2015-04-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 10. PZU Półmaraton Warszawski - dekada, która zmieniła bieganie (czytano: 486 razy)
Jeszcze niedawno tak odległy a tu proszę - już za nami.
10. PZU Półmaraton Warszawski został skonsumowany w pięknym stylu i sprzyjającej aurze w towarzystwie ponad 12.000 ludzi z całego kraju oraz najbliższych sercu Krejzoli! Jakoś szczególnie nie myślałam o tym starcie, trudno nawet powiedzieć, że się przygotowywałam. Ot, chłopcy się zapisali w ramach firmowego teamu to przecież i ja nie będę siedzieć na kanapie. Powiedzmy sobie uczciwie - nie skala tego biegowego wydarzenia była moją motywacją ale raczej kobieca próżność i ten rodzaj zazdrości, który powoduje, że spośród wszystkich nieodbytych startów najbardziej żal mi tych, gdzie mąż biegał beze mnie. Zdecydowanie nie lubię gdy coś fajnego dzieje się bez mojego udziału. A bieganie zawsze jest fajne.
Nie nastawiałam się na wynik... no dobrze może jednak... po cichu marzyłam o czasie poniżej 1:50 choć realnie oceniałam swoją formę na "byle się zmieścić w dwóch godzinach". Pogoda ostatnio średnio sprzyjała treningom a ja wciąż nie należę do tych, którzy bieganie uważają za świętość i nie odpuszczają czy pada śnieg czy wicher hula. Biegam kiedy mogę i biegam bo lubię. Nie zawsze mogę i nie zawsze lubię choć już... już... kiedy ostatnio dłużej nie biegałam odczuwałam oczywisty brak. Znów ta przekorna natura!
Wracając do Warszawy... Pakiety odebrałam jeszcze w piątek. Pół godziny po otwarciu Biura Zawodów stadion narodowy już kipiał energią wypełniony niemałym tłumkiem zawodników. Zaopatrzona oprócz mojego w jeszcze 4 worki i torbę podróżną pokręciłam się po Expo, posiliłam batonami, koktajlem szpinakowym, przymierzyłam trzy biustonosze sportowe, obejrzałam promocyjne buty Pumy i zobowiązałam do startu w Półmaratonie w Białymstoku. Dlaczego to opisuję? Bo właśnie powyższe obrazuje jaką pozytywną moc dają takie wydarzenia. Jesteś tam i chcesz zrobić wszystko. I co najważniejsze czujesz, że wszystko możesz....
Ta energia i wiara we własną niezwykłą moc zwykle ma swoją kumulację na starcie - w stolicy tłum, wszyscy podekscytowani, konferasjer zaprasza na linię startu, co chwilę mija nas a to ktoś z kamerą, a to fotograf...ostatnie rozciągnięcia, dociągamy sznurowadła i jeszcze długie kolejki do choć licznie rozstawionych to wciąż niewystarczających toi-toii. Gołym okiem widać, że 2/3 biegaczy dreptających z nóżki na nóżkę nie zdąży załatwić swoich potrzeb i będą zbaczali z trasy :) Na całe szczęście tym razem problem mnie nie dotyczy.
Startujemy podzieleni na strefy czasowe, ja ustawiam się spory kawałek w tyle za balonikiem z czasem 1:50 ale przed 2:00. Tym razem żadne z nas nie myśli o wspólnym biegu, każdy pilnuje siebie, nikt z nas nie potrafi przewidzieć na co dzisiaj pozwoli organizm. Powinno być dobrze. Tłum gęstnieje i nie spodziewam się, że rozciągnie się na trasie. Oceniam, że przynajmniej do 10 km będzie ciasno, później może... może... zyskamy na tyle luzu, że będzie jakieś pole manweru. Startujemy żegnani przez kibiców, pozdrowiednia, uściski, życzenia powodzenia. Jest ciasno, kto gdzie się ustawił tam biegnie, na wyprzedzanie marne szanse. Nawet szeroka ulica Jania Pawła II tonie zalana potokiem biegaczy i choć kilometrów przybywa tłumu nie ubywa. Na 5 km docieramy do pierwszego punktu odżywczego, z trudem udaje mi się sięgnąć po kubek z wodą. Ludzi za dużo, wody za mało, wolontariusze nie nadążają dolewać a biegacze desperacko rzucają się na pierwsze stoły bo nie widać jak daleko się rozciągają kolejne. Tracę z oczu Mirka, wracam do swojego rytmu i tupię dalej szczerząc zęby do kogokolwiek wsród kibiców.
I znowu biegniemy a ulice nas prowadzą. Na ulicy Japońskiej pokaz kultury Japońskiej, na innej uśmiechnięte cheerlederki w barwach PZU, dalej zespół rockowy, będniarze, raperzy otoczeni chmurką charakterystycznego zapachu i studenci, co "też walczą z połówką".
Bierzemy udział w czymś ważnym. Tegoroczny bieg to już dziesiąta jego edycja co podkreśla hasło "Dekada, która zmieniła polskie bieganie" - edycja nieco nieprzewidywalna i odmieniona przez wzgląd na niedawny pożar na Moście Łazienkowskim. Fakt - bieganie w ostatnich latach przeżyło wielki rozkwit - biega już niemal każdy, kto nie biega myśli już o tym by zacząć. Bieganie jest modne, bieganie jest fajne, bieganie to wyraz dbania o siebie tak jak regularna wizyta u fryzjera czy na siłowni. Dla mnie jest odskocznią i terapią gdzie stopień wytrenowania, forma, czas na mecie są czymś co w pełni zależy ode mnie w świecie gdzie tak wiele ode mnie nie zależy. I tak jest nas tu dwanaście tysięcy - każdy z innych powodów. Organizatorzy i sponsorzy dokładają starań by za rok było nas jeszcze więcej. I wiecie co? Jestem pewna, że będzie!
Czas na mecie, choć życiowym nie jest przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - 01:48:13 :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2015-04-05,17:44): W następnej dekadzie wejdę w M70.Oj co to będzie,oj co to będzie...:) ksiezyczka (2015-04-07,08:30): Yyyy.... idąc tym tropem ja w następnej dekadzie będę już ryczącą czterdziestką :)
|