2011-07-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Biegi górskie. (czytano: 1537 razy)
Cudowna jest nasza brać biegaczy. Brałem ostatnio udział we wspaniale zorganizowanym biegu na górę Żar w Międzybrodziu Żywieckim. Wybierając się tam, jak stwierdziłem jako jedyny z województwa łódzkiego, byłem przekonany, że nie będę miał z kim porozmawiać, a ci wszyscy rasowi biegacze, będą zajęci rozgrzewką i innymi sprawami, a nie będzie ich interesowała rozmowa ze mną, żółtodziobem biegowym. Jakaż inna okazała się rzeczywistość.
Ale po kolei. Przede wszystkim, dlaczego mnie cepra i to głębokiego, z centralnej Polski, zainteresował bieg górski ? Ano dlatego, że jedyną rzeczą jakiej nie lubię w bieganiu, są podbiegi. I na przekór wszystkiemu, chcąc to zmienić, przełamać, postanowiłem w ciagu zaledwie dwóch tygodni przygotowac sie do tego trudnego wyzwania. A gdzie się przygotować ? To był dylemat pierwszorzędny. Czy podbiegać po schodach pod wieżowiec ? Czy biegać szybko, czy wolno ale systematycznie ? Czy biec lekko pod górę w Arturówku, czy długo w stronę Nowosolnej ? Same pytania i problemy, które muszę od maratonu w Poznaniu rozwiazywać sam, gdyż mój kolega wtedy zrezygnował z biegania, zaaferowany i przejęty swoją ciężką pracą.
Wreszcie wybrałem. Będę podbiegał w parku 3 Maja pod górkę o parametrach długość około 100 metrów, różnica poziomów około 10 metrów, służącą zimą do zjeżdżania na sankach, latem do wjeżdżania na rowerze, a mnie do podbiegania. Zacząłem od 10 powtórzeń, z dużym wysiłkiem, a zakończyłem trzydziestoma powtórzeniami w ciągu 36 minut (wbieg i zbieg na całość) przed samym startem. Wychodziło mi to coraz lepiej, oprócz tego biegałem powoli po płaskim, po kilkadziesiąt minut. Codziennie. Rachunek był prosty. Jeżeli pierwsi pod Żar przybiegają po niecałych 30 minutach, czyli tak jak na płaską dychę, to mnie powinno to zająć około 55 minut. Biorąc pod uwagę, że będzie to jednak mój najbardziej znienawidzony rodzaj biegania, pod górę, dobrze będzie jak zmieszczę się w jednej godzinie. Hm! Ostatni nie będę napewno !
Nadszedł dzień wyjazdu. Staram się zawsze zorganizować wszystko tak, że bieganie przede wszystkim, ale jednocześnie coś poza tym trzeba zwiedzić. Droga w Beskidy z Łodzi jest prosta. Przez Katowice i Bielsko, i Już. Zawsze omija się jedno miejsce, leżące trochę z boku, Oświęcim. Tym razem przejazd przez to miasto, a dalej przez Kęty był najlepszym wyborem. Tak więc postanowiłem zwiedzić Muzeum Obozu Auschwitz - Birkenau. No i co ? Zawód ?! Byłem, oglądałem, słuchałem, ale to wszystko przecież już wiedziałem i widziałem na setkach filmów podawanych mnie jako dzieciakowi przez telewizję publiczną. Jednak chwila zadumy nad historią, przemijaniem i losami ludzkimi, jest nieraz konieczna.
Wieczorem, w piątek, dojechaliśmy z córką do Międzybrodzia Żywieckiego. Już sam dojazd nas olśnił. Przecudowna zapora w Porąbce i samo jezioro wśród przecudnych gór, to dla nas z Łodzi jak widok raju. Wynajęliśmy przepiękna kwaterę, pokazując palcem, o tu ! U Pani Joli, Kwiatowa 5. Patrząc z balkonu chłonęliśmy te cuda. Mała kolacja i spać.
W dzień biegu wstałem wcześnie, pada. Po śniadaniu, przeszliśmy, choć podobno zabronione, przez lotnisko w kierunku startu, myśląc, ze pod dolną stacją kolejki jest biuro zawodów. W kierunku sklepów, gdzie ono się mieściło zwiózł nas przemiły pan, mieszkaniec wioski. Założyłem na siebie rano zieloną bluzkę z biegu Adidas Run 1o km z Łodzi z początku czerwca. Niech widzą skąd jestem. I to był strzał w dziesiątke ! Po kilku chwilach rozpoznał mnie i doszedł inny uczestnik tamtego biegu, Jarek z okolic Wadowic. Za moment rozpoznaliśmy się z kolegą Zdzisławem z Krakowa, który jest moim znajomym na tym portalu. No i za chwilę znałem juz wszystkich, a oni mnie. My nie rozmawialiśmy, tylko się przekrzykiwaliśmy. Tematów mnóstwo, a czas na rozgrzewkę. O mało co i spóźnił bym się na start.
Bieg ? Mógłbym napisać - ciężko było. Ale to nieprawda. To był koszmar ! Tam się nie da wbiec. Myślę, że 90% startujących podeszło. Po połowie jest trochę płasko i wtedy pokazałem co ćwiczyłem wyprzedzając kilka osób, gdyz wiedziałem, że po każdym podbiegu będzie troche zbiegu. To właśnie przecież łódzki trening pod moją górke w parku. Pamiętałem jeszcze, że przed samym finiszem jest stromo, a biegacze wyglądają na zdjęciach z poprzednich lat nie za specjalnie. Ja podbiegłem z rękami w górze, co uwieczniła moja córa. Czas 54 minuty i trochę, czyli lepiej niż założyłem. Radość ogromna.
A potem - CHWAŁA ORGANIZATOROM !!!
Medale, napoje, kiełbaski, widoki z góry, kapela góralska, nowe znajomości, wręczanie nagród za bieg, losowanie upominków, prezent (za pożyczoną meczową trąbkę) śnieżnobiała koszulka od Salomona, kawa, wyniki, i .... czas zjeżdżać na dół.
Czy będę za rok ? No, napewno nie. Bieganie pod górę, to nie dla mnie. Byłem, zobaczyłem, podbiegłem i ... przeżyłem.
To był jeden z najpiękniejszych dni mojego życia.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora mamusiajakubaijasia (2011-07-04,18:26): Gratuluję odwagi i uporu:) Bardzo fajny wpis:) miriano (2011-07-05,08:49): Kuszą mnie górskie .Gratuluje startu .
|