2017-11-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Moja pierwsza kontuzja sportowa... (czytano: 920 razy)
Pierwsze 7 lat swojego życia mieszkałem w Państwowym Domu Dziecka w Płocku. Mój ojciec był tam wychowawcą a mnie wychowywali jego podopieczni. Uczestniczyłem w rozrywkach, które nie były dostępne większości moich rówieśników. Pamiętam łapanie gołębi w rzeszoto i handlowanie nimi na targu, wyprawy „na dzierżawę” czyli do obcych sadów, oraz podglądanie i podsłuchiwanie taborów cygańskich, które w latach sześćdziesiątych obozowały na błoniach w okolicach dworca PKP. Ja byłem zafascynowany muzyką i podsłuchiwałem, a starsi koledzy usiłowali zweryfikować plotkę, że Cyganki nie noszą majtek i podglądali.
Z tych pionierskich czasów pochodzi moja pierwsza kontuzja sportowa. Uczestniczyłem w wyścigu kolarskim dookoła klombu. Ścigałem się wtedy na rowerze wielozadaniowym marki „Bobo” w kolorze krwistej czerwieni. Konkurentów było kilku, a ja chciałem zaimponować starszym kumplom z Domu Dziecka. Po kilku okrążeniach byłem drugi. Przede mną był tylko starszy o kilka lat kuzyn. Niestety, dysponował lepszym sprzętem. Miał rower z „trytką” czyli wolnobiegiem i nie musiał non-stop kręcić pedałami. Moja rakieta rodem z Bydgoszczy miała ostre koło. Z górki lub na finiszu musiałem kręcić z kadencją grubo ponad sto obrotów na minutę. Na przedostatnim okrążeniu naszego kryterium brat na moment odszedł od wewnętrznego krawężnika, którym otoczony był klomb. Zaatakowałem bez wahania jak mistrz Szurkowski za najlepszych lat. Pedałem zawadziłem o rzeczony krawężnik i…. było po zawodach. Złamany nadgarstek otworzył długą listę kontuzji, a pierwszy w życiu gips nosiłem dumnie jak Virtuti Militari.
(fragment powstającej książki "Ballada o psie")
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |