wiedzieli. Więc tak sobie myślę, że skoro organizatorzy wiedzieli, że oni wygrają, tradycyjnie, jak co roku i ONI też wiedzieli, że jadą po wygraną to może trzeba było im oszczędzić trudów podróży i z góry przyznać im złoty medal. Taki sportowy tytuł Honoris Causa Więcej byłoby wówczas emocji w walce o czołowe miejsca. A tak powiało nudą. To oczywiście moje sarkastyczne poczucie humoru. Ale do rzeczy. Było głośno, tłocznie, nie mam większych zastrzeżeń może oprócz tego, że organizatorzy jakby zapomnieli ile w narodzie biegaczy.
A to oznacza, że było nas za dużo jak na dwa pasy ruchu, które nam przeznaczono na ul. Baraniaka. Efekt ? Tuż po starcie staliśmy a nie biegliśmy. Sporadycznie dawało się potruchtać w miejscu a potem, gdy tłum biegaczy wreszcie powoli i ociężale ( nieodparcie nasuwa mi się skojarzenie z lokomotywą Tuwima ) ruszył do przodu zdecydowanie nie mógł pomieścić się na drodze. Tratował więc sznurki z chorągiewkami, biegł po pasie trawy między pasami ruchu by w końcu zająć niemal 4 pasy. A i tego było za mało ! Wiadomo – miasto nie jest z gumy, ale komfort biegania znika. Dopiero potem udało się jakoś rozładować w pewnym stopniu ten ścisk. A właściwie sam się rozładował. To utwierdza mnie w przekonaniu, że nie lubię takich masowych imprez. Wolę bardziej „kameralne”, czyli ze zdecydowanie mniejszą liczbą uczestników. Na pewno biega się inaczej, co nie umniejsza rangi imprezy a samą imprezę czyni czymś w rodzaju miejskiego pikniku. Proporcje są zazwyczaj odwrócone, bo więcej jest kibicujących niż biegnących, bo bawią się wszyscy jak na majówce.
Wolę pikniki niż masowe spędy no, ale że spęd odbywa się w moim rodzinnym mieście to głupio w nim nie brać udziału. Niech będzie, że to przejaw lokalnego patriotyzmu. Zatem POBIEGŁAM. WYSTARTOWAŁAM I ZAKOŃCZYŁAM wbrew wcześniejszym obawom. Tyle tylko, że walka z Achillesem do przyjemnych nie należała. Ja kobieta, puch marny a on facet ! Co ja mówię ? Jaki facet ? Mityczny grecki heros ! Nierówna walka z góry skazana na niepowodzenie. Mimo to próbowałam różnych sposobów. Do Heleny mi daleko, ale Achilles w końcu to nie Parys. Na początku biegło się nawet super i przebiegła mi przez umysł myśl zakazana a mianowicie: a może by tak pobiec maraton skoro tak łatwo, lekko, choć niekoniecznie przyjemnie się biegnie ?. Bez szału, ale fajnie ! Trwało to wszystko ułamek sekundy, bo ścięgno zaczęło mocniej boleć a od 10 KM pojawiły się moje znajome pęcherze, które czułam przy każdym kroku. Szalony pomysł gdzieś przepadł a jego miejsce zajęła myśl natrętna i potwornie demotywująca: czy aby dobiegnę ? Sabotażystka nie dawała za wygraną. Ale się uparłam i dałam radę. Najważniejsze to NIE PRZESTAWAĆ biec, czyli : Run Forrest, run ! Do Forresta Gumpa to mi tak daleko jak z Ziemi do księżyca, ale hasło na czasie i co nieco motywujące. W pewnym momencie nawet pomyślałam, że może pobiję kolejną „życiówkę”, gdy zobaczyłam zegar na Politechnice. Myślałam, że to pomyłka ! Byłam pewna, że biegnę dużo dłużej. Znów mignęła mi przed oczami zielona nadzieja. Nie bądź głupia – uspokajałam samą siebie. Dałam gazu a przynajmniej tak mi się wydawało, ( bo po tylu kilometrach chyba percepcja się nieco zamazuje a receptory podają błędne dane, ) ale niestety przebiegnięcie tego odcinka do linii mety zajęło mi więcej niż myślałam. No cóż. Pojawiło się lekkie rozczarowanie, bo było blisko ale co tam. Przecież mi NIGDY o wynik nie chodziło tylko o znalezienie tej PASJI do biegania a przynajmniej czegoś na kształt PRZYJEMNOŚCI. Parę razy chyba się o nią potknęłam, ale to wszystko. Całą drogę zastanawiałam się: CO DALEJ ? Przyznam szczerze, że jeszcze nie wiem, ale chyba będę musiała zweryfikować nieco moje ambitne plany.
Została mi jeszcze jedna zagadka z 7 poznańskiego HM do rozwiązania: kto zjadł czekoladę ? Parę dni przed biegiem wyczytałam w regulaminie, że jak zwykle będą punkty odżywiania: jedne z wodą, inne z napojami izotonicznymi a jeszcze inne z cukrem i czekoladą. Właściwie prawie nigdy z nich nie korzystam, bo biegnę z własną wodą a żeli nie używam, bo mi smakują jak chemia gospodarcza, ale tym razem pomyślałam sobie, że GDYBY zabrakło mi sił to złapię czekoladę. To zdecydowanie zdrowsze niż żel. Podbudowana tą myślą biegłam wypatrując czekolady, ale jedyne, co napotkałam to nieliczne resztki rozdeptanego cukru i czekolady na asfalcie. Jakby jej tam w ogóle nie było. Czyżby wszystko zjedli Kenijczycy ?
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora jacdzi (2014-04-10,20:33): Teraz Ty w nagrode zjedz czekolade. Wygralas z Achillesem. paulo (2014-04-11,07:52): :) proponuję powołc komisję na wzór tych sejmowych :) Nurinka6 (2014-04-11,13:11): Paulo ! to wtedy NIGDY się nie dowiem kto zjadł czekoladę ;) Nurinka6 (2014-04-11,13:13): nie o taką wygraną mi chodzi ale lepszy rydz niż nic :)
|