2015-11-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| New York City Marathon 2015 relacja :) (czytano: 2498 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.runforlifetom.wordpress.com
Relacja z maratonu z Nowego Jorku.
Na piątym kilometrze wyprzedziłem Batmana. Był w pełnym rynsztunku, chudy, uśmiechnięty afroamerykanin, zupełnie niepodobny do Bena Afflecka. Zdążyłem zakomunikować mu, że polski Iron Man (taką miałem koszulkę) ma dzisiaj lepszy dzień od nietoperza, na co ten zareagował bardzo pozytywnie przyznając mi ze śmiechem rację. Zdążył mi jeszcze pomasować plecy (wiedziałem, że nie tylko Żwirek kręci Muchomorkiem, Batman i Robin chyba też mają coś na sumieniu ;)) po czym oddaliłem się ścigając widocznego kilkadziesiąt metrów z przodu Spidermana…
W Nowym Jorku wszystko jest możliwe. Zwłaszcza podczas największego i moim zdaniem najwspanialszego maratonu na świecie. Brałem w nim udział po raz drugi. W zeszłym roku zbiegając z mostu Verazzano i wbiegając na wypełniony tłumami Brooklyn z obłędnym okrzykiem kibiców „Welcome to Brooklyn” pomyslałem, że moja żona także biegająca maratony, musi przeżyć coś równie wspaniałego. I oto, rok później w 2015 roku, pojawiliśmy się oboje na linii startu na Staten Island, by pokonać 26, 2 mili przebiegając przez 5 wspaniałych dzielnic NYC.
Zacznijmy jednak od początku.
Do Nowego Jorku przybyliśmy na kilka dni przed maratonem wraz z 8-letnią córką. Wydawałoby się to skrajną nieodpowiedzialnością, zwłaszcza, gdy oboje rodziców miało zamiar przez kilka godzin zmagać się z trasą maratonu. Rok wcześniej jednak poznałem super ludzi z nowojorskiej grupy biegowej 3RUNPL i Marcina Mrówkę, który ową grupę założył. Podzieliłem się z nim wątpliwościami przed przyjazdem, pytając o kontakty do ewentualnej niani, która mogłaby zająć się dzieckiem podczas gdy wyrodni rodzice, będą uskuteczniać masochistyczne hobby na ulicach Nowego Jorku. Marcin zareagował bardzo szybko. Powiedział, że z miłą chęcią cała grupa 3Run.pl nam pomoże i pewnie fajnie byłoby dla córki, gdyby mogła obejrzeć zmagania maratończyków nie z okna hotelu, a na żywo. O tym jednak później.
Już w czwartek przed biegiem w Javits Center (dojeżdża tam metro fioletowe zatrzymujące się na stacji Hudson Yards) rozpoczyna się Expo biegowe. Odbierzecie tam numery startowe. Już wtedy będziecie mogli zobaczyć na własne oczy niesamowitą organizację tego wydarzenia.
Pakiety odbierzecie bez problemów, a jeśli będziecie mieć jakieś kłopoty szukajcie wolontariuszy polskojęzycznych. W tym roku byli tam też członkowie grupy 3run.pl. Na pewno udzielą wam pomocy. Dostaniecie w pakiecie startowym numer z podczepionym czipem, przezroczysty worek, na który nakleicie małą naklejkę z numerem startowym - jeśli wybraliście opcję udania się na maraton z bagażem. Informacje o trasie maratonu i punktach odżywczych, oraz bardzo fajną koszulkę biegową.
Będziecie mieli też okazję podczas Expo zobaczyć trochę nowinek technicznych, przymierzyć buty biegowe czy zebrać kilka potrzebnych i niepotrzebnych gadżetów od wystawców : )
DZIEŃ STARTU
Przedostanie się na linię startu maratonu na Staten Island wydaje się najbardziej stresującym przeżyciem dla biegacza. Nie stresujcie się jednak, starajcie się w miarę wcześnie wyjść z hotelu, by wybrać jedną z opcji dostania się na miejsce. Przed maratonem dokonacie wyboru środka transportu. Będzie to albo Manhattan Bus, dla tych, którzy będą wyjeżdżali bardzo wcześnie, ale najczęściej będzie to Ferry czyli prom.
Zadeklarujcie także godzinę wypłynięcia promem (ale to nie jest aż tak ważne, nikt nie sprawdza w tłoku biegaczy, kto jaką godzinę ma przydzieloną na numerze startowym). Na Dolny Manhattan do promu dostaniecie się kilkoma liniami metra. Można także taksówką. Promy kursują w cyklu wahadłowym co kilkanaście minut, więc na pewno się zmieścicie. Ja z żoną i grupą 3RUN.pl pojawiliśmy się w przystani promowej około 6:30. Prom płynie na Staten Island dosyć szybko. Miejsca jest dużo. Jednak po przypłynięciu na miejsce nie zostawajcie w budynku przystani na Staten Island. Zobaczycie tam sporo osób, które z niewiadomych przyczyn siedzą i na coś czekają. To nie jest koniec waszej podróży. Z budynku pokierują Was w stronę autobusów! Czeka was jeszcze około 30 minutowa jazda busem do „wioski startowej”.
Przejdziecie kilka kontroli. Pamiętajcie, by wszystkie rzeczy zabierane ze sobą pakować do przezroczystych worków. Nie można zabrać Camelbaków, innych plecaków, toreb czy większego sprzętu elektronicznego. Można mieć za to pasy na butelki i odżywki czy telefony, te ostatnie nawet podczas biegu.
Na podstawie podanego przy rejestracji na maraton czasu zostaniecie zakwalifikowani do jednej z kilku tak zwanych FAL. Najpierw startuje czołówka maratonu, potem w pewnych odstępach czasowych kolejne fale zawodników. Pierwsza fala wystartowała przed godziną 10:00. Fala druga, w której byłam ja - 10:15, trzecia fala z moją żoną o 10:40 itd. Oprócz informacji o numerze fali, na waszym numerze startowym znajdują się literki alfabetu oznaczające tak zwane corale i kolory. Kolory odpowiadają trasie, którą pokona zawodnik. W początkowych kilometrach zawodnicy oznaczeni odpowiednimi kolorami będą biec trochę inną trasą. I tak pomarańczowi będą biec lewą stroną mostu Verazzano, niebiescy prawą, zieloni dołem mostu. Dopiero po kilku kilometrach, trasy się połączą. Gdy już pojawicie się w wiosce biegaczy, kierujcie się bardzo dobrymi i widocznymi oznaczeniami. Zmierzajcie w stronę strefy swojego koloru. W tej strefie będzie coś do jedzenia, picia… nie zabraknie batonów energetycznych, wody Poland Spring i izotoników czy bajgli. Jeśli będzie zimno dostaniecie czapkę…
No właśnie, pogoda! W zeszłym roku było strasznie zimno i wietrznie, porywy wiatru sięgały 75 km/h. Byłem ubrany jak niedźwiedź polarny ale i tak trząsłem się zimna. (przeczytajcie relację prof. Jana Chmury, fizjologa, z którym biegłem w zeszłym roku, obliczył ile kalorii stracił przed biegiem. Super biegacz, warto odnaleźć jego artykuły ;)). W tym roku było wyjątkowo ciepło. Tak czy owak, na Staten Island najczęściej możecie się podziewać zimnego i silnego wiatru. Weźcie stare ciuchy, które tuż przed startem będziecie mogli wyrzucić do specjalnych pojemników. Będą oddane potrzebującym. Jeśli wybraliście przy rejestracji opcję bagaż, tutaj będziecie mogli go zdać. Samochody UPS zabiorą go na linię mety. Jeśli wybraliście opcję post-race poncho - nie zdacie bagażu. Już po osiągnięciu mety skierują was inną trasą, dając na drogę ciepłe, porządne okrycie.
CORAL
A co z tymi coralami i literkami? Większość czasu przed biegiem spędzicie w strefie, która oznaczona została waszym kolorem. Blisko tego miejsca znajdują się wejścia do tak zwanych corali. Oznaczone są one literami alfabetu. A,B,C… Przed startem zostaną otworzone. Wtedy wchodzicie w wejście, które macie oznaczone na swoim numerze startowym. Ja znalazłem się w fali numer 2, w niebieskiej strefie w coralu A : )
Krawężnik.
Nawet nie wiedziałem, że krawężnik to miejsce, na którym można odbyć bardzo sympatyczną rozmowę. Mam tendencję do zaczepiania ludzi… Zaczepiłem więc siedzącego obok mnie na krawężniku biegacza. Okazało się, że to Francuz, co nie trudno było poznać po akcencie. Miał ogromne problemy w porozumiewaniu się po angielsku, ale jak się okazuje biegacz z biegaczem się dogada : ) Facet, nazwijmy go Pierr ;) uprawia tak zwaną turystykę maratońską. Jak się okazało biegł także w Berlinie w tym roku, więc w tym samym biegu co ja i żona. Opowiadał o najciekawszych maratonach jakie przebiegł na świecie, a gdy chciałem zabłysnąć i skomplementować maraton Paryski, powiedział, że w swoim mieście nie biega, ma go dość na co dzień : ) Bardzo zabawny facet, zaprosiłem go na maraton do Polski.
W Coralu usłyszycie wystrzał armatni. To start poprzedniej fali. Dwóch krzepkich (wielkich jak szafy trzydrzwiowe, obaj wyglądali jak Mike Tyson i Muhammad Ali razem wzięci) afroamerykańskich wolontariuszy podskoczyło ze strachu na ten dźwięk. Potem jeden drugiemu wmawiał, że się nie przestraszył i to nie on ma pełne portki.
Wreszcie, po kilku godzinach nerwowego wyczekiwania zbliża się start. Nie startuje się bezpośrednio z corlau, trzeba przejść jeszcze kilkaset metrów pod most Verazzano. Te kilka minut upływa bardzo szybko. Czuć radość wśród biegaczy i odświętną (nie ma w tym przesady) atmosferę. Niektórzy czekali na ten bieg całe życie. Widać to w ich twarzach, zachowaniu, uśmiechach szerokich od ucha do ucha. Ja poczułem się jak weteran opowiadając kilku chętnym co nas czeka na trasie. O tym, że pierwsze dwie mile na moście są pod górkę, żeby się nie podpalać w pierwszej części trasy, bo po 13 mili zaczną się podbiegi…
Ceremonia startowa rozpoczęła się chwilę później, usłyszałem Franka Sinatrę, kilka zapowiedzi prowadzącego, chłopaka który śpiewał a capella. I jak się szybko okazało, opowieści dziwnej treści można było sobie schować w kieszeń. Armata wystrzeliła, a ja poczułem, że dostałem skrzydeł!
START
Skrzydła podcięło mi po pierwszej mili… Wybaczcie, teraz przyszedł czas na retrospekcję…
Kilka godzin wcześniej jechaliśmy z żoną i nowymi znajomymi z 3Run.pl z Greenpointu w taksówce (prowadzonej zresztą przez Czecha - wiem to nie ma nic do rzeczy, ale nadaje kolorytu). Tematów przedstartowych było wiele. Ale jeden z nich utkwił mi w pamięci. Jedna z biegaczek opowiadała, że najgorzej mają ci, którzy biegną zieloną trasą, czyli dołem mostu Verazzano i że lepiej biec środkiem tego mostu… Dlaczego? Otóż most jest długi, ma ponad 2 mile i w tym czasie wielu facetów sika z mostu, z wyższego poziomu ; ) (wrażliwym wybaczam jeśli już nie będą czytać tej relacji dalej, ale to samo życie biegacza ;)) Pamiętam, że strasznie się z tego śmiałem w taksówce. Do pierwszej mili na moście Verazzano…
OMG! Nie wiem jak to się stało. Pamiętam o tym, by przed biegiem odwiedzić miejsce wątpliwej rozkoszy tyle razy ile trzeba. Może jednak to siedzenie na krawężniku (starość nie radość) może inne przyczyny, w tym „legenda miejska” z taksówki spowodowały, że parcie na pęcherz było takie, że… tego nie da się opisać słowami. Byłem bliski eksplozji, zmiany koloru skóry na żółty, spaleniu się ze wstydu z przyczyn naturalnych… Musiałem zwolnić, poważnie! Widoki, atmosfera, kij z tym! Ja nie mogłem wytrzymać. Analizowałem sobie… za mostem zaczyna się Brooklyn, może tam będzie jakiś Toi-Toi. Ale nie, tam się zaczyna tłum, drzewka przecież nie podleję, gliny mnie zgarną. Tam dzieci są, niewinne nastoletnie pensjonariuszki, wstydzić się będę. Pół mili później zobaczyłem kilku z tych, co nie wytrzymali i stali przytuleni do barierki… To na mnie podziałało jeszcze gorzej i… Bardzo przepraszam biegaczy z zielonej trasy… Starałem się załatwić sprawę tak, by nikt tego nie odczuł… : (
1KM - 10 KM
O.K. To wyznanie mam za sobą. Jest mi lżej.
Zaraza potem jednak stało się coś jeszcze gorszego… (nie, nie to nie to co myślicie ;) ) Zaraz potem zaczął mi się rozwiązywać co chwilę lewy but. To zawiązywanie i rozwiązywanie buta, towarzyszły mi jeszcze przez wiele kilometrów : ) Pomyślałem, że to kara za wiadomą sprawkę.
Pojawiła się za to gęsia skórka, gdy usłyszałem doping na Brooklynie. I od tego momentu poczułem znów, że oto biorę udział we wspaniałym maratonie!
W tym roku biegnąc w drugiej fali nie odczułem w ogóle ścisku wśród biegaczy. Nie było też osób czy grup, na pierwszych kilometrach, które biegłyby wolniej i tamowały ruch. Organizacja biegu wyśmienita. Punkty z izo i wodą co milę. Swobodny dostęp, bez przepychania. Biegło mi się bardzo swobodnie i przyjemnie i tak postanowiłem przebiec ten maraton. Bez spinania się. Z założeniem poniżej 4 godzin.
Wyminąłem Batmana, o którym pisałem wcześniej. Wyminąłem także Spidermana, udawał, że rzuca we mnie pajęczyną… Przyznaję, trochę było to dziwne, zwłaszcza wydawany przez niego dźwięk „Szuuu, szuu” czy jakoś tak. Dogoniłem Flasha, na szczęście nie poraził mnie piorunem i poczułem, że co jak co, ale to ja mam dziś dzień Superherosa!
Niosła mnie muzyka: chóry gospel, kapele rockowe, kilku didżejów, jazz, blues, kawałki Michaela Jacksona. Nieśli mnie kibice z transparentami, krzyczący, a dokładniej drący się w niebogłosy. Podczas tego biegu czuć dziwne uniesienie, człowiek staje się lżejszy, nogi odłączają się od funkcji ciała, są niezależne, jakby zasilane zewnętrzną energią.
10KM - 21KM
Bałem się o mięśnie czworogłowe uda. Tydzień przed maratonem podczas treningu źle się rozgrzałem, było chłodno, a ja postanowiłem zrobić sobie superszybkie odcinki i… ponadrywałem wszystko co się dało. Przez tydzień przed biegiem nie miałem treningów, było za to dużo chodzenia z żoną i dzieckiem, musieliśmy trafić w każdy zakamarek Nowego Jorku. Powroty do hotelu były ciężkie, a nogi po takich eskapadach ważyły tonę.
Po 10 kilometrach ucieszyłem się, że bólu nie ma, rozgrzałem się na tyle, że początkowe dziwne uczucie minęło i wydawało się, że obawy o kontuzję były przesadzone.
Ulica Lafayette, od 11 kilometra, lekko pod górkę, ale jaką wspaniała ulicą. Zapamiętałem ją w zeszłym roku i w tym także zrobiła na mnie równie wielkie wrażenie. Wspaniałe jesienne drzewa, kamienice ze schodkami prowadzącymi do architektonicznych nowojorskich cudów. Wspaniały, głośny doping. Ludzie są tak blisko ciebie w tamtym miejscu, czujesz, jakbyś wpadł do znajomych na imprezę, niemal cię dotykają, patrzą, dopingują właśnie ciebie. Tak jakby ta okolica i ci ludzie tam wypełnieni byli jakąś niepojętą energią. Chciałoby się tam stanąć i z nimi pobyć chwilę dłużej. Musiałem jednak biec dalej. Niosło mnie coś do przodu, a właściwie ktoś. Pisałem wam o córce…
Marcin i Joanna z 3Run.pl, małżeństwo mieszkające w Nowym Jorku zadbało o to, by nasza córka przeżyła wspaniały dzień. O 6 rano zawieźliśmy córkę na Greenpoint i przejęła ją Joanna. Znalazły się w domu jednego z bardzo dobrze biegających maratończyków z 3run, gdzie poznała dwie wspaniałe dziewczynki, a potem udała się z Joanną na polską 13 milę. Stacja polska na Greenpoincie przed mostem Pułaskiego, to miejsce, którym zajęli się polscy wolontariusze. Tam właśnie można było usłyszeć doping polskich kibiców i posilić się na punkcie odżywczym. A moja córka była też wolontariuszem, który dopingował i podawał izotoniki biegaczom ; ) Wiedziałem więc, że moja córka tam jest i mimowolnie przyspieszałem, byle dobiec na 13 milę jak najszybciej : ) Uściśniecie córki podczas takiego maratonu było super przeżyciem.
21KM - 30KM
Minąłem 13 milę i jeszcze przez kilka kilometrów niosła mnie adrenalina. Czułem jednak, że trochę przesadziłem. Zaczęły się podbiegi i trochę gorsze zbiegi, na których ucierpiały tzw. Czwórki czyli uda, o które się obawiałem.
Pocieszałem się, że przecież rekordów nie mam zamiaru bić. Przybijam piątki, czerpię otaczającą mnie energię, chłonę niesamowite widoki Queens, Manhattanu, a w końcu i Bronxu. Pośmiałem się z kilku trafnych i dowcipnych transparentów jak choćby tego: „Nie przejmuj się, inni biegacze wokół ciebie też pierdzą” i biegłem dalej, bez sztucznych dopalaczy, bo problemów z żołądkiem i trawieniem nie miałem ; )
Druga część maratonu dla większości biegaczy może okazać się trudniejsza. Warto zachować na nią siły. Podbiegi na mosty, długie ulice, które wznoszą się pod górę i widać biegaczy kilka kilometrów z przodu, jakby byli na jakimś wzgórzu. To męczy.
Ulice szersze, dopingujący oddalają się, zmienia się perspektywa. Od teraz zaczyna się dla wielu walka ze sobą i słabościami. Zaczynała się moja walka.
30KM-40KM
Nawet jeśli powiesz sobie, że biegniesz maraton na spokojnie, to tak naprawdę oszukujesz samego siebie. Co to znaczy spokojnie? Pójdziesz pieszo? Nie będziesz odczuwał bólu, pragnienia, zniechęcenia? A może będzie mniejsze? Może i tak. Jednak nie w moim przypadku.
Zaczęły rwać mnie uda. Mięśnie nóg zamieniły się w skałę. Tempo spadło na podbiegach. Odczuwałem je coraz mocniej. Wiele osób przeszło do chodu, zamienili się w piechurów. W takich momentach człowiek tłumaczy sobie, że nie może do tego dopuścić. Nie może stanąć, bo jak już raz się na to zdecyduje, będzie pokonany.
Więc biegnę. Staram się uderzać w transparenty z napisem „Przyspieszenie”, „Pobierz moc”. Placebo działa przez kilka metrów. Wylewam kubki z Poland Spring Water na głowę. Trochę za ciepło się zrobiło i mózg mi się lasuje. Kilka razy ktoś do mnie krzyczy po polsku, a ja dopiero po chwili odnotowuję, że zrobił to w moim ojczystym języku w obcym kraju. Odwracam się jak ślimak i wyciągam nibyrączkę w pozdrowieniu, choć rączka chciałaby raczej opaść, bo mrowi i nie ma w niej czucia.
Doping nie przycicha, ale ja mam wrażenie, że zaczyna mnie otaczać jakiś szczelny kokon. Izoluje mnie od świata, skupiam się w sobie szukając energii, siły, motywacji. Kolejne kilometry dalekie od założeń. Powtarzam sobie: „Ciesz się maratonem, HALO, jesteś w Nowym Jorku! Czas nie jest ważny! Ten bieg trzeba zapamiętać z innych powodów…” Kokon staje się coraz bardziej szczelny, zbieram się w sobie, pot zalewa mi oczy, dookoła mnie zwalniają, ja się nie poddaję. Widzę Central Park. Wiem, że to nie koniec podbiegów.
40KM-42KM
Zawsze piszę, że ostatnie kilometry są dla mnie męczarnią. Nic się w tym wypadku nie zmieniło. Nudne to, ale prawdziwe. Biegnę niczym w półśnie. Cały czas wydaje mi się, że słyszę swoje imię na ustach dopingujących. Może rzeczywiście tak było, a może mój mózg zaczął mnie oszukiwać. (Dzięki mózg, starałeś się jak mogłeś).
Central Park jest piękny i różnorodny. Warto przyjechać do Nowego Jorku chociażby po to, by go zobaczyć. Jednak ta różnorodność ma dla biegaczy mniej radosny aspekt. Podbiegi. Mocne, jeden po drugim, a ostatni… tuż przed metą ;) Na szczęście tego ostatniego już się tak nie odczuwa.
META 3:57:29
Euforia sprawia, że te ostatnie metry wynagradzają całe trudy biegu. Nie dałeś się złamać, przebiegłeś najwspanialszy maraton na świecie (wiem, subiektywna ocena). Stałeś się częścią Nowego Jorku. Twój pot zrosił wszystkie pięć dzielnic. Twój wysiłek, a właściwie wspomnienie o nim pozostanie z tobą na zawsze.
Ukończyłem poniżej 4 godzin, moja żona, Monika poniżej pięciu.
Pamiątkowe zdjęcia. Medal na szyję, z którym trzeba chodzić także w kolejnym dniu, także w polskim konsulacie, który warto odwiedzić. Miłe słowa od nowojorczyków, zupełnie obcych ludzi, którzy doceniają twój wysiłek i dla nich jesteś bohaterem. Taki amerykański film z oklaskami na końcu i głównym bohaterem, którym może być każdy, kto zdecyduje się na start w NYC Marathon. Słodkie, jak chipsy BBQ z miodem, które jedliśmy w NY. Ale tej hollywoodzkiej słodyczy wam życzę : )
Startowaliśmy w barwach 3Run.pl. Mam nadzieję, że nie przynieśliśmy wstydu ;) Super grupa, zgranych i bezinteresownych ludzi. Dziękujemy Wam bardzo! I zachęcam Polaków, którzy będą startować w przyszłości, by wybrali barwy 3RUN! : )
RELACJĘ Z UBIEGŁEGO ROKU I INNE MOJE RELACJE MOŻECIE PRZECZYTAĆ NA www.runforlifetom.wordpress.com
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu jacdzi (2015-11-06,23:24): Super relacja! Pozdrawiam! Jace z WAVE 3 CORAL D zkaczynski (2015-11-10,09:26): Gratuluję, pozdrawiam.
|