2012-06-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Niecałe 100 dni do 100 kilometrów (czytano: 1372 razy)
Od czasu gdy o trzeciej rano, długim wijącym się wężem zapalonych czołówek wślizgęliśmy się w spowity ciemnością Beskid Sądecki noc zdążyła przejść w dzień, a początkowa euforia w otępienie. Od blisko ośmiu godzin przemierzałem marszobiegiem góry i przez mgłę zmęczenia przebijały się już tylko dwie myśli. Pierwsza - co zrobić by skończył się koszmarny tępy ból otarć, druga zaś, że z tej trasy przyjdzie mi wrócić na tarczy.
W ciągu poprzednich siedmiu czy ośmiu miesięcy od kiedy zacząłem biegać zdążyłem przeczytać kilkanaście książek o bieganiu, wystartować w kilkunastu biegach, zrzucić dziesięć kilo, dowlec się do mety dwóch górskich maratonów i wyciepieć kilka kontuzji.
Bieg Siedmiu Doli, który przechrzciłem później na “Bieg Siedmiu Boleści” miał być ukoronowaniem sezonu, jednak odwrót z niego zaczął się jeszcze przed półmetkiem. Miałem serdecznie wszystkiego dosyć, jednak chyba już wtedy czułem, że “ja tu jeszcze wrócę”.
W kolejnych miesiącach udało mi się przebiec poznański maraton, nabawić paskudnej kontuzji ścięgien achillesa i powrócić do wagi powyżej stu kilo.
Od połowy marca powróciłem do biegania i wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze gdy problemy z kolanami wykluczyły mnie z biegania i zmusiły do wycofania się z kilku opłaconych już biegów.
Kontuzja powoli przechodzi i kolejny raz już “budzę się” z myślą, że do biegu zostało mniej niż 100 dni i jeżeli mam mieć jakąkolwiek szansę na dotarcie do mety muszę wziąć się do ciężkiej pracy. W dodatku praca nie może być zbyt ciężka bo to najkrótsza droga do kontuzji.
Czy tym razem pójdzie lepiej?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |