2016-09-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Festiwal Biegowy w Krynicy po raz kolejny! Henia debiut na 10 km (czytano: 111 razy)
Już trzeci raz wzięliśmy udział w Festiwalu Biegowym w Krynicy. To najlepsze świadectwo na to, że chce się wracać i choć impreza do tanich nie należy to jednak ten weekend jest na tyle wyjątkowy, że naprawdę warto. Z roku na rok przyjeżdżamy też w większym składzie - początkowo było nas tylko czworo a w tym roku cała dwunastka. Wiadomo - im nas więcej tym weselej. Dzięki w miarę wczesnego rozeznania tematu udało nam się zarezerwować fajne apartamenty całkiem blisko centrum i po raz pierwszy po biegach nie musieliśmy się wspinać. Namiarów nie podam bo za rok też się wybieramy ;) Wyjątkowo też przyjechaliśmy już w czwartek, dzięki czemu był czas na spokojne odebranie pakietów i przygotowanie się do startów.
Odbiór 12 pakietów startowych okazał się mega wyzwaniem, które nieco nas przerosło. Tyle w temacie spokoju. Na szczęście Henio wykazał się dużą dozą zrozumienia i odstąpił swój wózek. Tata robił jednocześnie za muła i konia pociągowego ;)
Na pierwsze rozbieganie wybraliśmy Bieg Nocny na 7 km. Startowaliśmy późno, o 22:30 ale część ekipy przyjeżdżająca w piątek i tak zdążyła ledwo ledwo, a Adi i Ania niestety dotarli dopiero po zakończeniu biegu. Korki. Dobrze, że my przyjechaliśy dzień wcześniej. Henio został w apartamencie i bieg przespał pod czujnym okiem cioci Kornelii i wujka Sebastiana podczas gdy mama wybiegała 00:37:58. Na metę dotarłam jako 16 kobieta. Zaraz za mną pozostała część ekipy.
W sobotę obowiązkowy start w Życiowej Dziesiątce. Ten bieg zaliczyliśmy w pełnym składzie łącznie ze ssakiem, który debiutował w wózku. Łatwo nie było bo upał był nie do wytrzymania. Słońce paliło niemiłosiernie, ja pchałam wózek, mąż torował drogę i tak dotarliśmy na metę po 54 minutach (dokładnie 00:54:03), co w tych okolicznościach poczytuję za duży sukces. Bałam się trochę czy bieg z wózkiem to na pewno dobry pomysł ale było wspaniale. Zwłaszcza obawiałam się przedzierania się przez tłum ale mąż w roli bodyguarda i przedniej straży był niezastąpiony. Reakcje ludzi na biegającą z wózkiem mamę na ogół są bardzo pozytywne. Kibice reagowali żywiołowo, biegacze bez problemu ustępowali drogi, czasem zaglądali do wózka pytając o wiek potoma i wspierali dobrym słowem. Kilka osób na mecie podeszło i gratulowało mi kondycji. Bardzo to było miłe. Henio był dzielny, na starcie zasnął i tylko na koniec trochę płakał, nie więcej niż ciocia Madzia ;)
Trzeci i ostatni dzień biegania był dniem pod znakiem sztafety maratońskiej. Utworzyliśmy dwa zespoły (mało zabrakło a byłyby trzy) dzięki czemu nie nudził nam się czas oczekiwania na swoją kolej. Mimo niedzieli trzeba było wstać z samego rana - zbiórka biegaczy ze wszystkich zmian była już o 7.30! Ponieważ nie chciałam zostawiać Henia na zbyt długi czas nasz wspólny udział wymagał odrobiny kombinacji i organizacji pod kątem logistyki. O 8 odjechali zawodnicy drugiej i trzeciej zmiany (tu Mirek), czwarta zmiana piętnaście minut później (ja). Kiedy w Krynicy pakowałam wózezk do bagażnika autobusu i wsiadałam z Heniem na ręku niektórzy patrzyly na mnie jak na wariatkę. Nikt nie podważy, że ostatni odcinek sztafety to najbardziej wymagający odcinek trasy - najdłuższy (ponad 12 km), ze stromymi podbiegami no i przy najgorszej pogodzie (start między 11 a 12).
Kiedy wysiadłyśmy z Karlą z autobusu i szykowałyśmy się powoli do startu ktoś w końcu zapytał: "Chyba nie zamierza Pani biec tej trasy z wózkiem?" Nie zamierzałam. Plan był doskonały w swojej prostocie. Mirek biegł na trzeciej zmianie i wraz z przekazaniem pałeczki przejmował wózek z Heniem :) Kiedy ja biegłam oni wracali na start/metę i tam z całą resztą ekipy kibicowali mi na ostatninej prostej. Na zdjęciu poniżej zwarci i gotowi czekamy na tatę. Ostatnie chwile - Henio świeżo nakarmiony i przewinięty.
Już na mecie! 12,5 km w 01:07 i emocjonujący finisz na deptaku! Biegłam dobrym, równym tempem w towarzystwie jednego z "Ironów". Upał dawał się we znaki ale muszę przyznać, że znacznie mniej niż podczas sobotniej dziesiątki. Podbiegi też nie były takie straszne jak je malują i jeśli tylko ktoś ma większe doświadczenie w takich profilach nie ma co się bać. Żeby nie było, że ze mnie taki kozak przyznaję, że mimo wszytsko przy ostatniej górce odrobinę podchodziłam. Ogromnym atutem tego odcinka jest to, że jak już te wszystkie podbiegi pokonasz ostatnie 4 km to nieustający zbieg. Sam odpoczynek i możliwość odrobienia paru minut.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |