2010-11-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Niedziela i wtorek (czytano: 264 razy)
Zaległy wpis niedzielny: pogoda nie rozpieszcza, ale czuje dziwny sentyment do biegania w deszczu, o ile nie jest to urwanie chmury. Poranek niedzielny kiedy pada to fantastyczna atmosfera w parku pełnym li¶ci a pustym, bo oprócz nielicznych spacerowiczów z parasolami nie ma nikogo, no oprócz kaczek. Sam nie wiedziałem gdzie chce biec, więc trochę na żywioł, zaparkowałem w parku (sic!)tam gdzie zawsze robie kilometrówki, a potem przez wyludnion± czę¶c parku do Olimpijskiego, przez Zacisze nad Odrę i juz byłem na ¶cieżce biegowej, gdzie¶ w połowie 2 km, obawiałem sie błota ale bylo bardzo dobrze, tempo spokojne, regularnie ok 6 min/km, chciałem biec minimum 1,5h ale rozpadało sie i ulewa to uniemozliwiła. Wiec w narastaj±cym deszczu zdolalem jeszcze zrobic skipy i podbiegi ku uciesze swojej, bo przemokłem doszczętnie i sprawiło mi to nieziemsk± rado¶ć.
A we wtorek kilometrówki, które kiedys uwazałem za najprzyjemniejsz± czę¶ć tygodniowego treningu, a teraz to istna meka, bo biegam te kilometry na maksa, kolejny raz widze postepy w czasach, ale np pierwsza kilometrówka (teraz w czasie 4:46) to męka, następna to słabe nogi, kolejna to lepszy czas od drugiej a pi±ta to bardzo dobry czas, choc gorszy od pierwszego. Po miesiacu tych kilometrówek mogę powiedzieć, ze biegam je szybciej ok 10-15 sek. Niestety to nadal dystans w którym po połowie, czuje, ze brakuje mi sił a na koniec wypluwam płuca. To dla mnie ekstermalny wysiłek, za dlugo odpoczywam po kazdym kilometrze ale mysle ze bedzie coraz lepiej. Na koniec skipy i sprinty, szczególnie radosne sa sprinty bo czuję jaka mam siłę. Niestety jest ciemno, a do tego mgliscie i prawie nie widze po czym biegne, a wszystko wokół paruje lacznie z moim spoconym ciałem. A maratonczycy w Nowym Jorku przy 4 stopniach, biegli rozebrani. To tyle.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |