2008-04-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Góra w piątek, forty w sobotę (czytano: 122 razy)
Umarł mój wujek w Gliwicach, brat ojca, nagle. Wyjazd na pogrzeb trochę wyrwał mnie z cyklu treningowego. Teraz nadrabiam.
Dość konkretny był wieczorny wypad z Szarą na Górę Moczydłowską w piątek. 10 żwirowych pętelek, 12 podbiegów na szczyt, czas łączny (z postojami przy siłowni na rozgrzewkę, rozciąganie i siłę) 2:16, deniwelacja około 500 m, dystans około 20 km. Jeża spotkaliśmy na żwirówce dokładnie tam, gdzie we wtorek. Najeżona kolcami jajowata kulka, nieruchoma, całkiem spora, ze 20 cm długości. Ciemno było, więc łatwo go było rozdeptać. Tym razem nie spychałem go z ruchliwej ścieżki, bo chyba to silniejsze od niego żeby być nieruchomym. Szara go nawet nie zauważyła. Na kolejnym okrążeniu już go nie było.
Wiedziałem z prognozy ICM że w weekend będzie lało jak cholera z wyjątkiem soboty rano. Miałem zamiar pojechać rano do roboty, ale go zmieniłem i pobiegłem z Szarą do Lasku na Kole i na forty. Na robotę zostało popołudnie. Czas łączny 1:36, około 15 km biegu, deniwelacji ze 150 m w formie 10 podbiegów po schodach z podkładów kolejowych na wysoki fort w centrum kompleksu. Zbiegi też po schodach. Wczorajszy dość solidny trening podbiegowy, a może maraton sprzed tygodnia, a może pogoda, a może wszystko razem jakoś najradośniejszym tego treningu nie uczyniły. Na jutro w planach łosiowanie, ale leje jak z cebra i jeszcze nie wiem...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |