2013-08-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jedna góra, tysiąc jezior i droga do szczęścia (czytano: 1820 razy)
"Żal wystarcza sam sobie,
ale aby osiągnąć prawdziwą radość trzeba ją z kimś podzielić"
Mark Twain
Z głową w chmurach
stoję na starcie biegu na Radziejową
i zastanawiam się tylko nad tym kiedy zacznie padać
Poszarzałe niebo zmęczone upałem
wygląda jakby miało się zaraz rozpłakać
ja jeszcze się jakoś trzymam
choć i we mnie radości życia jest dziś jak na lekarstwo
Pobudka o 4:30 i 6 godzin jazdy samochodem zrobiły swoje
ale nie narzekam
sama tego chciałam
po udanej Śnieżce uparcie postanowiłam dokończyć cykl Mountain Marathon
myśląc jak zwykle beztrosko
że jakoś to będzie.
Problem w tym że łatwiej było zaplanować
wyjazd na bieg niż opiekę na naszym Wilczkiem
Ostatecznie wyszło na to że musimy jechać tego samego dnia
by móc wrócić następnego.
A więc jesteśmy na miejscu
całe pół godziny przed startem
odbieramy pakiety
gawędzimy z Nieustraszonym Włóczykijem
który jest tu też z nami
Czas płynie szybko
i po chwili stoimy już stłoczeni
w bramie startowej
Na szczęście nie muszę
zastanawiać się nad taktyką
bo w stylu alpejskim jak na razie wszystko co mogę
to walczyć o to by jak najdłużej utrzymać w biegu
Choć zawody te traktuję treningowo
nie zamierzam się oszczędzać
Mieszkając na Mazowszu
mam świadomość że biegi alpejskie to dla mnie luksus
na który rzadko mogę sobie pozwolić
w związku z tym grzechem i marnotrawstwem
byłoby sobie odpuścić.
Nie odpuszczam!
nawiązuję walkę z dziewczynami
z grupy pościgowej za czołówką której i tak wiem że nie dogonię.
Już po pierwszych minutach
czuję że będzie bardzo ciężko
Moje nogi wciąż mają jeszcze w pamięci
Maraton Karkonoski
i zdają się być zaskoczone
intensywnością wysiłku.
Staram się jak mogę nie ustawać w biegu
udaje mi się to tym razem przez pierwszych 18min
aż w końcu na którymś z bardziej stromych odcinków
muszę zwolnić do marszu by móc w ogóle nabrać do płuc powietrza.
Odtąd zaczynają się dla mnie schody
i szarpanina tempa
to zwalniam to przyspieszam
próbując złapać przynajmniej
równy dystans do zawodniczki przede mną
Jak na ironię wokół życie toczy się własnym rytmem
urlopowicze spacerują pośród drzew
zbierając jagody
przez moment zastanawiam się czy przypadkiem
z moją dzisiejszą dyspozycją dnia nie nadaję się bardziej na jagody
niż do tego biegu
i w tym momencie przypominają mi się słowa
Mojej Szybszej Nie Tylko Biegowej Połowy:
- wiesz zawsze zamiast biegać możesz piec jagodzianki
przypominam sobie po co tu jestem
chcąc rywalizować z najlepszymi kobietami
podczas startu nie mogę liczyć na to aby choć przez chwilę czuć się dobrze
Poza tym bieganie to w końcu czas odebrany rodzinie
czułabym się na wskroś egoistycznie
pobiegując sobie w przyjemnej bylejakości
oddając przyspieszone bicie serca w próżnię
Zabierając je dziecku szczędząc go rywalkom na trasie
Jeżeli już coś robisz rób to najlepiej jak umiesz
tylko tak potrafię biegać.
Z grymasem wysiłku na twarzy
przyjmuję więc ofensywną postawę
liczy się każdy krok pod gorę z fazą lotu
każda dogoniona osoba
powoli odradzam się
łapię drugi oddech
ból i sztywność mięśni ustępują
znów jestem sobą.
Grupa pościgowa już mi wprawdzie dawno uciekła
a wraz z nią nadzieje na dobry wynik
lecz teraz otaczający mnie ludzie
poruszają się podobnym do mnie tempem
Przy takim zrównaniu szans
łatwiej wrócić do rywalizacji
Na moje szczęście profil trasy pomaga
Teren robi się falisty
i momentami jest nawet troszkę z górki
nie daję się na to jednak nabrać mając w pamięci ponad 1000m sumy wzniesień
na tym 10km odcinku.
Szybko okazuje się że mam rację
najlepsze wciąż przede mną.
