Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [3]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
ProjektMaratonEuropaplus
Pamiętnik internetowy
Projekt Maraton Europa plus (Korona Maratonów Europy)

Przemysław Janecki
Urodzony: 1980-10-25
Miejsce zamieszkania: Warszawa
14 / 34


2022-05-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Relacja z Maratonu w Edinburgu (Szkocja) (czytano: 49 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328

 

Decydując się na start w maratonie w Edynburgu szykowałem się na zimno, wiatr i deszcz, jak to w tych stronach o tej porze często bywa. Tymczasem Szkocja przywitała nas ciepłą temperaturą (ok. 15-20 stopni) i prawie bezwietrzną, słoneczną pogodą.
Dotarliśmy w piątek późnym wieczorem. Lecieliśmy samolotem linii Ryanair z Modlina do Glasgow, a następnie autobusem do Edynburga. W Edynburgu nocowaliśmy u znajomych (Szymona i Baśki), którzy się tam już zadomowili. W sobotę wspólne zwiedzanie miasta i odbiór pakietu startowego, a właściwie to tylko numeru startowego, bo tylko on wchodził w skład pakietu startowego… 😉
Potem dalsze zwiedzanie Edynburga, który jest miastem o bardzo ciekawym położeniu i ukształtowaniu terenu. To jedna z nielicznych europejskich metropolii, w której w centralnej części znajdują się wzgórza. Połączenie natury i zabytkowych budynków tworzy w stolicy Szkocji niepowtarzalny i nieprzeciętny klimat. Wzgórza dają możliwości podziwiania miasta z góry. Znajdziemy tam sporą ilość miejsc, z których obejrzymy z wysoka miejski krajobraz.
W niedzielę rano pojechaliśmy samochodem na miejsce startu. Jechaliśmy pełni obaw, bo wszędzie i na każdym kroku odradzano poruszanie się samochodem ze względu na korki i pozamykane przez maraton ulice. Wyjechaliśmy dość wcześnie żeby nie spóźnić się w razie problemów z dojazdem. Samochód zostawiliśmy jakieś 2 km od miejsca startu, ale jak się okazało mogliśmy podjechać bliżej. Po dotarciu spacerkiem na miejsce znaleźliśmy moją strefę startową i w jej okolicy na trawce oczekiwaliśmy na start. Wszędzie wkoło było dużo biegaczy, którzy zajmowali cały okoliczny obszar chodników, łąk i wzgórz, co tworzyło przyjemny klimat biegowego święta.
O godz. 10:00 nadszedł czas na start mojej „green zone” i ruszyłem z falą tłumu do przodu. Pomimo tego, że ludzi było dużo, to nie było bardzo ciasno i tym samym nie utknąłem w tłumie. Założenie prawie jak zwykle tj. ruszę w tempie 5:00/km, a dalej się zobaczy 😉
W relacjach z poprzednich lat z tego maratonu czytałem, że trasa jest płaska, a nawet trochę z górki. Jak się okazało „z tej górki” było na samym początku. I to jak z górki... 😉
Pierwsze 4 km to kilka dość stromych zbiegów, na których można było pognać do przodu podkręcając mocno tempo. W tej sytuacji radzę dobrze rozgrzać nogi przed startem, bo szybko odczuwa się zbiegając w dół ubijanie mięśni i stawów na asfalcie 😉
Niedługo po starcie trasa prowadziła obok Wzgórza Artura i przez Holyrood Park. Piękne widoki, ale tam przez chwilę na „zawrotce” tworzył się zator i trzeba było trochę zwalniać. Na szczęście to był taki jedyny i krótki na całej trasie, kiedy trzeba było zwalniać. Dalej można było mknąć narzuconym przez siebie tempem. Na 8 kilometrze trasa docierała do nadmorskiej promenady i prowadziła wzdłuż niej do 14 kilometra. Było słonecznie, niezbyt wietrznie, więc biegło się bardzo przyjemnie. Potem mocne słońce zaczęło już jednak doskwierać, co skończyło się opalenizną na szyi, nogach i rękach.
Co ok. 5 km podawane były małe buteleczki z wodą do picia. To lepsza opcja niż kubki z wodą, bo z butelki łatwiej się pije i można z nią trochę pobiec. Niestety, jak się okazało, na punktach była tylko woda i czasami jakieś żele energetyczne. Żele miałem swoje, bo zazwyczaj boję się ryzykować na zawodach i spożywać niesprawdzone wcześniej przez mój żołądek żele. Na promenadzie złapała mnie Ania, Szymon, Basia i Stasiek. Dalsza trasa prowadziła wciąż wzdłuż wybrzeża, ale nie nad samym morzem. Ekipie kibicującej jeszcze tylko raz udało się mnie złapać przed metą przejeżdżając obok samochodem. Niestety dalej nie mieli już możliwości spotkać mnie po drodze. Poza pierwszymi kilometrami z górki, dalsza trasa często miała małe wzniesienia i spadki, więc nie była taka płaska, jak ją wszędzie opisywano. Na 29 km trasa zawracała i prowadziła tą samą drogą. Od tego momentu zacząłem odczuwać zmęczenie i postanowiłem trochę zwolnić, ale nie na tyle, żeby stracić możliwość walki o życiówkę. Na 41 i 42 kilometrze spotykałem biegaczy, którzy niestety nie dotrwali do końca i ich „odcięło”. Przykry widok, zwłaszcza kiedy do końca pozostało już tak niewiele… To mnie utwierdziło w tym, że decyzja o zmniejszeniu tempa była dobrą decyzją.
Do tej pory nie wspomniałem o szkockich (i pewnie nie tylko) kibicach, ale trzeba przyznać, że jeśli o nich chodzi, to pod kątem kibicowania był to jeden z najlepszych maratonów, w jakich brałem udział. Porównywalnie ze startem w Amsterdamie, a może nawet i lepiej. Na całej trasie było ich bardzo dużo. Częstowali piciem, pomarańczami i żelkami. Te żelki to była fajna opcja w kontekście tego, że organizatorzy nie zapewniali nic innego oprócz wody i żeli energetycznych. Było kilka grup kibiców zorganizowanych (m.in. chór gospel), ale zdecydowana większość to spontanicznie kibice w postaci mieszkańców Edynburga, którzy przez całą drogę krzyczeli i dopingowali. Nierzadko z lampką wina lub piwa w ręku. Po prostu sielanka. Na każde moje machnięcie ręką na pozdrowienia krzyczeli: „Good job!!!” Wyglądało to tak jakbym każdym machnięciem ręki włączał to ich „good job!” 😉
Tuż przed finiszem na Pinkie Playing Fields Ania podała mi flagę i wtedy przycisnąłem żeby udało się urwać jak najwięcej z tej nowej życiówki, która była w zasięgu nóg 😉
Ostatnia prosta prowadziła na specjalnie przygotowanym odcinku trasy zabezpieczonej bandami reklamowymi wzdłuż których stali kibice robiąc duuuży hałas, krzycząc i uderzając w bandy, co wyzwalało na sam koniec dodatkowe pokłady energii.
Wpadłem na metę z nową życiówką poprawioną o 12 sekund. Może to niewiele, ale zawsze to dodatkowa satysfakcja 🙂
Po odebraniu medalu i koszulki finiszera udałem się z Anią do Szymona, Basi i Staśka, którzy czekali już na mnie na trawce z zimnym piwkiem 😜
W całym festiwalu biegowym odbywającym się przez weekend w Edynburgu udział wzięło 40 tys. biegaczy. To największa tego typu impreza sportowa jaka odbyła się w Szkocji. Trzeba przyznać, że organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Wszystko wydawało się sprawnie i właściwie funkcjonować, a klimat imprezy był niepowtarzalny.
W sobotę odbywał się bieg na 10 km i na 5 km oraz cała masa biegów towarzyszących dla dzieci. Natomiast w niedzielę maraton, półmaraton i sztafeta maratońska. Maraton ukończyło 8556 biegaczy. Ja ze swoim czasem 3:36:12 zająłem 1603 miejsce w kategorii open. W kategorii mężczyzn 1399 miejsce (na 5660), a w kategorii wiekowej 196 miejsce (na 739).

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
Citos
15:24
Januszz
14:51
Wojciech
14:51
uro69
14:37
kostekmar
14:26
robertst1
14:01
adamo72
13:58
mariuszkurlej1968@gmail.c
13:54
StaryCop
13:34
42.195
13:30
Isle del Force
13:21
chris_cros
13:03
fit_ania
12:45
Świstak
12:21
biegacz54
11:43
gora1509
11:14
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |