2008-10-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kwestia motywacji czyli Wyzwanie 2008 (czytano: 326 razy)
Dyskusja na temat motywacji. Po co to wszystko? Czy warto wystawiać się na ból, zmęczenie, zimno, niepewność? Dlaczego staję na starcie? Dlaczego akurat na tym dystansie? W tej imprezie? Dlaczego wciąż chcę więcej, wyżej, dalej?
Bo przecież mogłabym powiedzieć sobie: nie umiem biegać, nie mam roweru. To parę lat temu. Nie mam formy. Z tym różnie bywa i teraz. Siąść po pracy przed telewizorem, wyciągnąć się na kanapie. Przeczytać gazetę, albo i nie…
A potem bez pomysłu na nudę wyszukiwać pomysły w stylu: a może przebiec tuż przed tramwajem, pobiec za samolotem… bo brakuje atrakcji… adrenaliny! Bo rutyna rujnuje życie! Mam doła i nie chce wracać do domu!
Nie moje, ale czyjeś. Naprawdę.
To jak jest z tą moją motywacją? Owszem, są lepsze i gorsze chwile. Też zadaję sobie pytania czy warto? By potem bez mrugnięcia okiem stanąć na długiej trasie na rajdzie Wyzwanie. Nie wiedząc gdzie mnie zaprowadzi, co napotkam, czy w nocy wytrzymam zimno, czy utrzymam tempo… lubię WYZWANIA. Nigdy nie szłam i nie chodzę na łatwiznę ;) to, co wydaje mi się proste, nie satysfakcjonuje mnie.
Każdy start jest inny. Inne warunki pogodowe, inna trasa, inni ludzie. Inna ja. I tak wiele może się zdarzyć. Ostatnim razem udało się, teraz nie. Można skończyć wysoko 200km i zrezygnować na trasie 60km. choć tak ładnie szło…. Pierwszy etap – rower na orientację po parku, kilka drobnych potknięć, chwila zaledwie i już pędzimy na kolejny etap. Kanu czy treking? Mamy wybór. Nie ma wolnych kanu, nie czekamy, biegniemy. Jak będzie trzeba lepiej odpocząć choć po minimalnym zmęczeniu.
Ok. 22km i już po niespełnych 2,5h jesteśmy z powrotem. Jest kanu, zrzucamy plecaki … ah, trzeba jednak wziąć je ze sobą? Tzn wyposażenie obowiązkowe… no ale nikt nie będzie nic przekładał. Szybciej będzie przewieźć całość.
Pagaje w dłoń i… znów sprawnie po etapie.
Słońce świeci, ciepło, rzeźko, kilka zaledwie chmur na niebie.
Złote, czerwone, pomarańczowe i brązowe liści lśnią, miękko opadają na ziemię, szeleszczą pod stopami. BIEGANIE JESIENIĄ PO LESIE JEST NAJPIĘKNIEJSZE!!!! Już na rowerze mkniemy trasą wyznaczoną z grubsza przez kolejne punkty.
Eh, co tam… jest pięknie! Jakże odmienna aura od zeszłorocznej, kiedy to zacinało deszczem ze śniegiem…
Etap rolkowy wzorcowy, nieco rozbujana trasa, pod górkę ciężej, za to w dół można nabrać prędkości :) doskonały asfalt dodaje odwagi. TO MÓJ DEBIUT – ROLKI NA ZAWODACH :D
Tu byliśmy na piątej pozycji.
Słońce zaszło a wraz z nim jakby nasza pomyślność…
Najpierw odcinek specjalny, strata czasu, powolne brodzenie wdłuż strumienia, strata czasu bo punkty zamienione… a potem to już było tylko gorzej. Coś się wyłączyło, kierunki na mapie przestały być oczywiste, punkty pozostawały poza zasięgiem. Wiele godzin minęło na kręceniu się w kółko, limit nas dogonił, zmarzłam jak nigdy wcześniej. a może tylko tak mi się wydawało? Po wielu godzinach napierania, szperania, czesania o 2 nad ranem trudno o właściwy osąd…
Ta przygoda zakończyła się w kamieniołomie…
A moja motywacja?
Gdy w końcu ogrzałam się, wyspałam i najadłam, stwierdziłam z zaskoczeniem, że…. JA TO LUBIĘ. Bo to trzeba lubić :) ale to nie takie proste. Najpierw wydawało mi się, że rajdy to jest to co pragnę w życiu robić. Dyscyplina numer jeden. Łyknęłam całe mnóstwo pięknych obrazów z tv, zakochałam się w Patagonii i wymyśliłam sobie, że kiedyś tam pojadę na rajd. Kilka mniejszych imprez tego typu miało mnie upewnić w tym przekonaniu. Potem Ukraina i kryzys. Kierat, Szarpanina… i po głowie zaczęły chodzić myśli, że to jednak nie jest to, bo te dystanse coraz dłuższe co prawda, jednak te kolejne kilometry to wcale już nie to samo… jakoś tak nie smakuje…
I w końcu Wyzwanie. Gdy już niemal nie mogłam mówić z zimna, gdy już bolało mnie gardło… zarzekałam się, że to już ostatni rajd. Było mi zupełnie obojętne co dalej… byłam gotowa zrezygnować ze wszystkiego… rozłożyć się na kanapie z pilotem w ręku…
Wjechałam do bazy i przypomniałam sobie uczucie z poprzedniego roku. Gdy przekroczyliśmy linię mety na metę. Czy i tym razem dane mi będzie to poczuć? No… zobaczymy. Odpowiedź brzmi: nie. nie tym razem. Tym razem nie będzie łez w oczach i wielkiej satysfakcji z ukończenia.
Przypomniałam sobie również to wrażenie, gdy odjeżdżałam z bazy. Tym razem łezka zakręciła się w oku. Z żalu? Nie.
Dlatego, że zdałam sobie sprawę, że JA PO PROSTU LUBIĘ RAJDY! Są trudne, niepowtarzalne, wiele zależy ode mnie i wszystko od zespołu. Zasmakowałam esensji – gorące wrażenie jak wywar parowało wciąż ze mnie. Wrażenie z trasy, przygody… bo to przygoda jest :) a lubię przygody :) lubię, gdy coś się dzieje, czasem dobrego, czasem złego, zawsze zaskakującego… Wracam do domu z bananem na twarzy i już planuję kolejne starty. nie znam uczucia nudy, rutyny. nie szukam alternatywnych atrakcji. Gdzie tym razem? Góry? Niziny? No chłopaki i dziewczyny! Trzeba nam się tylko wziąć do roboty i pobiegać w lesie z mapą co by kolejnym razem tak nie błądzić :)
Wyzwanie to motywacja. I choć te dystanse będą coraz dłuższe to wciąż pamiętać będę to uczucie :) wspaniałe :)
Naprawdę :)
Motywacja to wyzwanie.
Bo czy krótszy dystans znaczy łatwiejszy? Z pewnością nie na rajdach. A na imprezach otasiemkowanych, nie InO? Cóż… wciąż taki sam respekt czuję przed dychą jak na pierwszym starcie… dlaczego? Bo niesatysfakcjonujący wynik na tym dystansie boli bardziej niż nieukończenie setki :P powiem więcej: łatwiej mi stanąć na starcie maratonu górskiego niż cztery razy krótszego biegu ulicznego. Dobrze wypracowany wynik w półmaratonie jest dla mnie wciąż tak samo cenny jak ukończenie rajdu na orientację w warunkach zimowych.
Inne cele stawiam przed sobą na różnych imprezach. Hm… choć jest jeden wspólny: test. Sprawdzenie siebie. Gdzie mnie zaprowadziło moje trenowanie?
Taką już mam ciekawską naturę… nic na to nie poradzę….
I jeszcze w sumie nie tylko starty mnie motywują. Swoje aktywności traktuję kompleksowo. Są uzupełnieniem treningu, trening - startowania, a przede wszystkim dobrą zabawą. Czasem nagrodą, czasem nauczką. Są też świetnym sposobem na wypad. Najczęściej z opcją poznania najciekawszych miejsc i okolic.
PO PROSTU CIESZY MNIE TRENOWANIE :) taki właśnie jest wniosek. Spadnie śnieg, znów wbiegnę na oblodzone ścieżki.
Przyjdzie kolejna jesień z jej złotymi kolorami. I kolejne wyzwania. Znów będę miała dość przemoczonych butów, zmarzniętych do kości palców, drżenia z zimna w temperaturze bliskiej zeru mając na sobie potówkę i lekką kurtkę biegową.
A potem do tego zatęsknię. I do szukania optymalnej drogi w obcym terenie, zadań linowych, przepraw przez rzekę z rowerem w środku nocy…
Wariactwo ;) ale najprostrze danie nigdy tak nie smakuje jak na mecie :)
Zatęskniłam też już do maratonu :) i do dyszki.
No i lubię wisienki. Szczególnie te na torcie :P
(obok przenoska roweru przez tory na hałdzie; źrodło Nonstop Adventure)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |