2017-06-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XIV Bieg Rzeźnika (czytano: 292 razy)
![](sylwetki/foto_blog/2017/z44929_1.jpg)
To był mój 4 Bieg Rzeźnika nie licząc po drodze dwóch Rzeźniczków. Do Cisnej przyjechaliśmy z Andrzejem, z którym tym razem biegłem w parze w sobotę wczesnym popołudniem. Dla Andrzeja to debiut w Rzeźniku więc jest strasznie napalony i głodny sukcesu. Spanie jak zwykle załatwiliśmy w Gołębniku, skromnie ale w bieszczadzkim klimacie. Od razu poszliśmy do biura zawodów na Orliku odebrać pakiety startowe. Wszystko załatwione sprawnie i szybko. W Pakiecie między innymi Buff Rzeźnika i worki na przepak. Obok na stadionie zorganizowano duże targi sportowe. Poza tym Cola, izotoniki i woda dostępne bez ograniczeń, można uzupełnić zapasy na bieg. Nad wszystkim czuwają Mirek i Jacek, których wszędzie pełno. Niestety gdzieś przepadła delikatna atmosfera Biegu Rzeźnika, teraz jest to komercyjny festiwal trwający cały tydzień od 10 do 17 czerwca z biegami od 100 m do 160 km. Posiadanie koszulki Rzeźnika już nie nobilituje, nie oznacza, że pokonałeś te mordercze 76 lub 82km, nie ważne czy biegiem czy na czworakach. Teraz oznacza to, że masz zbędne 150 zł na ładniutką koszulkę. Oczywiście nie chcę nic krytykować, ilość chętnych na bieg jest tak duża, że nie sposób obronić się przed komercją. Bieg Rzeźnika nadal jest najtrudniejszym biegiem górskim, można mnożyć kolejne kilometry i dodawać kolejne podbiegi ale na Rzeźniku od początku poprzeczka była podniesiona bardzo wysoko w czasie, gdy inni ćwiczyli biegi przełajowe na parkowych alejkach.
Ale do rzeczy. Ilość chętnych na bieg jest tak duża, że kolejny rok obowiązuje losowanie par, my z Andrzejem wylosowani zostaliśmy jako jedni z pierwszych , posiadaliśmy zresztą punkty preferencyjne za udział w Rzeźniku i Rzeźniczaku w poprzednich latach. Pozostało trenować i czekać na 11 czerwca. Ze względu na ilość biegaczy konieczna była zmiana tradycyjnej trasy przez połoniny Wetlińską i Caryńską, gdyż na bieg tak licznej grupy nie zgodziły się władze Parku Narodowego. Ostatecznie trasa prowadzi z Komańczy do Duszatyn dalej przez : Chryszczatą, Przełęcz Żebrak, Wołosań, znów Cisna, Małe Jasło, Jasło, Okrąglik, Fereczata, Drogą Mirka, Paportna, Rabia Skała, znów Okrąglik do Przełęczy nad Roztokami, Roztoki Górne, Rosocha, Hyrlata, Rożki i meta w Cisnej. To około 80-82 km wg różnych źródeł. Niestety mój zegarek nie był w stanie tego objąć i zmierzyć. Wyczerpał sie po okolo 9 gadzinach wysiłku!
Po południu w sobotę popsuła się pogoda i od 19:00 zaczęła się ulewa. Odprawę przeniesiono z polany na stadion pod namioty ale i tak porządnie zmokliśmy. Na kwaterę wróciliśmy około godz. 22:00.
W niedzielę zaczynamy jak zwykle o 3:00 w Komańczy. Pobódka o 00:15, ostatnie przygotowania i sprawdzanie sprzętu i wychodzimy w lepki od wilgoci mrok. Gdzieś w dali kołyszą się czołówki zawodników idących na miejsce zbiórki do centrum Cisnej pod Trola. Wsiadamy do autobusów i o 1:45 ruszamy do Komańczy. Przyjeżdżamy około pół godziny przed startem, można się rozgrzać i poszukać znajomych. Jest dość ciepło ale w powietrzu czuć wilgoć. Wystrzał z rusznicy daje sygnał do startu. Ruszamy asfaltową drogą lekko pod górę, jest raczej cicho i spokojnie, celebrujemy tą wielką chwilę startu. Droga raz wznosi się, to opada. W połowie stawki, tam gdzie wystartowaliśmy nikt nie spieszy się , wiadomo że jeszcze zdążymy się zmęczyć. Oglądamy się za siebie. Na całej długości drogi kołyszą się czołówki, świetny widok.
Po 8 km biegu zaczyna się las i pierwszy większy podbieg . Na trasie nadal jest ciasno, tak że przy przechodzeniu przez grząskie strumyki robią się niewielkie zatory. Wchodzimy na Chryszczatą (997mnpm). To pierwszy poważny podbieg, puls skacze ale nie czujemy zmęczenia. Po mału budzą się ptaki, około 4 jest już dość widno, można zgasić latarki. Podejściom jak to w Bieszczadach nie ma końca, wchodzisz na szczyt, już go masz a tu siodło, kilkaset metrów zbiegu i znów w górę. I tak w kółko. Z tego wszystkiego nie można sią zorientować gdzie właściwie jest szczyt góry. Zbiegamy w końcu ostrzejszym zbiegiem i po 2:31 jesteśmy na Przełęczy Żebrak. To pierwszy punkt kontrolny, uzupełniamy wodę i Colę. Wytrząsamy z butow błoto i po 10 min. ruszamy na kolejny podbieg. To Wołosań (1071mnpm) ciężkie i długie podejście. Znów huśtawka w górę i w dół a na końcu szalony zbieg pod wyciągiem narciarskim a właściwie zjazd po błocie. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to usiąść na plecaku i zjechać na nim w dół. Ale to nie żarty, trzeba jakoś walczyć z grawitacją i energią potencjalną. Wybłoceni wpadamy do Cisnej na pierwszy przepak i drugi punkt kontrolny. Minęło już 5 godz. naszej wędrówki. Uzupełniamy zapasy: woda, Cola, izo, przegryzamy pieczone ziemniaki i Andrzej się przebiera. Ja zmieniam buty, w tych co biegłem dotychczas boli mnie strasznie podeszwa przy palcach ,dosłownie nie mogłem opierać się na nodze. Na szczęście drugie buty są inaczej ustawione i ból przechodzi a w dodatku protektor jast inny i od razu czuję, że nie ślizgam się w błocie tak jak przedtem. Od Cisnej możemy już korzystać z kijów zabronionych na pierwszym odcinku biegu. Tak nam dobrze na przepaku, że spędzamy tam 27 min. Nie jesteśmy jeszcze zmęczeni i wiemy, że najwyższa pora ruszać w drogę. Zaraz za wyjściem z punktu kontrolnego zaskoczenie. Nowa trasa przez prowizoryczny mostek na Solince na tyłach Orlika i zator. Żeby przejść przez mostek i wspiąć się po linie na wyślizgany drugi brzeg rzeki musimy czekać w kolejce około 20 min. Gdy w końcu pokonujemy tą przeszkodę zaczynamy podchodziś dnem małego strumyczka. Na szczęście woda sączy się tylko między kamieniami i nie musimy moczyć butów. Przed nami Małe Jasło (1102 mnpm) i Jasło (1153 mnpm) przedzielone niezliczoną iloścoą małych i większych zbiegów i podbiegów. W lesie jest dośc ciepło, tak że biegnę w samej koszulce ale gdy wychodzimy na otwarte przestrzenie połonin czujemy bardzo zimny wiatr. Wkładam nawet kurtkę wiatrową bo cały jestem spocony i czuję, że wiatr przeszywa mnie do kości. Całą drogę mało jemy, jakiś batonik i parę ziemniaków w Cisnej. Pijemy dyżo wody i Coli podejścia wyciskają z nas masę potu. Zbiegamy znów cięgnącym się w nieskończoność zbiegiem i równie długą drogą Mirka docieramy do punktu Kontrolnego i przepaku Smerek. To około 49 km trasy i 9 godz. 12 min na trasie. Znów się ogarniamy, coś pijemy i jemy . Dość zmęczeni wybiegamy z punktu kontrolnego na forsowne podejście wąskim żlebem, wchodzimy mozolnie na Okrąglik (1101 mnpm) tutaj mijają nas pierwsi zawodnicy, którzy wracają już z trasy w stronę mety. Robimy kilka zdjęć i zaczynamy kolejny zbieg.
Ja już tracę siły, podejścia zaczynają mnie zatykać ale Andrzej jast zmotywowany i stale mnie pogania. Znów podejścia na Paportną, Rabia Skałę, znów Okrąglik podejścia i zbiegi zdają się nie mieć końca w dodatku na zbiegach tracę już prętkość, właściwie stać mnie tylko na trucht. Na kolejnym podejściu pytam co to za szczyt , ktoś rzuca przez ramię „szczyt głupoty” Nie zrażony pytam dalej „ czy mówisz o nas” „ o nas wszystkich” słyszę odpowiedź , jest okazja się trochę pośmiać. Z motywacją nie mamy problemu, wiem że ukończymy ten bieg. Ponieważ czasu jest coraz mniej, zmuszam się do szaleńczego zbiegu do ostatniego punktu kontrolnego. Z Okrąglika jest to około 5 km z czego 2 km drogą asfaltową do punktu kontrolnego w Roztokach Górnych. Do limitu czasy mamy tylko 5 minut. Więc uzupełniamy wodę i Colę i wybiegamy znów na ostatni odcinek trasy. Za nami 68 km i 13godz. i 35 min. biegu. Nadal mamy siłę i motywację, choć z prędkością jest problem. Nie ma mowy o zejściu z trasy. Wspinamy się na Rosochę i Hyrlatą. Ciągle w górę i w dół, podejście i zbieg. Docieramy do rzeczki, znaki wskazują, że musimy przejść po prowizorycznej przeprawie z palet na drugą stronę niemal dotykając butami lustra wody. Przed nami ostatni szczyt. Czy to Rożki ? Któż to wie. Ostatnie podejście ciągnie się noga za nogą chociaż wyprzedzamy kilku zawodników to brak nam sił. Ile jeszcze przed nami ? Ciągle w górę, podejście prawie jak na Caryńską. Na szczęście jest gdzieś szczyt i kraniec drogi, która zaczyna opadać w dół. Z daleka słychać muzykę z mety. Nagle wracają siły, przyspieszamy. Zbiegamy ślizgając się po błocie, dnem strumyczka, którym kilka godzin temu podchodziliśmy w górę . Gdzie ten cholerny mostek , schodzimy do samej Solinki. Dopiero z brzegu widać, że mostek jest kilkaset metrów w lewo od nas, musimy sie wrócić i kilkanaście metrów podejść po rozjeżdżonym błocie. Docieramy do lin, po których opuszczamy się na mostek, nic nas już nie zatrzyma. Wzdłuż wyznaczonej trasy okrążamy polanę dopingowani przez kibiców, mocnym sprintem pokonujemy ostatnie metry. To już meta, w ręku medal, najpiekniejszy na swiecie. A więc jest jakiś sens tego biegu , wysiłek sie oplacił, po 16 godz. i 51 min. jesteśmy u celu podróży. Możemy w końcu napić się piwa. Zasłużyliśmy.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Andrea (2017-06-15,15:14): Mamy To!!!
|