2022-07-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| ZAŁĘCZAŃSKI ULTRA RUN (czytano: 952 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/07/zaeczanski-ultra-run.html
ZAŁĘCZAŃSKI ULTRA RUN. W swoich biegowych wycieczkach staram się wybierać miejsca, gdzie nie ma jakieś dużej liczby zapisanych biegaczy, gdzie start odbywa się w miejscowościach, których nazwy w pierwszej chwili niewiele nam mówią, gdzie organizatorzy nie popadają w pewną rutynę, która chcąc nie chcąc pojawia się przy okazji kolejnej edycji.
Tym razem, wraz ze znajomymi ze Smaków Biegania, zawitaliśmy do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, a konkretnie do przeuroczej wioski Kamion położonej w województwie łódzkim, w powiecie wieluńskim, w gminie Wierzchlas.
To właśnie tam miała odbyć się pierwsza edycja Załęczański Ultra Run, czyli cyklu biegów na dystansie 21 km, 42 km, 60 km, a także wyścigu rowerowego oraz wyścigu kajaków. Słowem dla każdego coś miłego.
Już pierwsze wrażenie związane z przyjazdem było bardzo pozytywne. Parking usytuowany przy samej rzece Warcie, która mimo leniwego biegu, szerokością swego koryta przyciągała nasz wzrok. Jak się później okazało, Warta towarzyszyła nam na ogromnych fragmentach pokonywanych przez nas biegowych tras. Krótkie przebranie się, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i spacer do biura zawodów. Nasza trasa wiodła przez uliczkę, która wprost tonęła w różnorodnych kwiatach, w tym moich ulubionych liliach drzewiastych.
Przechodząc w kierunku biura zawodów mijaliśmy stanowiska z asortymentem rowerowym, ale było też coś na ząb, atrakcje dmuchane dla dzieci, miejsce do dekoracji przyszłych zwycięzców, a nawet mini zoo, które wzbudziło szczere zainteresowanie Irka 😀.
Te zawody miały też swoje gwiazdy. Patrycja Bereznowska czyli największa gwiazda biegania długodystansowego oraz Henryk Szost – rekordzista Polski w biegu maratońskim. Korzystając z obecności takich mistrzów, na takiej kameralnej imprezie, zamieniliśmy z nimi kilka słów, życzyliśmy im powodzenia i zrobiliśmy sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia. Przyznam, że bardzo ujęła nas ich bezpośredniość i życzliwość w kontakcie z nami, mniej utytułowanymi biegaczami 😉.
Konferansjerka prowadzona była w sposób żywiołowy przez dwójkę energetycznych spikerów. Właśnie oni oznajmili nam, że zbliża się moment startu dużej grupy zapisanych kolarzy. Profesjonalne rowery, profesjonalny ubiór, a wśród tych wszystkich startujących ... trzy osoby na modelach rowerów miejskich, którymi ja jeżdżę do pracy. I właśnie te osoby zyskały olbrzymi aplauz kibiców i biegaczy.
Po jakimś czasie, gdy kolarze wystartowali i zrobili jedną pętelkę, na miejscu startu pojawili się półmaratończycy, a wśród nich osoby za które szczególnie mocno trzymałem kciuki czyli Ewa, Cila, Irek i Darek. Jak się to mówi, wszystko zostało w rodzinie. Cała czwórka w zadowalającym dla siebie czasie zaliczyła dystans, który okazał się ciut krótszy od półmaratonu. Jednak najważniejsze było to, że pobiegali sobie po nowych biegowych trasach, zamienili parę zdań z innymi biegaczami i z pełnym bananem na twarzy mijali linię mety. No i w bilansie „międzyszwagrowej” rywalizacji jest znowu remis. Tydzień temu wygrał Irek, a tym razem Darek 😅 .
Parę minut po kolarzach i półmaratończykach, na linii startu ustawili się uczestnicy biegów na dystansie maratonu oraz ultra (60 km). Niewiele wcześniej dowiedzieliśmy się, że trasa maratonu liczy parę kilometrów naddatku, co w zasadzie dla mnie oznaczało jedno : te dodatkowe kilometry w połączeniu z moją tendencją do gubienia się mogło plasować mnie w okolicach najdłuższego z dystansów 😉😱😂. Część z Was zastanawia się pewnie dlaczego w ogóle nie wybrałem dystansu 60 kilometrów ? Odpowiedź jest jedna. Pozostała część Smaczków oznajmiła mi, że Oni po ukończeniu półmaratonu, nie będą tak długo czekać na mnie z przygotowanym przez nich jedzeniem, którego dla mnie w tej sytuacji może zabraknąć 😱. Przyznacie Państwo, że był to bardzo przekonywujący argument 😋😉😂.
Większość z Was, startując pierwszy raz na nieznanej sobie trasie, już po paru kilometrach wie, w jakim nastroju pokonywać będzie pozostały dystans. Mnie często się tak zdarza. Tutaj, praktycznie od razu wiedziałem, że trasa dostarczy mi niezapomnianych wrażeń. To były naprawdę piękne biegowo tereny i jednocześnie bardzo urozmaicone. Wspomniałem już o towarzyszącej mi w sporych fragmentach trasy Warcie. Napotykałem ludzi, którzy łowili ryby, pływali kajakami lub też zwyczajnie wypoczywali. Mijałem także taką małą przeprawę promową. A nawet małe źródełko, którego woda nadawała się do picia. Miły chłodek, który bił od rzeki podczas "nadwarciańskich" fragmentów trasy, sprawiał, że biegło się bardzo przyjemnie.
Ale na pokonane przeze mnie kilometry, nie składały się wyłączne te przebiegnięte w sąsiedztwie rzeki. Było sporo terenów leśnych z przepięknymi wąwozami, były bezkresne obszary łąk, ukwiecone krzyże, przydomowe hodowle owiec, krów czy koni. Byli gospodarze, którzy stojąc przy swoich domostwach serdecznie nas pozdrawiali i dopingowali. Człowiek miał niekiedy wrażenie, że biega w jakimś baśniowym świecie.
Był też fragment trasy szalenie wymagający, który zaintrygował mnie swoją nazwą. Rezerwat Węże zmusił nas do dłuższego podbiegu, ale jednocześnie zaskoczył dużą liczbą jaskiń. Tak bardzo chciałem je zobaczyć z bliska, jednak oznaczałoby to zejście z trasy i przy mojej orientacji w terenie, sporo kłopotów z powrotem na właściwą trasę 😱😉.
A jeśli jesteśmy przy oznakowaniu trasy, krótko i zwięźle – pierwsza klasa. Rzadko na długich biegach spotyka się sytuację, że organizatorzy tak gęsto znaczą trasę szarfami i jednocześnie przy wszelkiego rodzaju rozgałęzieniach tras, odgradzają taśmą te niewłaściwe odnogi. Duże brawa w tym zakresie 👏👏👏. A ja przyznam się, że też jakoś specjalnie nie szarżowałem. Skoro organizator powiedział, że dystans trasy jest dłuższy od maratonu, to jakoś mi się nie marzyło dokładać jeszcze dodatkowych kilometrów. I do czego to doszło ? 😃. Po prostu zawierzyłem organizatorowi i można by rzec, że pierwszy raz w życiu, dodatkowe kilometry dołożyłem … regulaminowo 😉😅😂.
Ale o tym, że bieg ma swój klimat nie decyduje tylko trasa. Decydują też ludzie. Spory fragment trasy biegłem w towarzystwie Arka. To był czas poświęcony na rozmowy, zaproszenie mnie na prywatny bieg, który Arek organizuje w swojej miejscowości czyli Chwałowicach, gmina Jelcz-Laskowice), ale także na próbę zrobienia sobie zdjęcia z napotkanym … pawiem. Próba jak się okazało, była całkowicie nieudana, ale ileśmy się przy okazji wyśmiali to nasze 😉😂.
W tym miejscu muszę także wspomnieć o dużej liczbie strażaków oraz wolontariuszy, którzy czuwali nad naszym bezpieczeństwem, właściwym kierunkiem biegu i … naszymi żołądkami. Spisaliście się na medal. Dziękuję Wam za poświęcony nam czas i każdy uśmiech, którym nas obdarzaliście 👏👏👏.
Niestety meta zbliżała się nieuchronnie, a tam czekała na mnie czwórka znajomych. Człowiek w podskokach zbliżał się do mety i wtem nagła myśl … gdzie ja schowałem mojego czipa, bo ze względu na sposób wiązania nie mogłem go umieścić na bucie ? 😱 Na szczęście przypomniałem sobie, że leżał w kieszonce spodenek. Meta tuż tuż, nie było czasu go wyciągać, więc metę przekroczyłem w pozycji „samochodzika” 😂😂😂. Śmiechu było sporo, większość myślała, że to taki żart, ale jak widzicie prawda była dużo bardziej prozaiczna.
A potem zaczęła się uczta przygotowana przez Celinę i Ewę. Warto było biec te 45 kilometrów, aby tego skosztować. Palce lizać 👏😋. To właśnie lubię najbardziej. Wspólna podróż, wspólny wysiłek, ale potem nie szybkie spakowanie się i powrót, ale chęć pobycia chwilę razem, przy degustacji pysznych przekąsek, sałatek i słodkości.
Myśmy sobie wesoło rozmawiali i smakowali potraw, a tu okazało się, że zająłem trzecie miejsce w mojej kategorii wiekowej, i to wcale nie na trzech czy czterech startujących 😉😅. Sami wiecie, że nie przywiązuję wagi do czasów czy miejsc, ale tu tak wyszło coś z niczego. Jak zwykle, nie oczekiwałem niczego poza dobrą biegową zabawą. Zabawa była przednia, a że przy okazji trafiło się miejsce na pudle, to nic tylko ogromnie się cieszyć 😅👏😃.
Żal było opuścić gościnny Kamion, wspólne zdjęcia w miasteczku biegowym i nad Wartą, chociaż na chwilę osłodziły nam smutek pożegnania, z tym jakże urokliwym miejscem. Będą też fajną pamiątką z biegu, który okazał się dla mnie taki szczęśliwy.
A ja dochodzę do wniosku, jak wiele prawdy jest w stwierdzeniu, że życie nie znosi pustki, także w odniesieniu do biegów. Covid zamieszał biegowym światkiem, wypadło wiele ciekawych biegowych imprez, ale w ich miejsce pojawiają się nowe, chociażby takie jak dzisiejsze Załęczański Ultra Run. Pierwsza edycja zawsze niesie pewne drobne uchybienia, patrzę na nie z ogromną życzliwością i wyrozumiałością, bo ta impreza ma duże i ciekawe perspektywy na przyszłość 👏👏👏.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |