2011-08-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Winiec 2011 (czytano: 2334 razy)
Do Wińca na mój drugi triathlon w życiu wyruszyliśmy w piątek około południa. Tak, żeby się nie spieszyć, żeby zdążyć zatrzymać się na naszej ulubionej stacji benzynowej, którą "poznaliśmy" w drodze na wakacje. Zajechaliśmy bez większych sensacji, nie licząc mandatu na sam koniec, co zresztą staje się winiecką tracycją. Na miejscu rozbiliśmy namiot, odpaliliśmy naszą butle turystyczną, żeby coś przekąsić i zrobiła się siódma wieczór.
Na miejscu był już Tomek z rodziną - ubiegłoroczny zwycięzca pierwszej edycji. Pogadaliśmy chwile, po czym wybrałem się na rekonesans rowerowy. Tomek własnie, wspaniałomyślnie pożyczył mi miesiąc temu szosówkę - także własnie na niej odbył się wspomniany rekonesans. Miałem dwa rowery i musiałem wreszcie podjąć decyzje, na którym pojade. Długo nie musiałem się decydować, zatańczyłem pare razy lambade na piachu i mi się odechciało. Nie było tragicznie, ja jednak nie mam za dużego doświadczenia w jeździe na szosówce, po co więc kusić los. Kiedy w poprzednim krótkim wpisie wspomniałem o horoskopie zawodów nie napisałem wszystkiego. Ale przecież nie mogłem napisać, że w tym roku nie obędzie sie bez wypadków, gum itd. Nie ma sensu rozsiewać negatywnych informacji. Dlatego też szosówce podziękowałem i przesiadłem się na moją meride. Utwierdził mnie w tym przekonaniu Tomek, który przejechał całą trase i potwierdził moje obawy. Na drugim rowerze spotkała mnie niespodzianka, 3 razy zaklinował mi się łańcuch, tak sobie, bez żadnych wcześniejszych ostrzeżeń z jego strony. Ale pojeździłem jeszcze, pozmieniałem wszystkie możliwe przełożenia i chyba się jakoś ułożyło po tej podróży.
Rano, pomimo harmidru jaki narobiła Ela przyjeżdżając wieczorem do Wińca :P - kiedy próbowaliśmy zasnąć w namiocie - obudziłem się o piątej. Wszyscy jeszcze spali, przeszedłem się po ranczu, obejrzałem sobie rowery i obserwowałem jak powoli ale konsekwentnie zaczyna padać. O siódmej była już ulewa a chmury były tak gęste, że nic nie zapowiadało poprawy pogody. Jednak o dziewiątej, godzine przed startem było juz tak gorąco, że wszyscy odetchneli z ulgą. Słońce zadomowiło się na niebie na dobre i tak było aż do następnego dnia, do południa.
Własnie o dziewiątej nastąpiła prezentacja wszystkich zawodniczek i zawodników. Dużo zabawy, śmiechu i dobrego humoru. A później to już poleciało, wszyscy znaleźli się w wodzie i nastąpił start !
