2015-08-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Karkonoski 2015 (czytano: 850 razy)
Kolano rozbite 10 dni przed startem może pomóc. Wymusiło na mnie przerwę w bieganiu, podczas której odpocząłem. Na pierwszych kilometrach Karkonoskiego wprawdzie trochę bolało na podbiegach i zbiegach, ale po godzinie przestało. Może zresztą dobrze, że na początku pobolewało, bo łatwiej było wolno zacząć.
Ale wcześniej było pyszne prywatne pasta party w piątkowy wieczór w cieplickim Quirino. Nikt w kotlinie nie robi tak smacznego spagetti z oliwą, czosnkiem i pepperoncici, jak włoski właściciel tego malutkiego lokalu. Od niedawna pomaga mu dojrzała piękna blondynka, co wprowadza do knajpki nieco porządku i uroku.
Pochłonęliśmy z Robertem po dwie porcje, więc rano już nie jadłem - jak zwykle przed maratonami - spagetti z oliwą, lecz zestaw rezerwowy na takie okazje: crunchy z jogurtem naturalnym i bananem. Potem zgarnąłem Wiesia i Roberta. Parkowanie pod wyciągiem, blisko startu.
Pełno znajomych! Bardzo fajna atmosfera. Na początku Karkonoskiego głównie idę, więc nie rozgrzewam się przed startem, bo nie ma takiej potrzeby: spacer na Śnieżne Kotły odgrywa rolę rozgrzewki. Oczywiście pod kontrolą, by nie stresować się limitem. Wyszło tak: 13 minut na drodze przecinającej Puchatek (i miejsce w ostatniej dwudziestce), 43 minut pod schroniskiem Pod Łabskim Szczytem, 68 minut na krzyżówce przed Śnieżnymi Kotłami.
Potem powoli, w pobliżu Asia i Robert, drepczemy sobie przed siebie. Pogoda prawie idealna, ciepło, ale nie gorąco, momentami odświeżający wiatr. Ubrany jestem na lekko, tylko pas z bidonem, bez czapki i okularów. Sprawdzałem różne prognozy pogody i na ich podstawie, już w Szklarskiej, zrezygnowałem z plecaka.
Czuję się świetnie, idzie i biegnie się lekko, po dziesiątym kilometrze minimalnie przyspieszam, zaczynam wyprzedzać. Jest Agnieszka w otoczeniu czterech kolegów, jest - już pod Śnieżką - Wojtek w maratońskim debiucie.
Na Śnieżce rok temu byłem już bardzo zmęczony, a dziś na podejściu wyprzedzam. Po 3:23 jestem na szczycie. Lecimy na dół - przyjemnie i lekko, ale uważam, bo ta nierówna kostka na Drodze Jubileuszowej jest strasznie wredna.
Na punktach szybkie tankowanie i schładzanie, bez tracenia czasu. Dwa żele wciągam przed pierwszym Odrodzeniem i za Śnieżką. Pod Domem Śląskim Michał pstryka mi zdjęcie. Dobrych znajomych fotografów na trasie jest zresztą więcej: Krzysiek (super doping!), Tomek, Gabrysia, Kornel. Bardzo fajnie widzieć ich w akcji.
Za Śnieżką i punktem przy Domu Śląskim, gdy już pokonamy podbieg pod Spaloną Strażnicę, biegnę i biegnę, to chyba najdłuższy odcinek, poza końcowym zbiegiem, mojego biegu bez przerwy. Tu są lekkie podbiegi, zbiegi też niezbyt trudne, można sobie na wiele pozwolić. Widoki fantastyczne, ale skupiam się na tym, co pod nogami. Kamieni kupa, jak powiedziałby klasyk.
Zaraz zacznie się godzina prawdy: podejścia za Odrodzeniem, powyżej 30 kilometra. Garmin się wyłączył, bo zapomniałem załadować, ale nic nie szkodzi: trasę znam na pamięć.
