2021-09-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Maratonu w Wilnie (Litwa) (czytano: 37 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328
Do Wilna wyjechaliśmy w piątek rano autobusem (Flixbus). Sama podróż trwała ok. 8 godzin, ale ze względu na stłuczkę z innym pojazdem w Wilnie wydłużyła się o ponad godzinę. W sobotę ok. południa odbiór pakietu startowego na Placu Katedralnym, który jest obowiązkowym punktem do zwiedzania. Zaraz obok znajduje się m. in. Zamek Dolny oraz Baszta Giedymina. Miasteczko biegowe dopiero się rozstawiało. Szkoda, że tak późno, bo w związku z tym atmosfera biegowa dopiero miała się tworzyć. Pakiet startowy dość bogaty, w większości jakieś przekąski, picie itp. Niestety w pakiecie nie było szczegółowej mapki biegu (z oznaczonymi kilometrami). Ogólną mapkę można było dostać w punkcie informacyjnym, ale była ona mała i bez oznaczenia kilometrów.
Dalsza część dnia upłynęła pod znakiem zwiedzania miasta, które jest malownicze i przyjemne do leniwego (i nie tylko) spacerowania.
Następnego dnia rano pobudka, szybkie śniadanie i droga na start/meta, który znajdował się na wcześniej wspomnianym Placu Katedralnym. Nocleg mieliśmy położony ok. 1,5 km od startu, więc nie było pośpiechu i nerwówki, że się spóźnimy. Na miejscu rozciąganie i rozgrzewka, a następnie udanie się do swojej strefy startowej. Start był wspólny z półmaratonem, więc było dość tłoczno.
Ale jak się okazało tłoczno, to dopiero miało być... Ruszyliśmy w stronę Regionalnego Parku Kolonii Wileńskiej, przez który prowadziła większość pierwszej części maratonu i większość półmaratonu. Zaraz po starcie zacząłem rozmowę z chłopakami z Polski. Pobiegliśmy wspólnie ok. 3 km, ale stwierdziłem, że trzeba przyspieszyć, więc pożegnałem się, życzyłem im powodzenia i przyspieszyłem. Przez pierwsze kilometry szybsze tempo nie było możliwe ze względu na duży tłok wśród zawodników w wąskich uliczkach. Jeśli ktoś chce biec szybciej to powinien ustawić się na początku startu. Ale to nie koniec konsekwencji dużej ilości biegaczy; na punktach z napojami okazało się, że wolontariusze nie nadążają napełniać kubków wodą. Na pierwszym punkcie w ogóle nie udało mi się napić, a na drugim punkcie stałem do otrzymania kubka z wodą w kolejce. Punkty z piciem znajdowały się co ok. 3 km. Swobodnie wodę można było pobierać dopiero od ok. 12 km, kiedy odległości pomiędzy zawodnikami zwiększyły się. Po przebiegnięciu kilku kilometrów, nie wiadomo z jakiego powodu, zaczęła boleć mnie prawa stopa. Raczej nigdy nie miałem problemu ze stopami podczas biegu, a tutaj już na samym początku. Stwierdziłem, że pewnie się przyzwyczaję i nie zwalniałem tempa, które wynosiło cały czas ok. 5:10 min./km. Jak się okazało, po jakimś czasie ból stopy przestałem zauważać, bo zaczęły boleć kolana... Po pętli zrobionej w w/w parku zbiegliśmy nad rzekę Wilia i biegliśmy wzdłuż niej. Na ok. 19 km półmaratończycy odłączyli się i pobiegli w stronę mety, a maratończycy dalej prosto. Tam ciągle w okolicach rzeki „dużo zawrotek i zawijasów” na wąskich ścieżkach oraz fragment biegu w Parku Miejskim (Vingis Park). Na ok. 27 km kolejna zawrotka nad rzeką. Jak się okazało zawrotka pod górkę, która widać było, że dała w kość wszystkim biegaczom. Mi oczywiście też. Zaraz za tym podbiegiem, a właściwie podejściem, bo było tak stromo, że nie dało się biec, czekała Ania z zamrażaczem, bo kolana już mocno bolały. Do ok. 31 km tempo biegu utrzymywałem na stałym i zadowalającym poziomie. Niestety potem nastąpił kryzys i walka o dalsze kilometry. W pewnym momencie było tak kiepsko, że kiedy Ania na trasie krzyknęła do mnie, że przebiegam obok naszego noclegu zrozumiałem, że biegnie obok mnie jakiś Tomek i krzyknąłem do niego „Cześć Tomek”. Zarówno on jak i po chwili ja się zdziwiliśmy się o co chodzi... 😜
Ale oboje zaśmialiśmy się, pobiegliśmy dalej, a ja po kilkuset metrach nawet go wyprzedziłem. Po chwili na trasie znów pojawiła się Ania, która dzięki tak ułożonej trasie zawodów mogła mnie często wspierać. Pobiegła kawałek ze mną, by po chwili udać się już w stronę mety i tam na mnie oczekiwać. Ostatni odcinek prowadził przez malownicze Stare Miasto, więc pomijając zmęczenie i ból biegło się wtedy dość dobrze. Na koniec bardzo sympatyczny finisz wśród dużej ilości kibiców. A na mecie czekała Ania z zimnym piwem 🙂
Panowała tam bardzo fajna atmosfera ze względu na miasteczko biegowe, dużą ilość kibiców i bardzo dobrą pogodę, która sprzyjała wręcz piknikowym klimatom. Przez cały dzień odbywały się tam jeszcze krótsze biegi m.in. na 5 km, a także 200-metrowy dla dzieci.
Podsumowując zawody w Wilnie należy stwierdzić, że ze względu na mocno pagórkowaty teren, są one wymagające i trudne. Prawie połowa trasy biegnie przez ogromny Regionalny Park Kolonii Wileńskiej, który właściwie jest po prostu lasem, gdzie prawie w ogóle nie było kibiców. Ten odcinek był przez to nudny. Podczas biegu po uliczkach miasta zdarzały się małe i spontaniczne grupki kibiców, a na trasie zorganizowany punkt kibicowania był tylko jeden. Całość jednak wynagradza wyśmienita atmosfera panująca na start/mecie oraz jej położenie na malowniczym i zabytkowym Placu Katedralnym.
Zdecydowanie należy pamiętać żeby zawodnicy, którzy chcą ten maraton pobiec szybko, muszą się ustawić na jego czele.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |