2022-05-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| RUN2HEL 80+ (Kosakowo-Puck-Władysławowo-Jastarnia-Hel). (czytano: 694 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/05/dwa-i-po-roku-temu-wiec-wsumie-dosyc.html
RUN2HEL 80+. Dwa i pół roku temu, a więc w sumie dosyć dawno, zupełnie przypadkowo natknąłem się na You Tube na film promocyjny reklamujący pierwszą edycję biegu „RUN2HEL” https://www.youtube.com/watch?v=5U6MaF2AEoQ
Śledziłem co dalej będzie działo się z tą imprezą, bo co jak co, ale nad Bałtykiem, to mnie jeszcze na biegu ultra nie było 😅. I tak minął rok 2020, 2021 i impreza oficjalnie była odwoływana z powodu covidu. Wreszcie pojawiło się potwierdzenie – zapraszamy na pierwszą edycję biegu i data 30 kwietnia 2022 rok. Bieg miał się odbyć na dystansach 80+ km, 45+ km oraz sztafecie 4 x 20+ km.
Miałem już swoje plany startowe, ale wizja startu w takim biegu, nie ukrywam, że mocno kusiła. Decyzję o opłaceniu podjąłem w ostatnim możliwym dniu. Dużym zaskoczeniem dla mnie było ogłoszenie oficjalnych list startowych - tylko po niespełna czterdziestu zawodników na dwa pierwsze dystanse i tylko jedna zgłoszona sztafeta. Tylko czy mnie kiedykolwiek przeszkadzała „kameralność” imprezy, wręcz przeciwnie z reguły wybieram takie starty. Jedynym zmartwieniem było to, czy znajdzie się osoba z którą sobie trochę porozmawiam na trasie, organizator wyznaczył 12-godzinny limit na pokonanie trasy, a pół doby bez rozmowy, to dla mnie rzeczywiście istna droga do piekła 😉.
Start wyznaczono na terenie Centrum Sportowego w Kosakowie koło Gdyni, zaś potem trasa wiodła m.in. do Rewy, Mrzezina, Rzucewa, Pucka, Swarzewa, Władysławowa, Chałup, Kuźnicy, Jastarni, Juraty, by zakończyć swój bieg obok Urzędu Miejskiego na Helu.
No i to hasło reklamujące bieg „Miejsce, w którym zaczyna się ultra”, a ja po czasie dodałbym ... „i kończy rozum”, bo przecież ultrasowi wariaci podejmą się każdego wyzwania i pobiegania w każdym premierowym miejscu, a ten bieg niewątpliwie do takich się zaliczał.
Nasza skromna grupka zebrała się przed szóstą w Kosakowie, aby odebrać numery startowe i wzajemnie zagrzać do biegu, bo nadmorski ranek przywitał nas mrozem i mgłami, które rozpościerały się w dolinach. Pokładałem głęboką wiarę w prognozę pogody, i mimo chłodu, w obliczu praktycznie całodniowego startu, ubrałem się raczej lekko.
Tradycyjnie na wstępie parę słów od Organizatora, a tutaj pewne zaskoczenie. Nie było tradycyjnych słów o limitach, przebiegu trasy, bufetach, karach za biegowe przewinienia. A jedynie przestroga, aby w swoim starcie pamiętać, że zdrowie najważniejsze. Na coś takiego, na wszelki wypadek, moje serce, kark i kręgosłup przypomniały o swojej obecności, wysyłając małe skurcze 😱😉. Żołądek nie miał co wysyłać, bo z reguły nie jem o tak wczesnej porze, licząc że odbiję to sobie na … bufetach 😉😋.
I wreszcie start, początkowo na twardej nawierzchni, ale dosyć szybko zostaliśmy poprowadzeni leśnymi ścieżkami na plażę Mechelinkach. I już pojawiła się pierwsza okazja do zrobienia paru zdjęć, bo widoki zapierały dech w piersiach.
Nawierzchnia w pierwszej połowie trasy zmieniała się bardzo szybko, były leśne ścieżki, a już po chwili wróciła twarda nawierzchnia za sprawą zbliżania się do Rewy i podbiegnięcia do olbrzymiego Krzyża poświęconego ofiarom morza. To był dopiero dziesiąty kilometr, ale praktycznie od samego startu biegłem w pobliżu jednej zawodniczki, która podobnie jak ja, znajdowała czas, żeby chociaż na chwilę się zatrzymać i zrobić zdjęcie. Moje zdjęcie pod krzyżem jest Jej autorstwa.
I praktycznie od tego momentu Karolina (bo tak miała na imię) towarzyszyła mi przez przeszło pięćdziesiąt kilometrów. To trochę przypadkowe towarzystwo, okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę 👏👍. Po pierwsze Karolina znała trasę, bo przebiegła ją sobie w częściach kiedyś rekreacyjnie. Trzeba powiedzieć, że oznakowanie trochę szwankowało, i wszędzie tam, gdzie u mnie rodziły się myśli skręcenia w sobie tylko znanym kierunku 😉, zostawałem odpowiednio szybko skorygowany. Po drugie Karolina miała swoją strategię na ten bieg i konsekwentnie się ją trzymała, a to pozwalało mi unikać jakiś dziwnych przyśpieszeń, bo widząc w sumie brak gór i dużo piasku, miałem przemożną chęć przyśpieszania w pierwszej połowie trasy 😅. I wreszcie po trzecie, nie uwierzycie, Karolina mówiła więcej … ode mnie 😉😀. Mieliśmy tyle ciekawych tematów do obgadania, że nawet nie wiem, jak przeleciało nam te kilkadziesiąt wspólnych kilometrów.
Ale wróćmy na trasę. Lekko już było, a na nas czekało pierwsze pobieganie po plażowym piasku i błotny fragment. I na tych błotach nastąpiło moje pierwsze zagubienie. Na rozdrożu pociągnąłem jedną z grup za sobą i trafiliśmy na odcinek … bez wstążek. Na szczęście moja biegowa towarzyszka wyprowadziła nas na właściwą trasę.
Pierwsza kwarta trasy za nami, a to oznacza tylko jedno … bufet 😃. Jakoś tak nie byłem jeszcze ani specjalnie zmęczony, ani specjalnie … głodny 😉😋. Ale oczywiście zapasy trzeba było uzupełnić i oczywiście podziękować obsłudze za pomoc nam biegaczom.
A zaraz potem ... Klify Rzucewa. A więc trochę podbiegów i zbiegów, które przypominały mi miejsca, po których najczęściej biegam. Po drodze minęliśmy Osadę Łowców Fok i tak leśnymi trasami w górę i w dół dobiegliśmy do Pucka. Spodobało mi się te pełne uroków miasto.
Ale czasu na podziwianie specjalnie nie było. Biegnąc raz twardą, a raz piaszczystą nawierzchnią dotarliśmy do Swarzewa, a następnie do Władysławowa.
Władysławowo minęliśmy w zasadzie bokiem. I już na jego obrzeżach czekał na nas drugi bufet.
Karolina zdała mi relację, że od teraz zdecydowanie przeważać będzie piasek. I jakby na potwierdzenie Jej słów, prosto z bufetu wbiegliśmy na plażę. Ja nie wiem jak Ona to robiła, ale jakimś cudem odbijała się od tego piasku. Ja przeciwnie, ale praw fizyki nie oszukasz, przy mojej stopie 47 i odpowiedniej wadze, napiszę krótko - grzązłem 😱😉.
Odcinki w tym fragmencie prowadziły w większości nadmorskimi, leśnymi ścieżkami, ale nie ukrywam, było na nich sporo piasku. Trzeba było uważać, bo stopa w takich warunkach wykrzywiała się pod różnymi kątami, a ja nie byłem specjalnie zaznajomiony w bieganiem w takich warunkach.
Nasza biegowa trasa zaprowadziła nas do Chałup. I od razu zaznaczam, zmęczenie zaczęło dawać się we znaki, stąd nie w głowie mi były słowa piosenki śp. Zbigniewa Wodeckiego, które rozsławiły tę miejscowość 😉😅.
Za Chałupami pożegnałem się z Karoliną, która była zdecydowanie lepsza ode mnie i dalej swoim tempem pobiegła w kierunku mety. Dotychczasowe wspólne tempo biegu spowodowało jednak, że miałem taki zapas czasu do limitu, że na Hel mogłem teoretycznie podążać spacerkiem 😉. Nie wiem czy spowodowała to ta rozluźniająca myśl, czy może wdychany jod, ale w okolicach Kuźnicy poniosła mnie fantazja. Oznaczenie było średnie, mój zegarek miał chwilę zadumy 😉, a ja nie mogłem sobie przypomnieć czy ten fragment mam biec piaskiem od strony morza czy od zatoki. W efekcie polatałem i tu i tu. I co najciekawsze i tu i tu spotkałem biegaczy, którzy twierdzili, że biegną właściwą trasą 😅😉. Sami wiecie, że dla mnie dodatkowe kilometry nie odgrywają żadnego znaczenia, chyba że organizator się upomni o dodatkową opłatę. Faktem jest, że widoki i z jednej strony i z drugiej były przecudne.
Na szczęście do Jastarni trafiłem już od właściwej strony. Z bardzo prostej przyczyny – pogubić to się mogę, ale ominąć bufet to dla mnie grzech śmiertelny 😉😋. W tym ostatnim na trasie bufecie spędziłem najwięcej czasu. Nigdzie mi się nie śpieszyło, jedzenie było dobre, a i okazji do podzielenia się wrażeniami z trasy z przemiłymi organizatorkami pominąć też nie mogłem😃.
Z Jastarni trasa wiodła do Juraty, a dalej piaskową ścieżką rowerową w kierunku Helu. To nie był zbyt ciekawy fragment. I ciało i umysł były już zmęczone, a tu naprawdę trzeba było uważać. Ruch rowerowy na tej ścieżce naprawdę był duży, a nie wszyscy rowerzyści jechali z głową i zwracali uwagę na człowieka, który pokonał blisko 70 kilometrów. Stąd z uczuciem ulgi powitałem oznaczenie, które wiodło nas w stronę morza. A tam piękne leśne tereny, mnóstwo spacerowiczów i poza wstążkami organizatora … dziwne oznaczenia na drzewach, przypominające kształtem czołg .
I wreszcie jest. Ostatni fragment trasy. Widok na Latarnię Morską i bieg w kierunku promenady i Urzędu Miejskiego, gdzie czekała na nas upragniona i wyczekiwana meta.
Ale co najważniejsze nie byłem tam osamotniony. Czekały tam na mnie Iwona i Iza z Rybnickiej Grupy Biegowej, które pokonały dystans 45+ km. Jaki ten świat jest mały, spotkać się na mecie biegu na Helu 😅. Dziewczyny ogromne gratulacje 👏👏👏.
Czekała także Karolina. Była okazja do wspólnego zdjęcia z Organizatorem i złożenia Jej moich podziękowań, za towarzystwo na większości trasy i opiekę … nade mną. Bo doskonale wiedziałem, że bez Jej znajomości trasy, pewnie był zaliczył „setkę”, a nie tylko 80+ 😉😱. Podziękowania, podziękowaniami, ale był też czas na gratulacje, bo Karolina zajęła miejsce na podium w klasyfikacji open kobiet 👏👏👏.
Ostatni rzut okiem na bulwar, pożegnanie się Organizatorem i udanie się do pociągu, którym z Karoliną i poznanym Grzegorzem z Żor (gratuluję miejsca na podium w klasyfikacji open mężczyzn 👏👏👏) wraz z innymi biegaczami udaliśmy się do naszych nadmorskich miejsc zakwaterowania. Podróż przebiegła nam zbyt szybko. Karolina zdradziła mi parę szczegółów związanych z Bison Ultra Trail, o którym intensywnie myślę, a Grzegorz w bardzo ciekawy sposób opowiadał nam o swoich rozlicznych startach m.in. maratonie w Bostonie.
Cieszę się, że mogłem wziąć udział w pierwszej edycji RUN2HEL. Trasa z bardzo urozmaiconą nawierzchnią, widoki wprawiające w zachwyt, zaangażowanie Organizatorów. I jedynie trzeba trochę popracować nad oznakowaniem trasy. A wtedy druga edycja biegu przyciągnie zdecydowanie więcej uczestników.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |