2009-01-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| przyjemne z pożytecznym i kontemplacja ostatnich (?) powiewów zimy ;) (czytano: 378 razy)
No i jak z tymi górami jest? Potrafią zaskakiwać. A może wcale nie? bo w każdych warunkach są takie same: zaskakująco piękne...
W dolinach króluje odwilż, pada deszcz, a w górach? Na szlaku najpierw błoto, potem błoto zmieszane ze śniegiem, wyżej przymarznięta breja pod i nad którą płynie sobie strumyczek. Śliskość nad śliskościami i jeszcze można łatwo zapaść się przynajmniej do połowy łydki w tym zimnym… burym... czymś…
A mnie i tak zachciało się na górkę :). W sobotę. Niedaleko, bo z Rabki na Turbacz. Nie przypadkiem, bo miał miejsce rajd Mini Bergson Winter Challenge. Startował Marek, wielu znajomych, więc postanowiłam potowarzyszyć i kibicować. Żeby jednak nie plątać się bez sensu nie wiadomo gdzie – wzięłam ze sobą aparat z zamiarem pstryknięcia paru zdjęć :) no nie ma jak miła pamiątka z zawodów ;)
Rozumiejąc w pełni to pragnienie startujących ruszyłam więc wraz z pozostałymi na trasę. Oni, twardziele, na rowerach (jeśli coś powstrzymało mnie od startu to właśnie głęboka niechęć do jazdy na rowerze w takim niestabilnym terenie, jaki zwykle towarzyszy roztopom), ja pieszo. Oni lekko ubrani, ja… cóż… prawie ;) spodziewając się nienajkorzystniejszych warunków za sprawą padającego deszczu w Rabce ubrałam się raczej nieprzemakalnie, w tym zakładając ciężkie górskie goretexowe scarpy. Łapanie zawodników na matrycę wymaga nieraz długich postojów, więc było to poświęcenie wygody biegania dla wygody czekania. Wiadomo… w przemoczonym stroju byłoby ciężko wytrzymać 7h …
Najtrudniej było na asfalcie. Tzn w tych skarpach. Tu nie było mowy o truchcie ;) szybkim marszem wbiłam się w szlak. Pod górkę, na Maciejową… cóż… jak to pod górkę ;) a wspinaczki z pewnością nie ułatwiał spływający lód. Za to zupełnie nie przejmowałam się, gdzie stąpam… tzn w jak głęboką kałużę ;)
Od Maciejowej, w drodze na Stare Wierchy wraz z nabieraniem wysokości, breja traciła znaczenie na korzyść śniegu. Tu coraz wyraźniej dominowała zima :)
Powyżej schroniska na Starych Wierchach przed oczami stanął świat jak zaczarowany, spokojny, uśpiony pod białym puchem… tego dnia dość konsekwentnie zwiększającym swą objętość ;) pomimo intensywnego śniegu wbijającego się w oczy – było pięknie :D
I z górki i po płaskim dało się pobiegać! W schronisku pod Turbaczem miał być punkt kontrolny etapu pieszego, tam więc zmierzałam, utrzymując tempo, zdeterminowana chęcią uchwycenia zmagań zawodników :)
A tempo było na rękę, bo przecież w planie było długie wybieganie :) wyszła dłuższa wycieczka biegowa.
Nie obeszło się też bez poznania alternatywnych uroków zimy. Najpierw chęć skrócenia trasy skończyła się na odwrocie grzecznie na szlak po zapadnięciu się w zaspę do pasa ;) potem na samym już niemal szczycie trudny odcinek po kosodrzewinie czyli zapadanie się co któryśtam krok w dziurę – niespodziankę ;)
Miodzio :D
Po zdobyciu schroniska miało być tylko łatwiej, bo w dół :P u góry mgła opadła, jak tylko przestało śnieżyć, po dłuższej chwili pstrykania palce u rąk zmarzły mi jak diabli, więc zmuszona byłam opuścić stanowisko i produkując nieco ciepła spuścić się czym prędzej ku następnej stacji, czyli Stare Wierchy. Po drodze nie omieszkałam obfotografować napotkanych zawodników :) muszę przyznać – zabawa przednia. Prawie jak polowanie ;) z elementami tropienia :P w tym łatwieszym wydaniu, że posiadałam mapę, wiedziałam gdzie zmierzają, wystarczyło tylko nieco poorientować :) z każdą chwilą podobało mi się bardziej :)
Tylko jeden paluszek u stópki zaczął objawiać syndrom schodzącego paznokcia…. Cóż… buty….
Pstryk pstryk i dalej w dół, biegiem :)
Ostatni postój to Maciejowa - etap z nartami biegowymi dla najtwardszych. I najtrudniejszy odcinek przede mną ;) lecz meta blisko, nie ma co zwalniać… od rana przybyło wody na trasie, wibram powinien lepiej trzymać się nawierzchni… jak tylko pomyślałam sobie….
śliiiiiizg….
Dupen klapen na śliskiej powierzchni, nie ma jak natychmiastowy okład z prawie-lodu na zmęczone pośladki ;), niemniej jednak podziękowałam sobie w duchu za nieprzemakalne spodnie ;)
Spakowałam zabawki, tj aparat i mapę, która służyła właściwie tylko kontroli kto i gdzie punkt ma, trasa prosta, to kompasu nawet nie wyciągnęłam. Pomknęłam w dół, na tym odcinku nie miałam już spotkać nikogo z zawodników.
Ależ ja lubię takie wyprawy! 32 km, 4,5h marszobiegu, 1200m przewyżenia :D
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2009-01-29,11:30): W górach Izerskich było prawie tak samo....tak samo pięknie, tajemniczo, bajecznie...Góry zimą chyba najpiękniejsze choć i najgroźniejsze:))))
|