Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [72]  PRZYJAC. [66]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Patriszja11
Pamiętnik internetowy
Życie na przełaj

Patrycja Dettlaff
Urodzony: 1983-10-11
Miejsce zamieszkania: Nowa Iwiczna
55 / 92


2013-09-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
"Motyl i skafander" (czytano: 4458 razy)

 

"Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i osiąść na laurach to klęska"
Józef Piłsudski


Kiedy rok temu stałam
wraz z Moją Szybszą Nie Tylko Biegową Połową
na mecie biegu 7 dolin byłam pod wielkim wrażeniem
wielki dystans
wielkie emocje
wielcy ludzie
Kibicując wbiegającym na metę zawodnikom
starającym zmieścić się w ostatnich minutach
17 godzinnego limitu czasu
zamarzyło nam się by być jedną z nich.
W przeciwieństwie do Mojej Szybszej Nie Tylko Biegowej Połowy
wcale jednak nie byłam taka pewna czy dystans 100km
jest przeznaczony dla mnie.
On się jednak zapisał
więc idąc w Jego ślady postanowiłam zrobić to samo
i tak wykonałam ten pierwszy
krok do wielkiej niewiadomej.
W przeciwieństwie np do maratonów
o biegach ultra wciąż mówi się i pisze niewiele
każda rzetelna informacja
i zdobyte doświadczenie były więc dla mnie bezcenne.
W czasie 8 miesięcy przygotowań
skupiłam się niemal wyłącznie na bieganiu terenowym
i górskim
zaliczyłam wszystkie edycje Falenickich Biegów Górskich
po raz pierwszy spróbowałam biegów alpejskich w cyklu Mountain Matrathons
przebiegłam 3 maratony trailowe z dobrymi wynikami
Maraton Gór Stołowych
Maraton Karkonoski
oraz oczywiście
Bieg Rzeźnika.
W lipcu zaliczyłam też obóz treningowy w Szklarskiej
który dostarczył mi sporo wrażeń i energii na drugą mocniejszą część sezonu.


Teraz jednak
jadąc na najważniejszy start sezonu
wciąż nie mam pewności
czy w ogóle podołam zadaniu.
Zeszłoroczny i tak wcale nie łagodny limit 17godzin
skrócono bowiem do 16 godzin w tym roku.
Mając w głowie wynik z biegu Rzeźnika
14h 56min
prosta kalkulacja mówi mi
że jest się czego obawiać.
Machina jednak ruszyła
zwolniłam się wcześniej z pracy
zorganizowałam opiekę nad dzieckiem
zaplanowałam nocleg itd
odwrotu nie ma.
Odgrywam więc dzielnie swoją rolę
starając się nie myśleć za dużo o ogromie wysiłku
jaki przygniecie mnie lada chwila swym ciężarem.
Na szczęście wyjazdy na zawody
oprócz możliwości sprawdzenia się w tym co się kocha
mają jeszcze jedną ważną zaletę
ludzi.
Cieszę się więc na spotkanie
z Falenicką mistrzynią i świetną góralką
z którą nie widziałam się od czasu Gór Stołowych.
Podobnie jak dla mnie
i dla niej bieg 7 dolin
to główny punkt sezonu na ten rok.
Obie tak samo niepokoimy się przed startem
i chyba tylko moja szybsza nie tylko biegowa połowa
zachowuje się jak gdyby nigdy nic.
Do Krynicy dojeżdżamy
już po zmroku
jesteśmy spóźnieni na odprawę
ale pomimo tłumów
udaje nam się w miarę szybko odebrać pakiety startowe.
Są w nich ulotki próbki ulotki
worki na przepaki
no i jak zwykle za duża męska koszulka.
Przepaki są cztery
resztę wieczoru zastanawiam się więc
co włożyć do każdego z nich.
Około godziny 22
wszystko jest już zaplanowane
i możemy udać się
w czujny i krotki sen.
Niemal natychmiast zasypiam
i śpię jak zabita
Pobudka godzina 3:00
szybkie lecz syte śniadanko
i już jesteśmy w drodze na start.
Na miejscu
tłum ludzi
nie mniejszy niż o godzinie 21:00
tym razem zdecydowana większość z nich
to jednak biegacze.
W zamieszaniu tracę orientację
i niemal w ostatniej chwili udaje mi się oddać worki na przepaki.
gdy przeciskam się przez tłum ludzi na starcie
słyszę już końcowe odliczanie.
Pierwsze minuty biegu to przepychanka
na w miarę szerokim odcinku asfaltowej drogi.
Wszyscy chcą zająć jak najbardziej dogodne pozycje startowe
aby nie tracić później energii
na wyprzedzaniu na krętym górskim szlaku.
Chwilę biegniemy we czwórkę
Ja, moja szybsza połowa, falenicka góralka
i wspinacz geolog którego spotkałam dosłownie minutę przed startem.
Później rozdzielamy się
i każdy zaczyna szukać własnego tempa.
Ponieważ nigdy nie biegłam takiego dystansu
nie mam pojęcia jakie powinno ono być
zdaję się więc na samopoczucie
a to jest zupełnie dobre
no może poza jednym szczegółem
jakim jest zsuwająca mi się co i rusz
z głowy latarka czołówka.
Walka z nią wybija mnie trochę z rytmu
widząc to moja szybsza połowa
wciska mi na siłę swoją i szybko znika gdzieś w mroku
biegnę teraz z dwoma czołówkami
ale żadnej nie mam głowie.
Na szczęście z każdą minutą robi się coraz widniej
a pierwsze promienie wschodzącego słońca
odkrywają przed nami piękno miejsca w którym jesteśmy.
Gdzieś w okolicach jaworzyny krynickiej
ludzie zatrzymują się i robią zdjęcia
odwracam się by spojrzeć ich oczami
i dostrzegam za sobą w dole
sznur maszerujących świetlików
na tle rdzawo szarego nieba.
Coś pięknego
Czuję że ta chwila na długo pozostanie w mojej pamięci
jako jeden z najpiękniejszych widoków
jakie udało mi się zobaczyć na własne oczy dzięki bieganiu.
Wracam do biegu
coraz większa ilość światła
ułatwia mi stawianie kroków na kamieniach
dostrzegam też lepiej co się dziej wokół
wyprzedza mnie w milczeniu
Falenicka Góralka
a chwilę później znajoma ze Świdra
która biegnie tutaj 66km.
Nie ścigam się z nimi
wiem że na takim dystansie to nie ma sensu.
Jedyna taktyka która zdaje mi się być rozsądna
na pierwszych kilometrach tak długiego biegu
to pierwsza zasada judo
minimum wysiłku
maksimum efektu.
Takim sposobem
poruszając się ani za szybko ani za wolno
docieram do pierwszego punktu odżywczego.
Samopoczucie
mam na tyle dobre że nie zwracam nawet uwagi na czas
wypijam kubek izotonika i ruszam dalej w drogę.
Teren coraz bardziej obniża się
aż w końcu przyjmuje formę
stromego zbocza po którym
osuwają się kamienie
gdy nieopatrznie postawi się na nich nogę.
Ten w miarę jeszcze wczesny etap trasy
kosztuje moje nogi sporo wysiłku
jestem więc wielce uradowana
gdy stromizna się kończy
i zaczyna asfaltowy dobieg do punktu w Rytrze.
Czas na 36km mam dobry 4:50minut
to cała godzina zapasu do pierwszego limitu
Postanawiam więc
jak najwięcej na tym zyskać
nie tracę czasu na siedzenie
zmieniam ubranie na lżejsze
uzupełniam płyny w bukłaku i dale w drogę.
Po wyjściu z punktu ma 50min zapasu do limitu czasowego.
Wiem jednak że to wcale nie jest dużo
gdyż na kolejny 30km odcinek
i najwyższe na całej trasie przewyższenie
(podejście na Radziejową)
organizator wymyślił tylko 4godziny.
Robię więc co mogę aby się zmieścić w tych wyśrubowanych
nawet jak na mnie normach
ale trudy podejścia wyciskają ze mnie siódme poty.
Na moje nieszczęście
na punkcie odżywczym na 36km
była tylko wysoko zmineralizowana
lekko gazowana woda której ja na jakichkolwiek biegach unikam jak ognia
tym razem nie pozostawiono mi wyboru.
Mój układ pokarmowy trzyma się jak na razie nieźle
jelita nie protestują z każdym łykiem zaczynam się jednak coraz bardziej bać
mając wciąż żywy w pamięci start w półmaratonie w Sochaczewie
kiedy to łyk gazowanej wody
pozbawił mnie nie tylko życiówki
ale i całej życiowej energii podczas biegu
która została w krzakach:(
Cóż jak się nie ma co się lubi to się walczy z tym co się ma
staram się więc nie katować
negatywnymi myślami
i skupiam się na równym tempie marszu pod górę
gdyż w wielu miejscach po prostu tylko taki sposób
pokonywania trasy dla większości z nas jest możliwy.
Wielu biegaczy wspomaga się kijkami
ja zaczynam zastanawiać się czy rzeczywiście
nie pomogłyby mi tych podejściach.
No ale ponieważ podobnie jak o niegazowanej wodzie
i o kijkach mogę sobie tylko pomarzyć
koncentruję się
na lekkim pochyleniu ciała do stoku
i podpieraniu rękami kolan które są dla mnie sprawdzoną
techniką szybkich podejść pod górę.
Skutkuje.
Schronisko na Hali Przehybie (1150m)
i zarazem 45km zdobywam w niecałe 7 godzin.
Widząc co się święci na punkcie odżywczym
( tylko banany, ta sama wysoko zmineralizowana woda
i brak izotonika)
wymijam zgrabnym łukiem
wszystkich zalegających na punkcie ludzi
i biegnę przez ten punkt dalej bez zatrzymania.
Na agrafce spotykam się ze znajomą Evi
która już drugi raz walczy na tej trasie.
Z moich kalkulacji wynika
że jeżeli kolejne 5km uda mi się zrobić w czasie
lepszym niż godzina to na półmetku osiągnę czas
pozwalający na ukończenie biegu w limicie.
8 godzin biegu to jednak licząc od czwartej rano
jest dokładnie samo południe
i podejście pod najwyższe wzniesienie na trasie
czyli pamiętną z cyklu Mountain Marathon
Radziejową Górę.
Różnica polega jedynie na tym że teraz zdobywam
tę górę z drugiej strony
a w Piwnicznej Zdroju
kończę drugi etap trasy.
Zwykle znajome widoki
powodują że lżej nam się biegnie
mamy bowiem świadomość
tego co czai się za zakrętem
gdzie trzeba zwolnić a gdzie można przyspieszyć.
Tak jest i tym razem
zbieg z Radziejowej daje mi dużo satysfakcji
przynajmniej do momentu gdy
co to?
Szlak z trasą biegu
szlag trafia
to znaczy
skręca on z nieznanych powodów
w przeciwnym niż Piwniczna kierunku.
Zataczając spore koło
wokół Piwnicznej.
W tym miejscu dopada mnie pierwszy kryzys
i od razu jest to zarówno kryzys mentalny
jak i związany z samopoczuciem fizycznym.
Wysoko zmineralizowana woda którą
jak na ironię cenię na co dzień
pita w dużych ilościach
podczas takiego biegu sieje spustoszenie w moim ciele
Zaczynają się wzdęcia i puchnięcie palców
co jest pierwszym objawem zatrzymania się wody w organizmie.
No tak tego się mogłam spodziewać
wysoka ilość minerałów + częste picie
= duże obciążenie dla nerek
które właśnie krzyczą mi bym dała im wreszcie odpocząć.
Rzecz w tym że nie mogę
Pomimo dobrego tempa
i nieustannej walki
o utrzymywanie się w biegu wszędzie gdzie tylko się da
ledwo mieszczę się w limicie czasu.
Zegarek uparcie pokazuje mi już 9 godzinę biegu
a Piwnicznej jak nie było tak nie ma.
Znajoma Evi wyprzedza mnie na trasie
pytając o samopoczucie
żalę się jej ze swoich dolegliwości
i doradza mi ona zejście z trasy.
Chwilę się nad tym zastanawiam
w kontekście zakończenia biegu w Piwnicznej
lecz gdzieś głęboko ukryta wola walki
nie pozwala mi świadomie i z premedytacją zrezygnować.
Czepiam się myśli by dobiec do punktu w limicie czasu i zobaczyć co będzie potem
lecz jak na ironię i to staję się coraz trudniejsze.
Pomimo iż ostatnie 8km cały czas biegnę
Piwnicznej wciąż nie widać
a z zegarka wynika że jeżeli zmieszczę się w limicie na 66km
to będzie to dosłownie rzutem na taśmę.
Z zamyślenia wybija mnie upadek
mojej znajomej Evi która potyka się o kijek kolegi
i pechowo tuż przed punktem musi przejść do marszu.
Szczerze jej współczuję tym bardziej że dzielnie walczyła
i gdyby nie ten przypadek z pewnością dobiegłaby do punktu przede mną
w limicie czasu.
Tymczasem pozostaje mi teraz skupić się
na walce o każdy kilometr
Czuję się dziwnie nigdy bowiem
walka z limitami nie była moim udziałem
Wydawało mi się wręcz że limity są dla tych
którym delikatnie sugeruje się
że nie są w stanie w ogóle ukończyć biegu.
Wszystko to strasznie mnie dołuje
lecz wciąż mam nadzieję
ona przecież umiera ostatnia.
Po wbiegnięciu do Piwnicznej
walczę o limit jakbym
właśnie finiszowała
w jakimś krótszym biegu
jest to strasznie dziwne uczucie gdyż wydawało mi się
że ultrasi to przecież najwolniejsi spośród wszystkich biegaczy.
Matę przekraczam 7minut przed limitem.
Pan na punkcie nonszalancko pyta mnie czy zamierzam kontynuować bieg
Jestem obolała
ledwie żywa
zaczynam mieć dość tego biegu
lecz mimo to jestem zaskoczona tym pytaniem
nigdy jeszcze nikt świadomie i z premedytacją tak mi źle nie życzył.
Staram się jednak przejść do porządku dziennego
zmieniam koszulkę
w planach maiłam też zmienić buty
niestety chip zapięty na plastikowe wąsy
nie ma komu odczepić
wolontariusze patrzą na mnie ze zdziwieniem mówiąc
że nie mają ani noża ani nożyczek:(
Zostaję więc z tym co mam
Na szczęście tam gdzie organizacja biegu zawodzi
biegacze pomagają sobie nawzajem
jeden z nich raczy mnie maścią
która powoli zdejmuje ciężar z moich nóg.
Co za ulga
Postawiam biec dalej
przynajmniej dotąd dopóki
dam radę mieścić się w limicie czasu
bo szybko orientuję się że o to toczy się cała walka w tym biegu.
Wstaję by napełnić znienawidzoną wodą bukłak
i oczom moim ukazuje się Falenicka Góralka.
Ze zdziwieniem pytam Ty tutaj?
i słyszę tak zaliczyłam kilka razy krzaczki i tak to się skończyło.
Okazuje się że jej ta woda też szkodzi.
Nie mamy jednak czasu porozmawiać gdyż oto właśnie wybija limit biegu
na tym etapie.
Podrywam się jak oparzona
i wyruszam na kolejny etap.
W tym samym momencie
w moim plecaku dzwoni telefon
Przeczuwam że to może być moja szybsza połowa
zadaję sobie więc trud by wyjąć go z plecaka i oddzwaniam
okazuje się że jest on pół godziny przede mną i też ma kryzys.
Mówię mu żeby się nie poddawał
umawiamy się biec
tak długo jak długo damy radę.
Ten telefon podrywa mnie do walki
Być może zdołam go dogonić i znów jak na Rzeźniku
będziemy walczyć razem:)
ta myśl to maja nadzieja.
Pierwsze kilometry trzeciego etapu
to prawdziwa wspinaczka
widząc co się święci
wielu biegaczy
już na samym początku tego etapu
rezygnuje i wraca do punktu.
Wśród nich rozpoznaję dziewczynę której zamierzałam się trzymać
gdyż w zeszłym roku miała czas 15h30min.
Widok jej zwątpienia
wywołuje we mnie lęk przed dalszą częścią trasy.
Z natury jestem jednak optymistką
szukam więc pozytywów
i znajduję
Ten odcinek trasy choć nie ma takich przewyższeń jak poprzedni
ma 11km i 2h 30min limitu czasu.
Gdy tak sobie to kalkuluję
zaczynam zastanawiać się co za idiota te limity wymyślał
Na poprzednim punkcie było 4godz / 30km z podejściem na Radziejową
a teraz na względnie łatwym odcinku 11km mam zapasu aż 2 i pół godziny.
Dziwne to wszystko lecz
w tej sytuacji widzę swoją szansę na zmieszczenie się w limicie.
Pomimo że po mocnym drugim etapie
mam siły już tylko na marsz
idzie mi całkiem nieźle.
Rozmawiam nawet sobie z innymi biegaczami
wszyscy zgodnym chórem podkreślają ciasny limit tego biegu.
Od jednego z nich dowiaduję się np. że Sudecka Setka ma 20godzin limitu czasu
na ukończenie biegu, a to przecież różnica czterech godzin
czasu w którym jestem w stanie przebiec maraton
Dlaczego aż tyle?
Pytanie to pozostawiam sobie na razie bez odpowiedzi.
Mam teraz ważniejsze zadanie od rozmyślania
ścieżka zrobiła się w miarę płaska
więc jeżeli uda mi się znów
poderwać do biegu to jestem uratowana.
Biegnę chwilę wśród drzew to w górę to w dół
po czym wybiegam na otwartą przestrzeń
na której baca jak gdyby nigdy nic wypasa owce.
Widok cudowny
i z perspektywy mojego wysiłku
nader abstrakcyjny.
Okrągłe owieczki leniwie przeżuwają trawą
a wokół nich maszeruje pilnujący owczarek podhalański.
Na pytanie czy mnie nie ugryzie baca odpowiada
że dlaczego jego pies miałby gryźć kobietę?
Aha no więc jest pierwszy i chyba jedyny przywilej z bycia kobietą na tym biegu
pies mnie nie ugryzie:)
Uśmiecham się i biegnę dalej
Odtąd jest już tylko w dół do trzeciego punktu.
Patrzę na zegarek i widzę 40minut zapasu czasu.
Zbiegając między domki
orientuję się że punkt jest już blisko.
Okoliczni mieszkańcy są tu niezwykle gościnni
stoją przy stoliczkach z napojami własnego pomysłu
dzieci mi machają i rozdają żelki
od jednej z kobiet dowiaduję się że do punktu Pod Wierchomlą
jest jakieś dwa kilometry.
Biegnę więc co sił w nogach by zmieścić się w limicie czasu.
Udaje się jestem 10min przed nim.
Jak na ironię na zegarku mam 12godzin i 1 minutę
co jest czasem o prawie trzy godziny lepszym
od wyniku na Rzeźniku (14h56min).
Właśnie pobijam swój rekord wszech czasów
choć jestem jedną z ostatnich
jak nie ostatnią zawodniczką na trasie.
W pierwszej chwili z tą myślą daję sobie chwilę odpocząć
i siadam na ławeczce
o której od jakiejś godziny usilnie marzyłam.
Ktoś podaje mi worek z depozytem
postanawiam z niego jednak nie korzystać
Uwagę moją zwraca wielki autokar
na tzw. niedobitki
czy kolejnych biegaczy którzy nie zmieścili się w limicie czasu.
Widząc go wiem co mam zrobić
wstaję
uzupełniam płyny i ruszam w drogę.
Kolejny punkt to znów 11km
tym razem mam na to nie 2,5 godziny lecz 1h55minut
i podejście pod wyciągiem krzesełkowym
na Małą Wierchomlę
znów nic kompletnie nie rozumiem z rozkładu tych limitów
wiem tylko jedno
muszę się spieszyć.
Tuż pod stokiem tej małej wielkiej góry
kobieta z kiosku częstuje biegaczy
sokiem z borówek.
Po 80km picia wysoko zmineralizowanej wody
ten smak i orzeźwienie
nie mają sobie równych.
No to teraz to ja już wiem że ukończę ten bieg
myślę sobie w duchu
i zabieram się za ostrą wspinaczką.
Moja mp free
i zespół Rammstein
uwalniają moje ciało od bólu.
Każdy krok jest walką
każda minuta jest maksimum mocy.
Choć mijającym nas przechodniom wydaje się pewnie
to widok marny
my bohaterowie ostatnich minut limitu trzymamy się dzielnie.
Wokół mnie jest kilku mężczyzn
niektórzy zwłaszcza Ci z kijkami wyprzedzają mnie nawet pod górę
inni co i rusz przystają by po chwili znów ruszyć dalej
wszyscy jednak mają ten sam błysk
tą samą wolę walki.
Gdy kończy się mała wielka góra
zaczyna się stromy
i równie trudny co podejście zbieg.
Moje nogi z trudem napinają się podczas stawiania kroków
mam wrażenie że zaraz stoczę się bezwładnie na sam dół.
udaje mi się jednak
w miarę bezpiecznie zejść do Szczawnika.
Nie mając w pamięci mapy
liczę że ten długi i łagodny podbieg do schroniska Bacówka pod Wierchomlą
zaraz się skończy.
Mijają jednak kolejne minuty
a jego końca nie widać.
czuję że nie dam rady dalej ciągiem biec
stosuję więc taktykę marszobiegu.
Na zmianę idę i biegnę
robiąc wszystko co mogę by odcinki biegu dominowały na tymi marszu.
po około 30min takiej szarpaniny tempa
wymijam się z biegnącym z góry biegaczem
nie biorącym udział w biegu lecz trenującym aktualnie na tym odcinku trasy.
Mężczyzna bije mi brawo
a ja korzystając z okazji że zwrócił na mnie uwagę
pytam jak daleko jeszcze do schroniska.
Już blisko odpowiada z uśmiechem mężczyzna
tylko jakieś 5km bo biegnę właśnie ten od odcinek 25min.
Ile????
Ta informacja podcina mi skrzydła.
Patrząc na zegarek widzę bowiem
że do końca limitu czasu na tym odcinku zostało mi pół godziny
a wiem że w tym stanie nie zdołam w całości przebiec tych 5km.
Zaczynam się modlić o siłę by ukończyć bieg.
Na 80km znów uwierzyłam bowiem że podołam zadaniu
i zejście z trasy na 88km
po tym wszystkim co przeszłam jest dla mnie nie do wyobrażenia.
Kolejne minuty mijają szybko
zbyt szybko
a kilometry zbyt wolno.
Zdesperowani bohaterowie ostatnich minut wyprzedzają mnie w walce o limit
niektórych ja wyprzedzam.
Są też tacy co już się poddali i mówią by z nimi nie biec bo na pewno nie zmieszczę się w limicie.
Znów udziela mi się wszechobecna panika
Robię co mogę by biec szybciej
lecz i to nie wystarcza.
W końcu pokonuję ostatni zakręt drogi
i oczom moim ukazuje się schronisko Bacówka
Na zegarku mam 14 godzin 16minut i pokonanych 88km
limit na tym odcinku wynosił 14godzin i 10 min
Zabrakło mi więc marnych 6 minut
pomimo że wyszłam z punktu 10min przed czasem!
Dobiegam do maty
lecz drogę przez nią zagradza mi mężczyzna mówiąc
że nie mogę nią przejść bo nie zmieściłam się w limicie
a poza tym mata jest już wyłączona.
Próbuję go przekonać że to tylko 6 minut
i że spróbuję zmieścić się w 16godzinach limitu na mecie
- już się pani nie zmieściła
trzeba było biec szybciej szybciej
odpowiada mi całkiem bez emocji mężczyzna.
Jestem zdruzgotana
czuję się jak sparaliżowany bohater filmu "Motyl i skafander"
któremu na nosie usiadła mucha.
Nie mogę nic zrobić!
choć jest we mnie tak ogromna wola walki.
Siadam na paliku obok innego zdyskwalifikowanego mężczyzny
i zaczynam płakać
ktoś proponuje mi herbatę
nie chcę herbaty chcę biec dalej
czuję się lepiej niż na początku biegu
i wiem że te 12km w porównaniu z resztą pokonanego dystansu nic nie znaczy.
Zaczynam odczuwać złość
że mnie to spotkało
ale potem przypominam sobie słowa człowieka który
zanim umarł na raka napisał testament dla swoich dzieci
był to "Ostatni wykład" a w treści
"Nie myśl o tym czego nie możesz zrobić
lecz o tym czego jesteś w stanie dokonać."
Ta myśl mnie ożywia
Słysząc jak inni próbują upchnąć mnie do samochodu
zjeżdżającego do Krynicy
mówię kategoryczne
NIE!
Oddaję numer startowy
i postanawiam już jako wolny człowiek
ukończyć bieg który był moim marzeniem.
organizator widząc co się święci
próbuje mnie na pożegnanie pocieszyć medalem
nie dziękuję
ja jeszcze nie skończyłam
i nie chcę medalu pocieszania
odpowiadam
obracam się na pięcie i spokojnie oddalam
Wyruszam sama
lecz po chwili dołącza do mnie
jeszcze dwóch innych biegaczy
w podobnej sytuacji
oni też postanowili nie dać się zatrzymać
i sięgnąć po swoje marzenia
a marzeń podobnie jak nadziei nie wolno ludziom odbierać.
Organizator jednak nie może pogodzić się z naszą decyzją
natychmiast po naszym wyruszeniu
jego ludzie poruszając się na kładach zdejmują nam z drogi
wszystkie taśmy oznaczające trasę!
Dobrze że mamy mapę
trzymamy się niebieskiego szlaku
choć po ciemku wygląda momentami
jak zielony
jednak my mamy czas by mu się przyjrzeć w każdym wątpliwym miejscu
już nigdzie się nie spieszymy bo wiemy
że meta na nas nie czeka.
Maszerując i rozmawiając pokonujemy spokojnie linijka w linijkę
dokładnie tak jak na mapie ten ostatni odcinek trasy.
Po 16godzinach i 50minutach
bez splendoru i wiwatującego tłumu
docieramy do mety
Choć nie ma tego na żadnej liście z wynikami taka jest prawda i my o tym wiemy
Udało się
nie daliśmy się złamać żadnym limitom
pokonaliśmy całe 100km na własnych nogach.
Ja, Maciek i kolega z Częstochowy którego imienia nie pamiętam
bohaterowie 7 dolin o których nikt by nie wiedział gdyby nie ten wpis.

Moja szybsza nie tylko biegowa połowa dzięki ogromnej walce
znalazła się na mecie po 15:30min
niestety z powodu picia wysoko zmineralizowanej wody
jego nerki z nadmiaru sodu w organizmie zastrajkowały i na mecie miał ciśnienie 200/100 i wymiotował:(
Falenicka Góralka przekroczyła limit na 77km trasy.
Z relacji mojej szybszej połowy wynika że organizator przyznał się otwarcie
że ciasny limit do Piwnicznej (66km) wynikał z jego wygody
chodziło o zwiezienie jak największej ilości biegaczy z tego miejsca do mety:(
czyli krótko mówiąc to nie był bieg tylko dożynanie ludzi.
Potwierdzają to statystyki tego
jak wiele osób w tym roku nie ukończyło biegu.
Z tabeli z międzyczasami wynika również że na niektórych
punktach biegu wypuszczano zawodników po limicie czasowym
Gdzie tu więc konsekwencja i sprawiedliwość?
Dlaczego jednym wolno a innym nie?

Ja osobiście bardzo się tym biegiem rozczarowałam
i z pewnością się już na nim nie pojawię
a setkę w limicie czasu jeszcze kiedyś zrobię
ale w miejscu gdzie nie depcze się marzeń ludziom
nie odbiera nadziei
i nie podcina skrzydeł zdrowym,
zdolnym do wysokich lotów ptakom



Ps. na zdjęciu mój mąż na mecie biegu
moja wielka duma
On zadedykował mi swój medal więc ja dedykuję mu ten wpis
i wszystkim tym którzy tak jak ja
nigdy się w życiu nie poddają.



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


jacdzi (2013-09-12,06:09): Swietna relacja. Wspaniala walka na trasie. Wiem ze B7D nie jest dla mnie. A Twojej drugiej Polowie tylko pozazdroscic uczuc ktore go otaczaja.
Truskawa (2013-09-12,08:29): Patrycja, dziękuję za piękny wpis. Relacja taka, że miałam dreszcze. Też chcę. A za to, ze pokonałaś całą trasę wbrew wszystkiemu ogromny szacun.
michu77 (2013-09-12,08:39): jezu... gratuluję tej walki... Emocji nikt Ci już nie zabierze... cyferka na liście wyników nie jest najwazniejsza ;-)
dammy (2013-09-12,10:31): Gratuluje woli walki, wiary we własne siły i hartu ducha - wielki szacun! Nikt nie ma prawa odbierać nadzieji! Organizatorzy biegu chyba powinni przemyśleć po co B7D powstał i wrócić do jego korzeni! Również biegłem B7D ale tylko na dystansie 36k. Pozdrawiam serdecznie
Zenek.K. (2013-09-12,12:29):
Zenek.K. (2013-09-12,12:38): Gratuluję ukończenia i jestem pełen podziwu oraz niezwykłego uporu i woli walki.A relacja opisana pięknie. pozdrawiam
jann (2013-09-12,15:35): Patrycja, wielkie gratulacje za determinację i wolę walki a na regulamin i układy nie masz większego wpływu, jestem dumny, że się poznaliśmy i w chwilach słabości będę pamiętał o Twojej relacji. Pozdrowienia, moja relacja ze śmiesznie łatwego KM na MP.Jan
niusia (2013-09-12,16:41): Chylę czoła za Wasz hart ducha i ogromną siłę walki,"ten kolega z Częstochowy" to mój mąż ma na imię Krzysiek.Dla mnie to Wy jesteście zwycięzcami mimo przeciwności losu ukończyliście 100 km. Wspaniała i z ogromną klasą RUNDA HONOROWA
Patriszja11 (2013-09-12,18:18): Niusiu cieszę się że Krzysiek został rozszyfrowany. W tym miejscu chcę też bardzo podziękować obu chłopakom za wspólne pokonanie ostatniego odcinka trasy, bez Was na pewno zgubiłabym się w tym ciemnym lesie. Dziękuję.
Patriszja11 (2013-09-12,18:50): Dziękuję też Wam wszystkim tutaj za tak liczne słowa uznania bardzo mnie one podbudowały na duchu:) Przez ostanie kilka dni byłam trochę przybita. Dzięki temu wpisowi udało mi się jednak wszystko jakoś sobie w głowie poukładać i radość z ukończenia biegu przerosła w końcu żal, że nie udało się wbiec na metę.
dario_7 (2013-09-13,09:51): Miałem biec B7D, ale miesiąc temu nabawiłem się kontuzji i nic z tego nie wyszło. Żałuję i nie żałuję. Gdy czytam te wszystkie Wasze wpisy z wypiekami na policzkach i dudniącym serduchem, czuję się jakbym tam również był. Szkoda, że z wydarzenia, które mogłoby być kultowym, robi się zwykły "towar" i zabawę ludzkimi uczuciami. Byłoby dobrze, gdyby biegi ultra przygotowywały osoby, które mają jakieś o nich pojęcie. Podziwiam Waszą determinację i walkę do końca. Gratulacje i wielki szacunek za ukończenie tego morderczego biegu!
Patriszja11 (2013-09-13,11:43): Dziękuję Darku, mam dokładnie takie same odczucia. Kompletnie nie rozumiem czemu miało służyć takie zaszczucie zawodników by na złamanie karku gnali do kolejnych punktów walcząc z limitami. Gdzie jak gdzie, ale właśnie w biegach ultra bardziej od czasu powinien się przecież liczyć pokonany dystans.
cosmita (2013-09-13,16:26): Żaęuję, że nie miałem takiego samozaparcia jak ty i mimo, że wbiegając na 77km miałem pół godziny zapasu zrezygnowałem. Bałem się po prostu, że mogę nie dać rady dobiec w limicie na 88km i przeżyję casus R.Korzeniowskiego z Barcelony (1992), którego zdyskwalifikowano w bramie stadionu. Co do limitu w Piwnicznej - było jasne już przed startem, że tam organizatorzy chcą zrobić przesiew. Zrobiłem jednak te brakujące kilometry we wtorek (w 2h45min.) i teraz biję się z myślami, że może jednak trzeba było spróbować. Wrócę tam jednak w roku przyszłym. No chyba, że zrobią limit 15 godzin a odcinek z Rytra do Piwnicznej każą nam pokonać w trzy godziny. Pozdrawiam.
grzegorzbiega (2013-09-13,17:18): No koleżanko, naprawdę wielki szacun. Jesteście wielcy; ty i twój mąż. Ja też myślę o takich biegach, ale 100 km-to chyba na razie kosmos.Mam nadzieję, że jak w miarę wcześnie ściągną mi gips, to spotkamy się 9 listopadaa Maratonie Beskidy. Pozdrowienia dla Ciebie i Montenegro.
Wegrzce (2013-09-13,17:29): Trochę nie rozumiem tych pretensji. Mnie się wydaje, że organizator ma prawo ustalać limity i je egzekwować. Ty masz prawo biec jak długo chcesz i gdzie checesz. Oczywiście,współczuję Ci, że się nie zmieściłaś w limicie, ale pretensje trzeba mieć do siebie- jak to się mówi widziały gały co biegały.
Patriszja11 (2013-09-13,18:04): Oczywiście masz prawo tak myśleć, natomiast napisałam o tym ponieważ dystans 100km to nie jest maraton do którego można się łatwo przygotować i przekalkulować wynik. No bo trudno przecież biegać takie dystanse treningowo. Tolerancja czasowa powinna byc więc moim zdaniem wieksza. Poza tym idąc nawet tym torem trzeba by zaznaczyć że w biegu w którym zwycięzca osiąga wynik prawie 9godzin a limitu jest 16godzin to tak jakby w maratonie dać limit 4godziny. To wręcz absurdalne podobnie jak zakladanie jaki się osiągnie międzyczas na 88km biegu. Oczywiście można w biegu 7dolin zrobić limit 13 godzin i też znajdą się tacy co dobiegną ale chyba cała idea Festiwalu Biegowego miała slużyć popularyzacji biegania długodystansowego a nie zawężania tej dyscypliny do elity biegaczy. No a tak na marginesie mój mąż ma życiówkę w maratonie 3:20 a ledwo zmieścił się tu w limicie.
Patriszja11 (2013-09-13,18:54): Chcę też podkreślić że zdecydowanie zgadzam się z Tobą że ludzie powinni wiedzieć na co się piszą dlatego mam nadzieję że mój wpis będzie miał wartość edukacyjną w kontekście przyszłorocznej edycji.
ultramaratonka (2013-09-13,21:14): Gratuluję ukończenia pełnego dystansu, mimo kłopotów zdrowotnych :) Ja nie do końca wiem, o co się potknęłam, ale to kompletnie nie ma znaczenia. Teraz rehabilitacja, regeneracja i dalej w góry :-)
szczE (2013-09-13,22:43): Patrycja i Krzysiek - dzięki za towarzystwo. Gdyby nie te ostatnie 12 km pewnie myślałbym, że wszystko było na nic. Pewnie uznałbym cały bieg za swoją porażkę. A tak cieszę się, że wziąłem w tym udział i pomimo niezmieszczenia się w limicie uważam cały bieg za udany. Zdobyłem dużo cennego doświadczenia i chyba już nigdy nie pomyślę na zapas - "pewnie się nie uda, więc może odpuszczę już teraz". To na pewno nie był ostatni raz. I Wy macie w tym swój udział. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy :) Nie wiem ile trwała chwila wspólnego siedzenia na ławce na 88 km z jakby nie było zupełnie obcym mi Krzyśkiem i podjęcie decyzji, że idziemy dalej - chyba tylko chwilę ;) ...bezcenne Pozdrawia Maciek :)
Shodan (2013-09-14,00:56): Dobry tekst. Dużo emocji, fajnie się czyta. Gratuluję pokonania trasy! Życzę, żeby przeszła Ci niechęć do Festiwalu i żebyś wróciła do Krynicy w przyszłym roku i rozwaliła tę setkę i nie dla tego, że ktoś przymknie oko na limit tylko dla tego, że się w nim spokojnie zmieścisz.
Patriszja11 (2013-09-18,13:39): Dziękuję Shodan ale obawiam się że b7d z takim limitem jest poza moim zasięgiem. Mówię to z pełnym przekonaniem ponieważ cały ten rok specjalnie trenowałam pod ten bieg i wyrobiłam 200% normy trenując wyłącznie w terenie i startując w zawodach w biegach górskich z naprawdę dobrymi jak na amatorkę wynikami (zajęłam m.in. 11 miejsce na MP kobiet w biegach górskich na dystansie długim). Poza tym tego dnia byłam naprawdę w dobrej formie na 77 km miałam czas o 3godziny lepszy od całego Rzeźnika ukończonego w limicie a 11km dalej powiedziano mi że jestem do bani i mam zejść z trasy. Nie wiem dla kogo jest ten bieg ale raczej nie dla mnie.
marcin m. (2013-10-04,12:35): ...czy Twoim zdaniem - osoba, który nie mieści się w limicie czasu, a co za tym idzie - zostaje zdyskwalifikowana - może uważać, że ukończyła bieg - nawet jak dotrze do mety??? ...nie potrafisz honorowo przegrywać??? ...po co zamieszczasz na profilu maratonypolskie.pl czas ukończenia Biegu 7 Dolin 100km i czas: 16:50:35 - skoro ostatnim sklasyfikowanym zawodnikiem był - Andrzej Kuczyński z czasem: 15:59:54 też mi było przykro podczas 40 Maratonu Dębno, gdy przekroczyłem limit czasu i zostałem zdyskwalifikowany - pomimo, że dobiegłem do mety... ostatni :)) ja chyba jednak - w przeciwieństwie do Ciebie - potrafię przyjąć do wiadomości porażkę jaką było nie zmieszczenie się w regulaminowych czasie co było równoznaczne z dyskwalifikacją! dlatego nigdy w swoich oficjalnych startach i statystykach(na profilu maratonypolskie.pl także!!!) nie napiszę, że ukończyłem/zaliczyłem 40 Maraton Dębno nie musisz brać sobie do serca moich uwag, bo każdy ma swój osobisty kodeks... sumienie... honor... i... przestrzega lub nie przestrzega zasad FAIR-PLAY
Patriszja11 (2013-10-04,16:47): Marcinie to że ukończyłam bieg 7 dolin z czasem 16h 50min to są fakty czy to się komuś podoba czy nie i nie ma w tym nic z zasad fair play bo nikogo nie krzywdzę tym zapisem wszyscy wiedzą że wynik jest poza limitem i tego nie kwestionuję. Natomiast o tym czy widzimy się w gronie zwycięzców czy przegranych zwykle decydujemy sami w swojej głowie ja wolę myśleć że jestem zwycięzcą bo ukończyłam bieg 100km i już samo jego ukończenie jest dla mnie zwycięstwem. Myślę że i Ty możesz uważać się za wygranego jeżeli ukończyłeś Maraton Dębno nawet poza limitem bo to że tego dokonałeś nie podlega dyskusji. Poza tym zgadzam się z Józefem Piłsudskim że "przegrać i nie ulec to zwycięstwo" i to nie tylko w czasach kryzysu lecz w ogóle w życiu nie chodzi o to aby umieć przegrywać lecz o to aby we wszystkim co się robi dążyć do wygranej w pozytywnym znaczeniu tego słowa tzn. aby się rozwijać i iść wciąż do przodu zamiast stać w miejscu i godzić się na to co przynosi los.
Patriszja11 (2013-10-04,16:57): Dlatego też pomimo że mamy różne zdanie na ten temat nie krytykuję Cię tylko zapraszam do grona znajomych, aby dać sobie szansę by Cię poznać i widzieć w Tobie tak jak w tym biegu to co dobre czyli pełną a nie pustą połowę szklanki.







 Ostatnio zalogowani
schlanda
05:26
biegacz54
04:50
Piotr Fitek
02:04
BuDeX
00:12
kos 88
23:49
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |