2008-05-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rzeźnik 2008. Komańcza-Żebrak (czytano: 588 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.biegrzeznika.pl
No i mam Rzeźnika za sobą. Przedsięwzięcie było spore. Trzymiesięczne intensywne przygotowania, a potem ten niezapomniany rajd. To było coś w rodzaju kina akcji, z którego zachowały się w pamięci migawki:
Schronisko Latarnia Wagabundy w Michowej Woli. 1.00. Przeciągłe salwy targają kabiną. Noc praktycznie bezsenna. Przyczyną jest ciężkostrawny kotlet gordon spożyty gdzieś pod Rzeszowem, nadmiar rodzynek lub zdenerwowanie. Albo wszystko na raz.
2.00. Pobudka, zakładanie przygotowanego wieczorem sprzętu. Radosny śmiech Wasyla, który oznajmia każdemu napotkanemu, że leje. Ktoś śpiewa Morskie Opowieści. Na szczęście popadało tylko trochę przed biegiem.
3.20. Autobus jadący z Michowej Woli do Komańczy w ciemnościach. Siedząc na schodku widzę twarze uczestników biegu. Spokojne, skupione, wyczekujące, może trochę zestrachane. Jak w kinie akcji, przed akcją.
3.40. Wysiadka w Komańczy na skrzyżowaniu z drogą do Duszatyna. Słychać bębniarzy. Ciemnawo jeszcze. Ponad dwie setki uczestników, które się tu zbierają, z plecakami, czołówkami i rurkami camelbagów bardziej przypominają płetwonurków niż biegaczy. Ostatni sik na torach pokrytych obficie białym kwieciem. Tu jest jakieś 460 m n.p.m.
3.55. Start opóźniony o kilka minut, bo jeden z autobusów dojechał w ostatniej chwili. Ruszamy truchtem wąską asfaltową drogą. Ubraliśmy się na deszcz, a tu może odrobinkę mży, jest dość ciepło, parno. W biegu najpierw and a potem ja zdejmujemy kurtki, trzymając sobie nawzajem takie same niebieskie camelbagi. Piotr coś cięty na Galerię, cały czas nam dogaduje. Zobaczymy stary, jak będzie na mecie...
Zaczynają się coraz ostrzejsze kawałki pod górę. Po skręcie w lewo w Duszatynie gubimy pod nogami twarde podłoże i robi się błoto. Tam gdzie przy drodze widać sągi ściętego drzewa błoto jest straszne, staramy się biec poboczem.
Coraz bardziej stromo pod górę, czasem w sporym błocie. Na pierwszym przepaku na przełęczy Żebrak trzeba być o 6.30. Docieramy do Jeziorek Dusztyńskich mniej więcej o świcie. Zasnute mgiełką, o mętnej wodzie, zagubione w bukowym, pofałdowanym lesie. Pierwsze zobaczyłem dopiero wtedy, gdy dobiegłem do połowy jego długości, bo trzeba było cały czas patrzeć pod nogi. Po kilku minutach, trochę wyżej, było drugie, większe. Tu trzeba było uważać na drogę i trzymać się brzegu jeziora, na szczęście się nie pogubiliśmy.
Coraz ostrzejsze podejście na Chryszczatą. Robi się coraz zimniej i wietrzniej wraz ze wzrostem wysokości, rozważam ponowne włożenie kurtki, ale rezygnuję. Po drodze krzyż, przypominający ledwo już widoczny wojenny cmentarz z lat 1914-15. Chwilę później betonowy słup geodezyjny, który zasłoniły już wyższe od niego buki. To szczyt Chryszczatej, 998 m n.p.m. And ponagla, żeby się nie zatrzymywać i zasuwać dalej. No to zasuwamy na południe czerwonym szlakiem, poprowadzonym po zalesionym grzbiecie Wysokiego Działu, zwanego też Wielkim Działem Etnograficznym. Do lat 40. XX w. na zachód od niego mieszkali Łemkowie, a na wschód Bojkowie. Białożółte słońce przebija się przez świeżutkie, jasnozielone listki. Szykuje się pogodny dzień. Jest trochę zbiegu, potem na przemian niezbyt stromo w górę i w dół.
Widać w dole wąską drogę, samochody, tłum ludzi. Przełęcz Żebrak, pierwszy przepak, 816 m n.p.m., niecałe 17 km od startu. Czas 2:23. Jesteśmy tu tylko kilka minut przed pierwotnym limitem czasowym, a przecież zasuwaliśmy ostro. Potem dowiedzieliśmy się, że na Żebraku nie wyrobiwszy się w limicie odpadło chyba 8 ekip z ponad setki startujących. Nie ma tu jeszcze osobistych worków, ale można się napić izotonika lub wody. Napojów w camelbagu prawie nie ubyło, jeszcze nie czujemy pragnienia, więc nie uzupełniamy. And nagli, rusza, mnie jeszcze zostało pół kubka, po chwili ruszam za nią i doganiam po kilkuset metrach.
Fot. Mał-gosia
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |