2018-09-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wygrać z Kenijczykami… (czytano: 1090 razy)
Tarczyn. Druga i ostatnia testowa połówka przed jesiennym maratonem. Trzy tygodnie wcześniej przywiozłem z Siedlec mocno wyśrubowaną życiówkę: 1:21:37 i choć tym razem nie liczyłem na duży progres, to oczywiście bardzo chciałem urwać z tego wyniku jeszcze kilka sekund. Już nawet nie chodziło o kolejny rekord, ale o potwierdzenie, że forma nadal rośnie…
Na starcie stanęło ok. 200 zawodników, wśród nich dwóch Kenijczyków i dwie Kenijki. Na początku biegu kilku śmiałków odważyło się pościgać z przedstawicielami Czarnego Lądu, ale już po kilkuset metrach, panowie Rop Abel Kibet oraz Kosgei Mathew pokazali białasom ich miejsce w szeregu i oderwali się od peletonu, zabierając ze sobą tylko jednego Polaka. W drugiej grupie, której niestety nie można nazwać pościgową, bo liderująca trójka systematycznie się oddalała, biegły obie panie z prowincji Wielkiego Rowu oraz… ja.
Przyznam, że miałem ogromną radochę, że mogę sobie tak ramię w ramię, stopa w stopę biec z moimi czarnymi koleżankami. Czasami wychodziłem na prowadzenie, będąc dumnym, że prowadzę najlepsze zawodniczki, czasami zostawałem z tyłu obserwując… powiedzmy - technikę biegu dziewczyn. Jednak cały czas miałem wrażenie, że Matebo Ruth Chemisto i Cheruiyot Emily Jemutai trochę męczą się wolnym, jak na ich możliwości biegiem i zaraz odpalą rakiety.
Tymczasem wspólnie deptaliśmy asfalt, rozkoszując się widokiem tarczyńskich sadów jabłkowych, rozświetlanych promieniami wrześniowego słońca. Piknikowo? No nie do końca! Są zawody, musi być ogień w płucach. Plan miałem prosty: biec w tempie 3:52 min/km, co dałoby wynik 1:21:35, z ewentualnym urwaniem kilku dodatkowych sekund na ostatniej prostej; czyli celowałem w poprawienie życiówki o jakieś dwie, może cztery sekundy.
Pierwszych pięć kilometrów przebiegłem niemalże dokładnie z planem: miało być 19:20 było 19:19. Fajnie było z Kenijkami, ale po pierwszej piątce dziewczyny postanowiły przyspieszyć. Ruth oderwała się, goniła ją Emilka, a ja goniłem Emilkę. I tak tę Emilkę goniłem, że drugą piątkę zaliczyłem w 19:09 i w sumie zrobiło mi się 12 sekund zapasu, a Emilka została za moimi plecami.
Ruth trzymała równe tempo. Biegła jakieś 50 m przede mną. Miałem ją cały czas w zasięgu wzroku, zastanawiałem się, czy dałbym radę skleić się z nią, ale bałem się ryzykować. Gdy wyprzedzałem Emilkę, byłem zdziwiony jej ciężkim oddechem. Zwolniła nie dla tego, że trzecia zawodniczka była daleko za nią, ale dlatego, że nie miała siły (przynajmniej tak to dla mnie wyglądało). Natomiast Ruth – pięknie, równo, bez najmniejszych oznak kryzysu.
Piętnasty kilometr za mną. Czas na ostatniej piątce – 19:16. Kolejne 4 sekundy dorzucam do skarbonki. Jest dobrze. Zaczynam kalkulować – „a może by tak przyspieszyć i powalczyć o 1:20:xx…”. Taki wynik wydaje mi się całkiem realny. Jednak umawiam się sam ze sobą, że pobiegnę jeszcze 1 km w dotychczasowym tempie i ewentualnie potem poderwę się do walki o lepszy wynik.
Wystarczyło 1000 metrów, żeby ten plan ulotnił się z głowy. Może nie dopadł mnie kryzys, ale nie miałem już z czego przyspieszyć, zero rezerw. Ba, nawet miałem problem, żeby utrzymać zakładane tempo. Mózg-procesor zaczął liczyć, o ile mogę teraz zwolnić, żeby nadal skończyć z życiówką. To mnie trochę uspokoiło. W skarbonce miałem przecież 16 zaoszczędzonych sekund.
Nogi stawały się coraz cięższe, zmysły przytępione, a Ruth wydawała się być coraz dalej. Czwartą piątkę zrobiłem 19:40. Nie dość, że wydałem wszystkie oszczędzone sekundy, to jeszcze musiałem zaciągnąć czterosekundowy kredyt.
Ostatni kilometr i 97 metrów. Zaglądam w głąb siebie, szukam motywacji. Mam wybór: albo do końca dnia będzie mnie bolało, że nie pocisnąłem do końca, albo będę świętował życiówkę. Wszystko jest teraz w moich rękach, a właściwie – nogach. Jednak ostanie metry biegnę już bardziej głową niż nogami. Jestem potwornie zmęczony. Mam świadomość, że dałem z siebie wszystko. Linię mety przebiegam w czasie 1:21:27. Życiówka poprawiona o 10 sekund.
Kolejność na mecie:
1) KEN
2) KEN
3) POL
4) KEN
5) POL (JA)
6) KEN
Fajne to. Zazdroszczę trochę koledze z 3. miejsca fajnego, podiumowego zdjęcia z Keniolami, ale cieszę się z najwyższego stopnia w kategorii M-40. Nawet to 4. miejsce w open mężczyzn daje mi dużą satysfakcję.
Najważniejsze – jest życiówka, jest forma, są pozytywne myśli przed maratonem. Zaczynam końcowe odliczanie do najważniejszej imprezy jesieni.
PS. A co do tytułu – to nie z Kenijczykami, tylko Kenijkami, a w zasadzie to z jedną Kenijką ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2018-09-19,21:36): Graty! teraz 2:50 w maratonie? czy szybciej? :) Shodan (2018-09-19,23:08): Dzięki! 2:50 to jeszcze za grubo... U mnie sprawdza się przelicznik połówka x 2,14. To daje 2:55 i taki wynik brałbym w ciemno... snipster (2018-09-20,08:59): hmmm spoko, u siebie bardziej patrzyłem na tempo połówki, do której dodawałem około 12s. 15s to już w miarę na spokojnie bezpiecznie do zrobienia przy "niepogodzie". W zasadzie jak zaczniesz na 2:55 to pod koniec będzie spokojnie gaz, aby depnąć ;) Shodan (2018-09-20,10:00): U mnie zazwyczaj było to +15 s do tempa z połówki, to dawałoby ok. 2:53:30...
|