2014-01-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| To wszystko wina żony… (czytano: 3872 razy)
To wszystko wina żony…
Takie są fakty. Wszystko zaczęło się prawie dwa lata temu. A tak dokładnie to pewnego mroźnego wieczora pod koniec lutego 2012 roku. Wracając samochodem od moich teściów doszło między mną a moją kochaną małżonką do pewnej różnicy zdań w wyniku której postanowiłem wrócić do naszego mieszkania biegiem. Biegiem to zbyt poważne słowo, aby opisać moje przebieranie nogami. To było coś bliższego truchtaniu, a w końcowej fazie powłóczenie nogami. Ale udało się. Uratował mnie pewnie niewielki dystans (około 3 kilometrów) jak i niezbyt ciepłe ubranie, które kazało mi przebierać nogami w ten mroźny wieczór. Całość zajęła mi około 30 minut. To było ciężkie 30 minut.
I tak to właśnie się zaczęło. Tak zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Zacząłem jako misiek ważący 106 kg, któremu brzuszek zaczął już przeszkadzać w swobodnym wiązaniu butów. Zacząłem truchtać!
To wszystko wina żony…
Po 3 tygodniach wystartowałem w pierwszych zawodach. Nie wiem co ja sobie wtedy myślałem. Pragnąłem ukończyć swój pierwszy bieg (11 km – Kąty Wrocławskie) i może nie być ostatnim. Przybiegłem 8 od końca po prawie 70 minutach, ledwo żywy ale przeokropnie szczęśliwy. Ten bieg zmienił wszystko. Przestałem truchtać - zacząłem biegać. I tak zaczęło się uzależnienie.
Tydzień później wbrew zdrowemu rozsądkowi pobiegłem w Półmaratonie Ślężańskim. Cel był prosty – przeżyć. I znowu jakoś się udało. Po 2 godzinach i 17 minutach dobiegłem do mety. Sukcesem dla mnie było to że ani razu nie przeszedłem do chodu. Cały czas biegłem (truchtałem).
To też wina żony… (opłaciła wpisowe)
No i się zaczęło. Nie było dnia bez biegania. Codziennie 10 km bez żadnego planu. Nabijałem kilometry i od czasu do czasu startowałem w zawodach. Kondycja się poprawiła, waga spadała. Osiągi się poprawiały, wydolność się zwiększała.
No i znowu wbrew zdrowemu rozsądkowi postanowiłem wystartować w XXX Maratonie Wrocławskim. Tym razem miałem jakieś podstawy aby wierzyć w końcowy sukces. Waga stanęła na 82 kilogramach, czułem moc. No i udało się dobiec do mety. Pierwszy maraton ukończony!
To już chyba nie była wina żony. To była raczej jej zasługa.
W zeszłym roku biegałem dalej, a od lutego zacząłem trenować. Tak trenować. Wcześniej tylko biegałem. Ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności poznałem człowieka, który zaczął przygotowywać mi plany treningowe. I tak zaczęła się zabawa od zawodów do zawodów. Atmosfera zawodów, ludzi których tam spotykałem była dla mnie tak wciągająca, że tych startów w zeszłym roku było bardzo dużo. I znowu wbrew logice dużo za dużo. Tłumaczyłem to sobie tym iż uciekło mi tak wiele lat biegania, że muszę to nadrobić. Ciągle czułem się niewybiegany. Dodatkowym czynnikiem który ciągnie mnie na zawody są inni biegacze. To kolejny fantastyczny dodatek biegania – ludzie. Przyjaciele z tras z którymi można się spotkać, porozmawiać, pościgać, pożartować.
A pomiędzy startami starałem się realizować plany treningowe, aby starty w zawodach miały jakiś głębszy wymiar. Nawet jakoś to się udawało. Udało się poprawić własne rekordy życiowe, a nawet załapać się czasem na podium w kategorii wiekowej.
No i chyba nadszedł sezon gdzie należałoby zacząć robić coś bardziej logicznie. Bo może są gdzieś jeszcze jakieś rezerwy? Może się jeszcze uda urwać gdzieś jakieś sekundy. A nawet jeśli nie to bieganie samo w sobie jest cudowne, więc czy te urywane sekundy są naprawdę aż takie ważne. No ale skoro są możliwości to czemu nie spróbować? Ale skąd mam wiedzieć że są jeszcze jakieś rezerwy?
I tak u progu nowego roku szukam już odpowiedzi na pewne pytania. Czyli ból głowy od samego początku
… A to przecież tylko wina żony…
Ale żeby tego było mało, to muszę powiedzieć coś jeszcze. W zeszłym roku miałem przyjemność wystartować w maratonie górskim. Zauroczyło mnie bieganie po górach, gdzie nie trzeba aż tak pędzić i jest nawet czas podziwiać piękne widoki. Miód malina. Tak się zauroczyłem, że w tym sezonie chcę więcej pobiegać w takim terenie. Oczywiście podzieliłem się tymi spostrzeżeniami z moją małżonką, a ona musiała pogadać z Mikołajem, bo pod choinką znajduję karnet na obóz biegowy w górach właśnie. Radość olbrzymia, ale przecież nie będę obwiniał Mikołaja więc muszę stwierdzić że…to wina żony oczywiście.
No i myślę że wszyscy widzą kto jest sprawcą tych wszystkich wydarzeń. No żona oczywiście. Ale pomimo tylu niecnych występków mogę tylko mojej małżonce powiedzieć: Dziękuje. Wszak dzięki jest występkom stałem się lepszym człowiekiem – Biegaczem!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2014-01-07,22:10): Powinieneś tę żonę na rękach nosić:) Mahor (2014-01-07,23:51): Pokłóć się z żoną raz jeszcze...niech teraz Ona biegnie zagniewana do domu, a w nie odległym czasie,już razem na trasach biegowych, małżonka będzie miała na Ciebie "oko" i wszystko będzie "Twoja Wina" kasjer (2014-01-08,08:32): Chociaż w tym przypadku Premierowi sie upiekło - to nie jego wina ;) Fajny wpis. Pozdrowienia dla dla winowajczyni :) grzes_u (2014-01-08,08:45): No to się widzimy na biegach górskich:) Tenzing (2014-01-08,09:01): Obowiązkowo! paulo (2014-01-08,09:31): Gratuluję super żony :) i fajnie, że masz z tego biegania dużo frajdy i przyjemności. Możesz też tym zarażać też innych i chyba to robisz :). Powodzenia jacdzi (2014-01-08,09:49): Taka zona to skarb! Pawel1973 (2014-01-08,10:40): Chyba żona Cię nie kocha skoro chce byś coraz więcej czasu spędzał na treningach a nie w domu ;-). Moja np. powtarza mi : po co ci to bieganie, weekend jest dla rodziny, to niezdrowe... Dana M (2014-01-08,14:01): Cieszą wpisy o naszych partnerach, którzy są "winni", rozumieją nas i jak w przypadku Łukasza również czekają na mecie. Madly (2014-01-08,14:48): być winną w takiej sprawie, to sama przyjemność, tak myślę.. ;) Łukasz, gratuluję startów w 2013 roku, robi wrażenie! I powodzenia w realizacji wyzwań w Nowym Roku! doris_kleina@o2.pl (2014-01-08,14:56): W pełni rozumiem tę miłość do biegu:) Jednak uważam, iż połowa z każdego zdobytego przez nas medalu należy się za wyrozumiałość, doping i pomoc w leczeniu kontuzji naszym kochanym "drugim połowom". Tylko dzięki Nim możemy robić to, co kochamy! rezim (2014-01-08,23:11): Lukasz, krótko: moim zdaniem masz olbrzymie rezerwy, problem polega tylko na tym ze nie jestes Yuki Kawauchi, wiec moze w 2014 czas pomyslec o znalezieniu KILKU waznych startow, wyznaczeniu realnych celow na te starty, a pozostale traktowac tylko jako kroki posrednie do osiogniecia tych celow ..., tak czy tak 3mam kciuki !! Truskawa (2014-01-09,08:20): Żony są fajne, nawet jeśli mają czasami (niektóre zawsze) mają inne zdanie. :) tomekgs (2014-01-10,12:22): Aż ciśnie się pytanie dlaczego ona taka dobra? Może ma coś na sumieniu? I jeszcze ten prezent wyjazdowy ... Podejrzana sprawa :)
P.S. Pewnie spotkamy się w Sobótce, więc wtedy będziesz mógł mi za ten komentarz walnąć :)
|