Podejście pod Petrovkę asfaltem - wyprzedzam, dochodzę nawet Wojtka. Potem jeszcze trochę ostro ciągnę, odsłaniają się kolejne wspaniałe widoki i szczyty, już widzę stację przekaźnikową na Śnieżnych Kotłach. Jeszcze podejście po dużych kamieniach pod Wielkim Szyszakiem. Tu już zwalniam, oj, ciężko jest, mam dość podchodzenia, niech już się ten sakramencko wykańczający fragment skończy.
Wojtek mnie dochodzi na Śnieżnych Kotłach, chwilę gadamy. Mówi mi, która jest godzina. Jest świetnie! Jestem w trasie około 5:40, do mety około 7 kilometrów, więc jeśli nie złapie mnie jakiś gigantyczny kryzys albo inne nieszczęście, na przykład upadek, o który na zbiegu nie trudno, powinienem spokojnie zejść grubo poniżej siedmiu godzin, co przed startem wydawało mi się wynikiem możliwym, o ile nie popełnię jakichś błędów.
Biegniemy, Wojtek ucieka, ja truchtam, na początku zbiegu łapie mnie skurcz lewego uda. No co za cholerstwo! Ale prostuję nogę i przechodzi, lecę dalej.
Przy schronisku Pod Łabskim Szczytem fantastyczny moment - ze sto osób siedzi na trawie i dopinguje maratończyków zlatujących z góry! Takiej atmosfery nigdy nie było wysoko w górach na Karkonoskim, a startuję w nim zawsze. Rewelacja! Powoli robi się jak podczas podobnych zawodów w Alpach, gdzie mieszkańcy i turyści stają się kibicami, czyli wspaniałą częścią takich imprez. Brawo!
Jeszcze piję i schładzam się na ostatnim punkcie pod schroniskiem, i w dół. Tylko cztery kilometry do mety. Ale z głową - podczas rekonesansu właśnie tu się wywaliłem rozwalając kolano. Spokojnie, cały maraton mam pod kontrolą, nie mogę teraz czegoś spieprzyć.
Puszczam się ostro dopiero na Puchatku. Tu trawa i ziemia, bez kamieni, można zaszaleć.
6:28:01. Bardzo fajny czas!
Nieoceniony Sławek czeka na mecie i nawet przynosi mi piwo, ja z kolei witam Mirka i Jacka, którzy kończą chwilę po mnie. Przybijam piątki z paroma towarzyszami walki, z którymi tasowałem się na ostatnich kilometrach.
Potem duża wanna z zimną wodą, leżakowanie, witanie kolejnych kolegów i koleżanek, oklaskiwanie najlepszych podczas dekoracji, gratulowanie sukcesów...
Rok temu Karkonoski zajął mi ponad godzinę dłużej, startowałem zmęczony, przepracowany, po kontuzji łydki, biegałem mniej, byłem słabiej przygotowany. Pracę miałem wtedy głównie biurową. Teraz jestem w innym świecie - co miesiąc ponad 200 kilometrów, w zdecydowanej większości w górach, udział w obozie Biegaj w Karkonoszach z Darkiem Kruczkowskim, wypoczynek w ostatnich dniach przed startem, praca głównie w ruchu. No i pomogła oczywiście dobra strategia biegu. Jak mówi, pisze i praktykuje Marysia Kawiorska: wolniej zaczniesz, szybciej skończysz.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2015-08-04,19:46): "Jak mówi, pisze i praktykuje Marysia Kawiorska: wolniej zaczniesz, szybciej skończysz"...miło wiedzieć, że pamiętasz....Gratuluję...może za rok wystartuję raz jeszcze w tym maratonie...chwilowo brak czasu nie pozwala mi na starty, ale ruszam się...ba 14 sierpnia planuje jednodniowy wypad w Karkonosze albo Izery... kokrobite (2015-08-04,21:17): Marysiu, sporo się od Ciebie nauczyłem. Jesteś dla mnie autorytetem biegowym. Pozdrawiam! :-)
|