Na samej końcówce trasy
na umęczonych już zawodników
czeka postrzępiony wystającymi korzeniami i kamieniami 35 stopniowy podbieg.
Pot kapie mi z czoła na buty
oddycham ciężko
do tej pory musiałam zwalniać do marszu na podbiegach
teraz z trudem daje radę iść.
Tragizm całej tej sytuacji dodatkowo
ubarwia fakt iż pokonujący ten ostatni kilometr zawodnicy
mijają się z wracającą z mety z uśmiechem i medalami czołówką.
Podnoszę głowę
by zobaczyć jak daleko jeszcze do szczytu
a oczom moim ukazuje się schodząca z góry Kenijka
która zajęła drugie miejsce w biegu
Czarnoskóra dziewczyna uśmiecha się do mnie z podziwem i zaczyna bić brawo
aby zagrzać mnie i pozostałych uczestników do walki na ostatnich metrach
jestem zaskoczona tym miłym gestem
dziękuję jej
prostuję się i od razu zaczynam szybciej się wspinać.
Na mecie zostaję przywitana
po królewsku
(Piwniczna Zdrój została bowiem założona przez Kazimierza Wielkiego
i organizatorzy postanowili z tej okazji
zafundować uczestnikom biegu piękne przywitanie w strojach dworskich)
Na suto zastawionych stołach z napojami i owocami
uwagę moją zwracają małe kieliszki z regionalną ziołową wódką:)
Czegoś takiego na biegach to jeszcze nie widziałam
Gdy nad tym rozmyślam
podchodzi do mnie Moja Szybsza Nie Tylko Biegowa Połowa z radosną nowiną
jestem 1 w kategorii K-30
Jak to !?
otwieram szeroko oczy ze zdziwienia
Jak się okazuje podczas biegu rozgrywane są
Mistrzostwa Polski Weteranów w Biegach Górskich
a pierwsza kategoria tych mistrzostw to K i M 35
w związku z tym z dotychczasowej dziesięcioletniej kategorii stworzono dwie
Wobec tego muszę spróbować tej dziwnej zielonej wódki:)
Jej smak jest okropny
ale i tak nie może popsuć mi humoru.
Po lekkim niedosycie po biegu na Śnieżkę
teraz zupełnie nieoczekiwanie
wymarzony ciężki kamień z czarnego granitu
będący fundamentem wszystkich statuetek w cyklu Mountain Marathon
wędruje w moje ręce.
To wszystko okazuje się być jednak zbyt piękne
po powrocie do samochodu
dowiaduję się że nasz mały Aleksander jest chory:(
w jednej chwili wszystkie ważne dotąd sprawy schodzą na dalszy plan
Rzucam statuetkę na tylne siedzenie
patrzymy sobie głęboko w oczy
i wiemy jaką decyzję podjąć
wracamy!
Na jutro mieliśmy zaplanowany start
w rodzinnych stronach Justyny Kowalczyk
lecz teraz to już bez znaczenia
Po sześciu godzinach jazdy, godzinie i dwudziestu trzech minutach biegu
dwóch godzinach spędzonych podczas dekoracji
oraz kolejnych sześciu godzinach jazdy powrotnej
zahaczając po drodze o całodobową aptekę
jestem z powrotem w domu
przytulam gorącą główkę
podaję Olusiowi leki
zasypia we mnie wtulony
czuję jak opuszcza go fala gorąca
oddycham z ulgą
moje tętno powoli osiąga wartość spoczynkową
teraz i ja mogę zasnąć.
...
Tydzień później
infekcja jest już zażegnana
a my nie mamy żadnych wątpliwości co tym razem zrobić
decyzja może być tylko jedna
na kolejny bieg zabieramy naszego małego Wilczka ze sobą
Tym razem przełamujemy ostatni standard
biegania w górach
by odwiedzić przeciwną stronę Polski
Kraina mazurskich jezior
z przepięknymi Wigrami
stoi przed nami otworem.
Maraton wokół jeziora
to coś czego w swojej kolekcji jeszcze nie mamy
Poza tym
podczas zapisów
moją uwagę zwraca
informacja o strefie dla dzieci
w której pod okiem zaangażowanych animatorów
biegający rodzice mogą zostawić swoje pociechy na czas biegu.
A więc zapowiada się ciekawie dla wszystkich.
Do biura zawodów docieramy
późnym wieczorem w przeddzień startu.
Mimo tego obsługa jest bardzo miła i sprawna.
Pracownik Wigierskiego Parku Narodowego
przez tereny którego przebiega większa część trasy
objaśnia nam dokładnie jej przebieg.
Mając w pamięci wciąż świeże niemiłe wspomnienia
z ostatniej edycji Świdra
czuję lekki dreszczyk emocji
i zaczynam obawiać się czy aby na pewno nie będzie to bieg na orientację
Cicha i piękna miejscówka
w okolicznej agroturystyce
pozwala mi się jednak zrelaksować przed startem
i udaje mi się smacznie przespać całą noc.
Rankiem sprawy toczą się szybko
gdyż na miejsce startu spod biura zawodów
ma nas zawieźć specjalny autobus.
W tym miejscu musimy rozstać się z naszym Wilczkiem na czas biegu.
Ponieważ jednak nie wyobrażam sobie zostawić go wyłącznie pod okiem obcej osoby
z obstawą babci maszeruję żwawym krokiem do strefy dzieci
Na miejscu okazuje się
że tutaj życie toczy się swoim rytmem
i nie wszystko jest jeszcze gotowe
na przyjęcie małych rozrabiaków
a więc dobrze że moi rodzice
zdecydowali się dokończyć swój urlop z nami na Mazurach
- pocieszam się w duchu.
Dla biegającego małżeństwa
instytucja dziadków jest nie do przecenienia
Dzięki Nim możemy godzinę przed startem
skupić się wyłącznie na biegu.
Czuję że tym razem może być naprawdę dobrze
Wprawdzie pogoda jak zwykle nas nie rozpieszcza
i zanosi się dziś na upał
nauczyłam się jednak podczas zawodów
nie przejmować rzeczami na które nie mam wpływu
Koncentruję się więc na tym co całkowicie jest ode mnie zależne
czyli na taktyce biegu.
Ponieważ z listy startowej
wiem że mam jedną pewną rywalkę
znajomą ze Świdra
a o pozostałych nic nie wiem
dochodzę do wniosku że warto zaryzykować
przycisnąć mocno od samego początku
i zobaczyć co się będzie działo.
Tak też czynię
Po starcie od pierwszych minut
biegnę ramię w ramię z Moją Szybszą Nie Tylko Biegową Połową
choć wiem że z jego strony to tempo to tylko stan przejściowy
Biegniemy w milczeniu
w promieniach porannego słońca
najpierw drogą asfaltową
by po krótkiej chwili
zostawić ją za sobą
i wbiec na pofałdowany teren
dróg gruntowych okolicznych wiosek.
Tam powoli tracę Go z oczu
i zostaję sama ze swoimi myślami
Wszystko wokół zdaje się mi sprzyjać
Samopoczucie
profil trasy
doping wszechobecnych kibiców
Właściwie jedyne czego się obawiam
to podnoszącego się z każdą minutą słońca
Mając na uwadze rozstaw punktów odżywczych co 6km
zrezygnowałam z zapasu płynów w bidonie
na rzecz lekkości
mam jednak świadomość że może się to na mnie zemścić
w dalszej części biegu.
Na szczęście już po kilku kilometrach
podjeżdża do mnie wolontariusz na rowerze
z butelką wody.
Jestem mile zaskoczona
zastanawiam się tylko czy to standardowa obsługa zawodników?
Zresztą nie tylko to mnie zadziwia
ale też oznakowanie trasy
w strategicznych miejscach
wskazuje na wzorowe przygotowanie organizacyjne biegu.
Mapa którą na wszelki wypadek
przypięłam agrafką do spodenek
zwisa mi więc i powiewa
a ja wyluzowana i bez obaw
połykam kolejne kilometry.
Po półtoramiesięcznym okresie startów
niemal wyłącznie w górach
maraton nawet trailowy
biegnie mi się teraz śmiesznie łatwo.
Wiem jednak że może to okazać się dla mnie pułapką
gdyż niedostatek wzniesień
i zaległości w kształtowaniu wytrzymałości szybkościowej
mogą się zemścić na końcówce trasy
Na drugim punkcie odżywczym
jestem już lekko spragniona.
Odcinki biegania po lesie
i wzdłuż linii brzegowej jeziora
stanowią jak na razie mały procent trasy
cienia jest więc też jak na lekarstwo.
Dzielnie trzymam się jednak wciąż
na prowadzeniu o czym przypominają mi bijąc brawo
wszyscy mijani po drodze ludzie.
Trasa prowadzi teraz wioskami
i ich okoliczni mieszkańcy
gorąco nas witają
Wzruszające są obrazki całych rodzin
z małymi dziećmi
stojących za płotem swoich domów
z wyciągniętymi w kierunku biegaczy
nadmuchanymi łapkami do przybijania piątek.
Niektóre z nich są nawet większe od dzieci
które je trzymają:)
Dorośli z kolei
mają przed sobą stoliki zastawione domowymi naczyniami
wypełnionymi wodą z lodem
i podają je biegaczom jednemu po drugim.
Korzystam więc i ja z tej przyjemności
lecz zamiast wypić wylewam wodę na ciało
taki zimny kubek wody
jak zimny prysznic
od razu budzi mnie do życia
z gorąca i z monotonii maratońskiego tempa
No a uwaga jest teraz jak najbardziej wskazana
gdyż droga zaczyna się wić zygzakiem
to po jednej to po drugiej stronie jezdni
wbiegamy do lasu
przebiegamy przez tory kolejowe
za chwilę znów wybiegamy na drogę gminną
by przebiec ostatecznie do lasu po jej drugiej stronie.
Na szczęście dla mnie
wszystkie znaki na niebie i ziemi
mówią mi że jestem na dobrej drodze
zarówno do mety jak i do dobrego wyniku.
Na czwartym punkcie odżywczym
zatrzymuję się chwilkę dłużej by zjeść batonika.
Po ok. 24km jestem już lekko zmęczona
i wiem że dodatkowa porcja energii
doda mi sił do pokonania trudniejszego
także technicznie drugiego etapu trasy.
Nie mylę się
z każdą minutą
czuję jak wracają mi siły
na stromym brzegu jeziora
gdzie wszyscy wokół zwalniają do marszu
ja czuję moc by biec
także przeprawa przez porośniętą gęstą trawą łąkę
nie stanowi dla mnie problemu.
Na to właśnie czekałam.
Biegnę teraz z uśmiechem na twarzy
trasa prowadzi mnie wprost do lasu
i tym razem czuję że to już na dobre.
Ponownie pojawiające się lekkie wzniesienia terenu
pozwalają mi korzystać w pełni
z możliwości swych nóg.
Dwie trzecie trasy już za mną
a więc ten najsłabszy środkowy odcinek
teraz może być już tylko lepiej.
30 kilometr mija mi beztrosko
a na 31 czeka już na mnie kolejny punkt odżywczy
pragnienie gaszę pysznym soczystym arbuzem
i ruszam dalej w drogę.
Podbiegi robią się coraz konkretniejsze
jak przystało na bieg trailowy z prawdziwego zdarzenia.
Teraz nie mam już żadnych wątpliwości
że te 500m przewyższenia rzeczywiście tutaj jest
co mnie szczególnie cieszy.
Inni biegacze są chyba mniej zadowoleni
albo zaczynają odczuwać już zmęczenie
ponieważ im dalej w las tym mniej ich widzę na trasie
Przez moment zastanawiam się nawet czy aby na pewno
dobrą drogą biegnę
ale oczom moim ukazuje się
tabliczka z napisem Stary Folwark 8km.
Kieruję się więc w dół zgodnie z jej wskazaniami
i po chwili wbiegam już na kładkę
którą prowadzi przeprawa przez Czarną Hańczę
czyli charakterystyczny punkt trasy.
Na mostku rozglądam się wokół
i zdaję sobie sprawę w jak pięknym miejscu jestem.
Gdyby nie był to wyścig z pewnością zatrzymałabym się
aby zrobić zdjęcie
w obecnej sytuacji
staram się zapamiętać jak najwięcej
zatrzymać i wchłonąć tę ulotną chwilę w swej wyobraźni.
Biegnę dalej
euforia bycia pierwszą kobietą na mecie
niesie mnie jak na skrzydłach.
Na ostatnim punkcie odżywczym
dowiaduję się że do mety jest jeszcze zaledwie 3.6km
opuszczam go więc jak najprędzej
wybiegam z lasu
i płynnym ruchem
pokonuję ostatni długi podbieg
do Starego Folwarku.
Odtąd znów zaczyna się cywilizacja
i prawdziwy doping
tłumy ludzi stoją przy trasie
oklaskując wszystkich przebiegających
przyspieszam
oczom moim ukazuje się zegar
a na nim wciąż jest trójka z przodu
wbiegam na metę dziwnie szybko
dziwnie lekko.
Podnoszę ręce w triumfie zwycięstwa
opadam w ramiona Mojej Szybszej Nie Tylko Biegowej Połowy i...
dowiaduję się że jednak jestem druga:(
na dodatek
o włos
gdyż moja największa konkurentka przybiegła minutę temu.
Podchodzę do mojej
starej znajomej ze Świdra
i gratuluję jej
Rozmawiamy przez chwilę
ona jest zdziwiona że ja dobiegłam tuż za nią
ja jestem zdziwiona że widzą ją pierwszą.
Okazuje się że musiała wyprzedzić mnie
na punkcie na 24km
a ja nie wiedząc że jest tuż przede mną już jej nie goniłam
W czapeczce i krótkich włosach
moja konkurentka nie rzucała się też w oczy kibicom
i pewnie z tego względu wszyscy zgodnym chórem wprowadzali mnie w błąd.
Po chwili podchodzi do nas też zdezorientowany dziennikarz
z TVP Białystok
pytając z którą z nas ma rozmawiać
postanawiam więc nie przeszkadzać
wracam do Mojej Szybszej Nie Tylko Biegowej Połowy
pytam jak poszło
i uszom własnym nie wierzę
On też jest drugi
z życiówką 3:20
W jednej chwili moja porażka o włos
zamienia się w ogólny triumf
naszej drużyny:)
To bez wątpienia historyczna dla nas chwila
po raz pierwszy oboje stajemy na podium
i to na tych samych miejscach
Drugim w open i pierwszym w kategorii.
Wracamy uradowani do naszego Wilczka
i dostajemy od niego własnoręcznie zrobione medale
z napisem:
mama i tata:)
one cieszą nas jeszcze bardziej niż te prawdziwe
Podczas ceremonii dekoracji
okazuje się że tym razem nie ma dla nas pucharów
widzę że Moja Szybsza Nie Tylko Biegowa Połowa czuje rozczarowanie
mi w pierwszej chwili też jest trochę przykro
ale zaraz potem przypominam sobie
tą chwilę gdy tydzień wcześniej bez zastanowienia
cisnęłam trofeum na tylne siedzenie jak tylko dowiedziałam się
że nasz Wilczek jest chory
Dziś jesteśmy tu razem
i całą rodziną przełamujemy stereotyp przeciętnego Polaka
uśmiechnięci
zdrowi
sprawni
po prostu szczęśliwi
nikt nam tego nie dał i nikt nam nie odbierze
możemy sobie zawyć z zachwytu
Auuuuuuu
Ps. Parafrazując stwierdzenie Marka Twaina
w pełni przekonania mogę teraz powiedzieć
Puchar wystarcza sam sobie
ale aby osiągnąć prawdziwe szczęście trzeba mieć je z kim dzielić.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu grzegorzbiega (2013-08-24,16:51): Też bym tak chciał, tzn biegać razem z żoną. Ale nic z tego, ona tylko z kijami może chodzić, ewentualnie rower.
A tak wogóle, to też ciekawie opisany ten nasz zwycięski maraton. Patriszja11 (2013-08-24,17:21): Nasza przygoda ze wspólnym bieganiem zaczęła się ode mnie. To ja stopniowo namawiałam męża najpierw do rzucenia palenia potem do biegania. Na początku nie było mu łatwo bo cierpi na astmę na tle alergicznym i ma dwie śruby w kolanie po rekonstrukcji więzadeł krzyżowych, udało mu się jednak złapać bakcyla i efekty przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Dziś Mariusz jest już innym człowiekiem biega znacznie lepiej ode mnie, waży 10 kilo mniej, nie pali, a o astmie i śrubach w kolanie już prawie nie pamięta. Warto próbować jeżeli żona nie ma bezwzględnych przeciwwskazań do biegania, satysfakcja ze wspólnej pasji murowana! duzers6 (2013-08-24,19:41): Jak zwykle cudownie jest czytać Twoje blogi - gratuluję wyniku WILCZA WATAHO :o). Do zobaczenia w Krynicy - bo jednak będę - co tam w domu sam będę siedział - jadę w Krynicę jak przystało na nieustraszonego włóczykija trzeba się gdzieś włóczyć ;o) duzers6 (2013-08-24,19:55): bo podczas takich włóczęg można poznać wspaniałych i dzielnych ludzików na ten przykład DETTLAFFIKÓW :o) jacdzi (2013-08-24,20:10): Ja podpisze sie pod slowami Grzegorza i powiem ze baaardzo Wam zazdroszcze wspolnej pasji. jann (2013-08-24,20:18): Ale wyniki! coś niebywałego , Gratulacje za oba biegi i za tą życiówkę! Inek (2013-08-24,20:34): Wielkie brawa dla dzielnej Watahy!!! Do zobaczenia w Krynicy:) Patriszja11 (2013-08-30,12:05): Obawiam się trochę tej setki ale widzę że z takim wsparciem to musi być dobrze :) a więc do zobaczenia w Krynicy Patriszja11 (2013-08-30,12:09): Janie dziękuję w imieniu swoim i Mariusza myślę że te wyniki to też efekt ostatniego trenowania w górach jak widać warto to robić.
|