2013-06-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kontuzja, Puchar Prezesa i inne niespodziewane przypadki (czytano: 1521 razy)
Właśnie dołączyłam do elitarnego grona jednostek kontuzjowanych. Trafiłam więc do ekskluzywnego „klubu”, dodatkowo w bardzo miłym towarzystwie mojego męża. No cóż skoro to On jest głównym sprawcą tego, że biegam to przecież w tej sytuacji nie mogłam być sama. Ironiczne jest jednak to, że jechaliśmy po diagnozę dla mnie, a wróciliśmy zdiagnozowani oboje. Ja wprawdzie nie do końca, ze mną nie jest tak łatwo, Tomek natomiast nie tylko został powiadomiony o tym co mu dolega ale nawet prawie naprawiony. Wiem, że prawie robi wielką różnicę ale jednak złamana trzeszczka to nie to samo co konieczność przeprowadzenia oceny funkcjonalnej i sprawdzenie stabilizacji centralnej. To zapowiada się na koleją długą wizytę (w najbliższą środę). Trzeszczkę Tomka zaatakowano jego krwią własną i już, ale ja, jak każda kobieta, jestem bardziej skomplikowana u mnie nie pójdzie tak lekko, łatwo i przyjemnie. Oczywiście nie kwestionuję powagi kontuzji Tomka, jednak po ostrzyknięciu lekarz stwierdził, że Tomek nie może biegać przez trzy dni od podania krwi, a później owszem tak, ale tylko „lajcik”. Ja mogę, skoro i tak nie da się mnie wyleczyć szybko i sprawnie to po co mam sobie żałować no chyba, że boli, ale ponieważ ból jest bardzo subiektywnym odczuciem więc czym się mam kierować? Wizytę mieliśmy w piątek, a w sobotę zawody organizowane przy współudziale naszego klubu o Puchar Prezesa, skoro więc obydwoje jesteśmy członkami klubu, obydwoje niedomagamy, a tylko jedno może aktualnie biegać (bo nie wie czy taki stopień bólu to jeszcze na tak czy już na nie) więc to właśnie mi przyszło bronić honoru rodziny i klubu, mimo "ćmiącej dwójki” i nie chodzi tu bynajmniej o ząb jak myślała moja siostra :). Tak więc o 9 rano stawiliśmy się w biurze zawodów, ja jako zawodnik, Tomek jako wolontariusz last minute. Pogoda była raczej plażowa, mimo to aktywnie zabrałam się za rozgrzewkę bo lewe biodro sygnalizowało nadchodzącą burzę, zresztą zwarzone i zawieszone powietrze też o tym samym świadczyło. Rozgrzewkę przeprowadziłam wzorcowo, od czubka głowy aż po końce palców, bo crossowa trasa która wiodła przez pola, bezdroża i łąki nie należała do najłatwiejszych i nie chciałam pogłębiać swoich dolegliwości. Dystans 10,2 km składał się z trzech okrążeń, a ja na każdym miałam jakieś ciekawe zdarzenie. Na pierwszym kółeczku w lesie, podczas aktywnego pobierania powietrza, zassałam wyjątkowo dorodny egzemplarz jakiegoś owada. Niestety moja „szybkość” nie pozwoliła mi na identyfikację gatunku, skupiłam się natomiast na odkrztuszeniu delikwenta. Utkwił jednak tak głęboko w przełyku, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem było przełknięcie i pocieszenie, że Bear Grylls nie takie specjały przyswajał. Po drugim kółeczku postanowiłam się odświeżyć pijąc i polewając się wodą, ale napakowany zawodnik sprzątnął mi oba kubeczki podawane przez wolontariusza. Pomyślałam sobie „nie ze mną te numery Brunner” szybko i zwinnie chwytając dwa kolejne stojące na stole. Jeden od razu wylałam sobie na głowę, a drugi zaczęłam pić, wtedy dotarła do mnie straszna prawda. Płyn, z którego zrobiłam sobie prysznic to był biały izotonik. Ponad trzy ostatnie kilometry przebiegłam jak Zombi z rozcapierzonymi palcami i sztywniejącą twarzą, do której kleiło się wszystko co lata. Dobrze, że na trasie nie było kibiców bo mogli się przerazić :). Kiedy już obmyłam z siebie pierwszą słodycz i ponaciągałam moje niewdzięczne członki, dotarł do mnie cały komizm tej sytuacji. Następnym razem najpierw się napiję, a dopiero później obleję, człowiek najlepiej uczy się na swoich błędach. A wracając do mojej „nędznej doczesności” mam nadzieję, że będę w stanie pobiec w sobotę w Półmaratonie Księżycowym bo powtarzając za pewnym komentatorem: Kasia „nie jest już tak świeża w kroku, jak dawniej”, zdecydowanie bardziej pasuje mi to co komentator powiedział o biegu na 800 m z udziałem Stefana Lewandowskiego: „Widać wielkie ożywienie w kroku Lewandowskiego” i tego się będę trzymać, ale za skutki nie ręczę :).
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu rotka (2013-06-24,10:35): Widzę (interpretuj: czytam), że poczucie humoru Cię nie opuszcza. I tak trzymaj :) Przyzwyczaiłaś mnie, ze zawsze mogę Ci pogratulować podium, to oby tym razem też tak było. DamianSz (2013-06-24,10:46): rotka ubiegła mnie, bo własnie to chciałem napisać. Kasiu (i Tomku) takiego poczucia humoru i zdrówka (również albo i przede wszystkim, w kroku) życzę. Kaja1210 (2013-06-25,06:21): Ewo bardzo Ci dziękuję. Zjem bułkę i banana i będę latać jak Adaś :) Kaja1210 (2013-06-25,06:24): DamianieSz zapowiada się, że Tomek pobiegnie razem ze mną (i to jest to co tygrysy lubią najbardziej)mam więc nadzieję, że ożywienie będzie dotyczyło nas całych nie tylko kroku :) paulo (2013-06-25,08:17): w poświacie księżyca bądź więc ożywiona :) DamianSz (2013-06-30,20:54): Widzę Kasiu, że kontuzja nie przeszkodziła Ci znów w skoczyć na podium ? ,-) Gratuluję ! Kaja1210 (2013-06-30,21:12): Tak, ale .... czas mnie nie zadawala. Jednak udało się nam z Tomkiem zająć 3 miejsce w maratonie 2 serc, tyle, że o tym nie wiedzieliśmy i pojechaliśmy do domu. Straszne:) Przepuściliśmy taką dekorację! DamianSz (2013-06-30,21:48): To jeszcze raz gratki dla obojga. Jestem pewny, że razem zdobędziecie jeszcze wiele serc. snipster (2013-07-02,14:31): Powrotu do świeżości w kroku (i nie tylko) życzę ;)
|