Wiedziałem, ze w wodzie nic nie zwojuje, płynąłem tradycyjnie żabką i bez pianki i bez w sumie większego przygotowania, zupełnie jak rok temu. Ale tylko dzięki temu, że mogę wejść do wody bez tych wszystkich dziesiątek godzin na basenie pełnym chlorowanej wody, biorę udział w triatlonie. Płynęło się przyjemnie, cały czas widziałem co się dzieje i kontrolowałem sytuacje. Z wody wyszedłem dwudziesty,
z czasem całkiem przyzwoitym jak na żabke - 19:12. Poleciałem do strefy zmian, gdzie była już, jak się później okazało, tryumfatorka triathlonu wśród kobiet - Ela. Ale podobnie jak ona, nie pamietam zupełnie o czym gadaliśmy :) Ale że chwile gadaliśmy to fakt ;)
W tym roku jechałem już w espedach. Pierwsze 10 km to mała masakra ;) Podziwiałem tych, co jadą na szosówkach, serio. Może to kwestia doświadczenia jazdy na cienkich kółkach, natomiast ja dziękowałem sobie w duchu, że jadę na czym jade. Na szosówce bym się zabił, to pewne :D Jechałem długi odcinek sam, później dorwałem jedną dziewczyne - Anie, ale ze względu na trase nie mogłem jej wyprzedzić. Ona też jechała na szosówce, jeśli dobrze pamiętam, więc jechała troche wolniej na tych piachach niż ja bym mógł. Postanowiłem poczekać ze spokojem do asfaltu, zostały chyba 3 km. Rozpoczęła się szosa - nareszcie ! Pojawiło sie jeszcze parę kolarzy przed nami i zrobiła się mała grupa. Ja tam specjalnie nie lubie jeździć ani biegac w grupach, podobno jest łatwiej, ale ja się czuje najlepiej sam na trasie, także próbowałem rozerwać całe to towarzystwo. Nie bardzo mi się to udawało, ale skorzystali na tym pewno inni, bo tempo było całkiem niezłe, dzięki tym moim próbom oderwania się. Mineliśmy po drodze dwie Ele, znów chwile pogadaliśmy o wypadkach na trasie. Miałem cichą nadzieje, że Ela pojedzie za nami, ale nie pojechała i trzeba było gnać :) Później długi czas jechałem z jednym chłopakiem na szosówce. Suma sumamrum wpadłem na zmiane pierwszy z całej ekipy i tradycyjnie straciłem na tej zmianie dwa miejsca. Może sie kiedyś naucze szybciej.
Tak, czy inaczej, rower poszedł bardzo dobrze - średnia prędkość ponad 31 km/h, co jak na rower trekingowy, uważam że jest czasem niezłym. Rozpoczął sie ostatni etap - bieganie - 10 km. Trasa to taki mocny cross, a pierwsze dwa kilometry, które pamiętał z zeszłego roku, były podobnie jak wtedy masakryczne. Góra - dól, góra dół, z tendencją pod góre ;)
Na pierwszym kilometrze odrobiłem strate ze zmiany - minąłem dwóch zawodników. Na trzecim kilometrze trzeciego, później było trochę przerwy. W sumie podczas biegu minąłem 6 zawodników. Cały czas się rozpędzałem i tak naprawde zacząłem biec od 5 km. Wykorzystywałem każdy zbieg aby jak najmocniej sie rozpędzić. Praca na treningu zaowocowała, w terenie również wykorzystuje każdy zbieg, nawet jak jest to rozbieganie w tempie 5:30. Pracują wtedy inne miesnie, inne nerwy, inna jest technika. Można odpocząć ale też mocno przyśpieszyć. Biegłem na triathlonie bez garmina, ale z treningu wiem, że nawet na średnim zbiegu można się rozpędzić do 3:00 - 3:15/km, więc czemu tego nie wykorzystać ? Trzeba to tylko robić konsekwentnie, żeby wyrobić sobie te wszystkie mięśnie, które pracują na zbiegu i nie bać się prędkości. I wreszcie koniec, wpadam na mete na pełnym gwizdku - był zbieg ;)) - słysze swoje imie przez głosniki i przecinam wstęgę mety jako trzynasty.
Jestem bardzo zadowolony z tego triathlonu, zrobiłem postęp w porównaniu do zeszłorocznych zawodów. Najbardziej jednak zadowolony jestem z biegu, ponieważ w sumie miałem szósty czas. Jestem rowniez zaskoczony - biegałem od stycznia średnio dwa razy w tygodniu, dużo, dużo więcej kalorii straciłem na rowerze, gdzie mój czas był szesnasty !
Nie wiem, czy jeszcze będę brał udział w triathlonie. Treningi zajmują mnóstwo czasu, a samo bieganie jest najmniej wymagające. I jak widać najlepiej mi idzie. Po tym starcie złamanie 40 minut na dyche jest już bardzo realne, kwestia, czy będzie mi się chciało. Przede mną dużo wyzwań w innych dziedzinach życia i nie wiem, czy na wszystko starczy energii. Przez te dwa lata, od kiedy w maju 2009 przebiegłem z marszu 5 km dając z siebie wszystko i ledwo łamiąc 25 minut zrobiłem bardzo dużo dla siebie i swojej kondycji. Chciałem w przyszłym roku zrobić połówke ironmanna, ale wiem jaka cenę trzeba zapłacić na treningach - czasowo przede wszystkim - żeby zrobić to w zadowalającym czasie. Wystarczy mi świadomość, że byłbym w stanie zrobić ją nawet dziś, pozostaje tylko kwestia wyniku. Ale na pewno bym ją zaliczył. Niemniej na razie rezygnuje z treningów triathlonowych a co będzie za rok, zobaczymy.
Iron Party nie odbyła się, więc z Kiciosem zrobiliśmy sobie sami imprezke wieczorem. Dołączyła Ida, później jeszcze parę osób i było całkiem przyjemnie. Szkoda, bo osoby które chciały zostać wyjechaly gnane głodem - niestety to już nie była ta sama impreza co przed rokiem, organizatorami kierowały zupełnie inne intencje, potwierdza się że komercja niszczy to co fajne, naturalne, po prostu ludzkie. Cieszył się tylko sklepikarz z Wińca że "całe żarcie mu ludzie wykupili" :) A może jesteśmy po prostu przyzwyczajeni, że w Wielkopolsce jest inaczej, że tradycyjna polska gościnność znalazła tutaj jeszcze swoja ostoje ?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Truskawa (2011-08-08,22:14): Zdjecia i relacja super. :) Gratulacje Maciek. :) A jak poczytałam, że płynąłeś żabką, to sobie pomyślałam, że w sumie też mogłabym w takim razie spróbować. Ale jest jedno Ale. :)) Jakbym tak wyciągnęła moją aluminiową damkę to wszyscy umarlibyście tam ze śmiechu. Ja zresztą chyba też. :)))) Wracając do tematu: gratulacje. :) Truskawa (2011-08-08,22:15): aha.. wieczór jest to widzę, że się powtarzam :)) tygrisos (2011-08-09,08:36): Dziękuję :) Tam aluminiowa damka ;) Wazny jest udział i dobra zabawa :) henioz (2011-08-09,20:52): Gratulacje Maciek, żaba zasługuje na uznanie. Ale....
3 minuty w strefie bez zdejmowania pianki- chyba się rozgadałeś ? tygrisos (2011-08-09,21:14): Co tu dużo gadać, przegrałem 12 miejsce na tej zmianie. Druga tez nie była najlepsza. Ale to i tak dużo lepiej niż rok temu ;) henioz (2011-08-09,21:18): Specjalne gratulacje za super fotoreportaż dla Kiciosa, tygrisos (2011-08-09,21:23): Dziękuję w imieniu Kiciosa :) papaja (2011-08-10,10:32): Gratulacje, to po pierwsze. Po drugie, chętnie dołączyłabym na swoim holendrze do Truskawy na damce :))) tygrisos (2011-08-10,12:06): Dziękuję :) Czyli za rok Ela będzie miała więcej konkurentek ;) Truskawa (2011-08-10,12:16): Aśka musimy sobie taką fotę zrobić. :))) A piankę to proponuję taką do golenia. :))) papaja (2011-08-10,16:05): Konkurentki, że strach się bać :))) papaja (2011-08-10,16:07): Jeszcze tylko musimy opanować żabkę, taką w stylu starszawych elegantek - głowa wysoko na baczność, żeby fryzury nie pomoczyć :))) Rufi (2011-08-11,23:42): Oj tam oj tam :-) to dzieci narobily harmidru - nie ja ;-) Marysieńka (2011-09-01,13:03): Maćku...wielkie gratki....nie mów, że żabka płynąłeś??? Czytałam z rozdziawioną "gębusią:)))
|