2013-02-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| VIII Bieg Twardziela (czytano: 552 razy)
„Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość”* pomyślałam spoglądając wczoraj rano przez okno. Od środy uporczywie padał śnieg, przykrywając wszystko dookoła białą pierzynką. To takie piękne, kiedy się marzy o białych świętach, ale pod koniec lutego raczej z utęsknieniem oczekuję na pierwsze sygnały wiosny. I oto właśnie nadeszły. W takiej dziewiczej postaci. Odwilż zaczęła się specjalnie w sobotę w nocy, żeby zadrwić z moich słów o wymarzonej pogodzie na Bieg Twardziela. W planach miał być lekki mróz około 4 stopni, do tego niewielka pokrywa śniegu i słoneczko dodające kolorytu zawodom. Było szaro, ponuro i okropnie wilgotno, a z pól w zastraszająco szybkim tempie spełzał śnieg. Nie było pięknie niestety, a do tego dylemat, jakie buty wybrać? Najlepsze w takiej sytuacji są „gumofilce”, ale takowych nie posiadam, zdecydowałam się, więc na terenowe z gorotexem w błędnej nadziei przebrnięcia suchą nogą przez grzęzawisko, w jakie zmieniła się trasa. Był jeszcze inny wymiar mojego zniechęcenia – plan treningowy przed Dębnem zgodnie, z którym dzień wcześniej przedeptałam 34.288 kroków, czyli 35,1 km w pagórkowatym terenie, a że był to już drugi tydzień z Peterem Greifem wypoczęta raczej nie byłam oględnie mówiąc. Moja chęć udziału w zawodach wahała się jak losy walki Gołota-Saleta, ale „słowo się rzekło, kobyła u płotu” zebrałam, więc swoje cztery litery i pognałam do Wodzisławia. Na miejscu było jeszcze gorzej, na parkingu rozmiękła, śnieżna breja, na starcie udeptane błocko, a wśród tego wszystkiego, czerwona brama startowa, znak, że zawody odbywają się bez względu na warunki atmosferyczne. Kiedy stanęłam wśród innych, podskakując dla rozgrzewki i odliczając sekundy do startu, niedogodności przestały mieć znaczenie. Rozległ się huk wystrzału i adrenalina odcięła negatywne emocje. Parłam na przód rozbryzgując błoto, łapałam równowagę na śliskim podłożu, wymijałam psiaki biorące udział w zawodach i cały czas powtarzałam sobie w myślach, że nie zwichnę nogi w grząskiej mazi, bo przecież za kilka tygodni maraton. Kiedy zobaczyłam ponownie czerwoną bramę nagle urosły mi skrzydła, choć ostatni kilometr wydawał się najdłuższy w moim życiu. Wpadłam na metę brudna od stóp do głów ale szczęśliwa, jak zwykle po ciężkim biegu. Nie, nie z powodu tego, że się skończył, tylko że moje treningi przynoszą efekty. To taka mała rzecz, która mnie cieszy w dzisiejszym zakręconym świecie.
*Woody Allen
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2013-02-25,13:22): czasem jest tak, że im trudniejsza pogoda, tym lepiej ;) nie dotyczy to pluchy po kolana ;) Fota zajebiaszcza ;) DamianSz (2013-02-25,15:58): Na takie warunki chyba nie ma dobrych butów. Wczoraj miałem podobnie i podobnie jak Ty jestem zadowolony, bo pobiegłem nawet lepiej niż się spodziewałem. Nie ma wyników z Twardziela, ale pewnie było pudło ? Chwal się jak jest czym, to też motywuje ,-) Kaja1210 (2013-02-25,17:53): Udało się pobiec lepiej niż przypuszczałam. Nie jest mi zbyt zręcznie, ale faktycznie pudło zaliczone. No, byłam pierwszą babką na mecie :) DamianSz (2013-02-25,20:37): Dopiero teraz z ciekawości zerknąłem na Twoje starty i chyba powinienem napisać - przepraszam za to pytanie o pudło.-) ps. ja byłem pierwszy w kategorii, ale niestety przegrałem z jedną babką -( Kaja1210 (2013-02-26,06:46): Damianie, nie żartuj sobie z koleżanki :)
Gratuluję wyniku, to fajna motywacja przed maratonem. A jeśli chodzi o tę babkę... Z pewnościa mi jest łatwiej kiedy wyprzedza mnie facet. Już przywykłam :)
|