2016-07-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Łono natury (czytano: 1070 razy)
Najpierw trasa biegu wiodła bardzo spokojną szosą przecinającą las, by po kilku kilometrach doprowadzić mnie do jeziora. Tuż przed nim skręciłem w leśną drogę. „Oj, dawno nikt tu się nie zapuszczał” – pomyślałem przeskakując przez kolejne zwalone przez wichurę pnie. Już miałem zawracać do szosy i pobiec dalej w bardziej ‘komfortowych’ warunkach, ale nie! było zbyt pięknie – jezioro, las, wąska ścieżka, w którą zmieniła się szersza na początku droga, przebiegające przede mną sarny – kawałek (prawie) dzikiej przyrody. Biegłem dalej. Ścieżka co chwilę znikała w kępach wysokiej trawy, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Uważałem tylko, żeby nie wpaść w pokrzywy, i czasami zwalniałem, żeby nie skręcić stopy na jakieś nierówności. Jeszcze kilkaset metrów przez łąkę, jeszcze spojrzenie na samicę sarny z trzema młodymi, które tak były zaaferowane skubaniem trawy, że przez dłuższą chwilę nie zauważyły, że przebiegałem tuż obok i dotarłem do szosy.
Dwa tygodnie później, drugą cześć urlopu spędzałem w Szklarskiej Porębie. Na ostatni dzień pobytu zaplanowałem sobie dłuższe wybieganie. Wyruszyłem rano z Jakuszyc. Najpierw asfaltem do schroniska Orle, potem szutrem wzdłuż Izery do Hali Izerskiej. Na tym odcinku aż trudno było nacieszyć oczy pięknem krajobrazu, którego szczególną ozdobą była rzeka wijąca się przez torfowiska objęte rezerwatem przyrody.
Po dotarciu do Hali, skręciłem w prawo i za żółtymi znakami (tu miejscami było dość stromo) dobiegłem do Rozdroża pod Kopą, potem znowu w prawo i dalej szeroką, szutrową drogą w stronę nieczynnej już kopalni kwarcu. Przebiegając obok Wysokiej Kopy (najwyższego szczytu Gór Izerskich) zgubiłem oznaczenia i zamiast ominąć szczyt i pobiec w miarę prostą drogą, zafundowałem sobie biegową wspinaczkę. Wydawało mi się, że cały czas byłem na szlaku, w czym utwierdził mnie widok wyprzedzanego turysty, jednak po chwili wąska ścieżka zginęła w gęstej i wysokiej trawie. „Chyba nie tędy droga” – pomyślałem kręcąc się w kółko. Dołączył do mnie zabłąkany wędrowiec. Na szczęście miał mapę, więc szybko zorientowałem się, że najlepiej zbiec z góry i albo niżej poszukać oznaczeń szlaku, albo po prostu pobiec drogą szutrową prosto do kopalni. Turysta nie wierzył ani mi, ani mapie i uparcie twierdził, że trzeba przejść przez szczyt. Każdy z nas udał się w swoją stronę, jedynie z tą różnicą, że ja we właściwym kierunku. Spokojnie dobiegłem do kopalni, która ugościła mnie niesamowitymi widokami a dalej już szosą do Jakuszyc.
Na pewno w Polsce nie brakuje pięknych miejsc. Biegając mazurskimi, czy górskimi ścieżkami często przypomina mi się fragment o podróżach z ostatniej książki M. Czubaszek. Pani Maria bardzo nie lubiła wyjeżdżać (nawet do innej dzielnicy swojego miasta). Jedynym miejscem jakie chciała zobaczyć było Galapagos, jednak szybko jej przeszło po rozmowie ze znajomym - Marcinem Wolskim, który odwiedził te wyspy.
- Marcin, jak jest na Galapagos? (…)
- Wiesz, co tam jest? Wielkie żółwie. Jeden, drugi, trzeci… Leżą na plaży… i się pi..dolą. Poza tym nic. I to jest całe Galapagos – odpowiedział.
I odeszła mi ochota, bo jechać tam, żeby oglądać, jak żółwie ten tego? To mnie nie interesuje.
Ze Szklarskiej wróciłem w piątek, a od soboty zacząłem pracę nad szybkością, którą bardzo zaniedbałem w czasie urlopowego biegania. Podczas rozciągania po treningu na bieżni lekkoatletycznej zauważyłem zaczerwienie po zewnętrznej stronie kolana. Następnego dnia zaczerwienienie nadal tam było. Zacząłem się niepokoić, bo miałem podejrzenia, skąd ten ślad. W niedzielę poszedłem do internisty, ten potwierdził moje obawy i wysłał mnie do szpitala zakaźnego. Po trzech godzinach oczekiwania w izbie przyjęć, w końcu usłyszałem od lekarza: kleszcz, borelioza, nie ma co do tego wątpliwości.
Wczoraj zacząłem kurację antybiotykową. Potrwa to 3 tygodnie. Antybiotyk dwa razy dziennie, musi być po jedzeniu i nie może być przed spaniem, do tego probiotyk. Co ciekawe, w czasie kuracji nie można eksponować skóry na promienie słoneczne (ryzyko podrażnień). Przekonuję sam siebie, że problem „kiedy więc biegać?” jest teraz moim największym problemem. Czytam jednak w necie o tej chorobie i jej leczeniu lub co gorsza - braku skuteczności leczenia i mocno się niepokoję.
Do tej pory „kleszcze” to był dla mnie problem umiejscowiony gdzieś za siedmioma górami i siedmioma lasami, a okazało się, że zainfekowany pajęczak ukłuł mnie w d..ę, tzn. w nogę.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2016-07-26,23:23): Dużo biegam po lasach ale unikam chaszczy i na razie jest ok.Tobie życzę wytrwałości i jeszcze szczęścia w pokonaniu jadu tego drania... snipster (2016-07-28,10:01): a było tak fajnie i... w p... i wylądował. Powrotu do zdrówka! Shodan (2016-07-30,20:29): Dzięki za słowa otuchy. Jutro mam kolejny bieg z cyklu Biegam Bo Lubię Lasy – akurat dobry start na przełamanie się ;) Niestety forma do bani i nie wiem czy to przez antybiotyk, czy po prostu przetrenowanie…
|