2013-09-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Brylant w koronie. (czytano: 353 razy)
Mam brylant, chociaż jeszcze nie mam korony ! Piękny, błyszczący duży okaz mieniący się tysiącem barw. A brylant, ponieważ to najrzadszy kamień szlachetny, wymaga odpowiedniej oprawy a taką wydaje się korona. Wprawdzie będzie tylko brązowa, ale zawsze to królewska oprawa dla królewskiego kamienia. A jego zdobycie to była prawdziwa walka z samym sobą, walka ciała i umysłu i mogę ją porównać chyba tylko z prawdziwym wydobywaniem diamentów.
O tym jak trudne jest wydobycie diamentów świadczy chociażby fakt, że otrzymanie jednego karata diamentu wymaga wydobycia średnio 250 ton żwiru, piasku lub nawet skały! Można wydobyć 500 a nawet 1000 ton skały i nie znaleźć nawet najmniejszego diamentu! Owe przytłaczające statystyki nieuchronnie nasuwają wniosek: żeby się nie poddać, wydobywca diamentów musi być twardy niczym diament!
Nie uważam się za twardą osobę, która się nie poddaje. A jednak się nie poddałam, chociaż byłam NAPRAWDĘ blisko ! I już wiem, co to jest ŚCIANA, co to jest poczucie bezsilności, totalny brak energii, rozpacz i walka z własnym umysłem, który mówi bezczelnie i głośno: NIE ! Który chce się poddać, mimo że ciało jest jeszcze w stanie wykrzesać z siebie resztki rezerwy. Pamiętam, że znam to uczucie, że przecież już kiedyś go doświadczyłam tylko wiele lat temu, w innym miejscu i czasie, robiąc zupełnie co innego. Po kilkunastu godzinach spędzonych na szlaku w górach, gdy miałam jeszcze przed sobą parogodzinne zejdzie kamienistą ścieżką w dolinę miałam ochotę usiąść na środku drogi i rozpłakać się z bólu nóg, czystej niemocy i wszechogarniającej bezsilności. Marzyłam tylko o tym, żeby ktoś wezwał TOPR i żeby śmigłowcem odtransportowano mnie do pensjonatu. Tak bardzo nie chciałam i nie mogłam już iść ! A jednak zeszłam, bo przecież idea wezwania TOPR wydawała się niedorzeczna. Podobnie było i tym razem. Wczoraj stanęłam na środku lasu i zastanawiałam się czy nie zawrócić i poczekać aż ktoś mnie zawiezie na stadion. I tylko dzięki wsparciu koleżanki, która też pod koniec dreptała i szła na przemian dokończyłam ten bieg ( wielkie dzięki jej za to ! ). Za każdym razem, gdy się mijałyśmy na trasie ( ona oczywiście była daleko przede mną bo niejeden maraton już przebiegła ) to pomagała mi mówiąc: „ Powoli, ze spokojem „ A na końcu: „ trochę idź a trochę biegnij i dasz radę „. I dałam radę, ale wiem, że już nie powtórzę tego doświadczenia ! Gdy dobiegłam na metę powiedziałam, że to było po raz pierwszy i ostatni.. I mimo, że wszyscy mi gratulowali i mówili, że to przecież pierwszy raz, mój debiut, że wspaniale, że potem będą następne ja wiem, że następnych nie będzie.
Wybrałam kameralną, ale bardzo fajną imprezę w Kórniku: równocześnie dwa biegi: półmaraton i maraton leśny. Bieg uliczno – przełajowy, trasa bez atestu, 56 zawodników biorących udział w maratonie, z czego kilka kobiet. Reszta, tj. chyba 2 razy tyle brała udział w półmaratonie. Na zawodników biorących udział w półmaratonie czekały 2 pętle a na maratończyków 4 pętle do pokonania. Trasa nie tyle trudna co męcząca, bo niemal 24 km w lesie, 18 asfaltem. Tyle, że w lesie głownie biegło się po koleinach i często w głębokim, niemal wydmowym piachu. Dodatkowym utrudnieniem były korzenie i kamienie wystające tu i ówdzie. Organizatorzy ostrzegali nas żeby być ostrożnym. Oczywiście parę razy się potknęłam i nie ja jedna !
Pomyślałam, że to dobry początek przed startem w jakimś większym maratonie. Chciałam sprawdzić czy dam radę, bo przecież trochę już biegam i po 13 połówkach i długich własnych wybieganiach wydawało mi się, że jestem przygotowana, ale niestety nie poszło zgodnie z założeniami. Nerwy, stres, słowo MUSZĘ, które chyba mnie trochę sparaliżowało, sensacje żołądkowe po izotonikach i żelach ( paskudztwo w najczystszej postaci, w które zaopatrzyłam się na wypadek kryzysu a kryzys miałam po …..zjedzeniu tego świństwa ! ). Jak to możliwe, że biegając sama pokonałam ostatnio 33 km w 3 godziny ? Byłam więc pewna, że 42 pokonam w 4:30. A tymczasem w Kórniku pokonanie 33 km zajęło mi aż 4 godziny ! Jak należy przypuszczać nie zmieściłam się w regulaminowym czasie, chociaż byłam przekonana, ze 5 godzin to wystarczająco dużo czasu na pokonanie maratonu. Okazało się, że nie. Byłam grubo po czasie, ale ukończyłam bieg z wielką pompą eskortowana przez straż pożarną i kolarza, który w czasie biegu był jednym z wielu monitorujących trasę. Trochę biegłam a trochę maszerowałam te ostatnie kilometry. Wstyd jak diabli, chociaż wszyscy zaprzeczali i wyciągnęło się pełno rąk z gratulacjami. Nie tak jednak to sobie wyobrażałam ! Początek był obiecujący i po 20 km byłam pewna, że dwie kolejne pętle na pewno zaliczę. Po trzeciej pętli, gdy na stadionie usłyszałam przez głośniki swoje imię i nazwisko, oraz informację, że tą zawodniczkę z Poznania, która biegnie dystans maratonu czeka jeszcze 10 km ogarnęło mnie przerażenie, bo dotarło do mnie ILE to jest ! I od tego momentu było już tylko gorzej.
Mój brylant szlifował się w bólach. Jest piękny, ale na pewno pozostanie jedynym kamieniem w tej koronie.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-09-01,19:54): no cóż Iwonko, pokonałaś swoje słabości, samą siebie i to jest najpiękniejsze. Gratuluję! Namorek (2013-09-01,21:41): Gratulacje za pokonanie Maratonu !!! :-)
|