2014-12-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój Ci On! - czyli dzików stadko niemałe. (czytano: 6964 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44%22
Mój Ci On! Wytrwałość została nagrodzona! Stoi teraz dumnie wypinając pyszczek na ołtarzyku (nieużywanego w zasadzie do innych celów) telewizora. No dobrze, stoi w towarzystwie brata bliźniaka. Jednak mój dzik jest mojszy. I ma tabliczkę z pięknie wypisanym moim imieniem i nazwiskiem i podziękowaniami za ... współudział w organizacji Biegu Dzika! Nawet nie wiem, co prawda, co to za udział, niemniej duma mnie rozpiera :) Mieć jakikolwiek udział w tak wspaniałej imprezie, to zaszczyt nie byle jaki! Myślę teraz, gdzie umieścić piękne kubki do kawy, które dostałam w pakiecie z dzikiem. Z jednej strony są tak ładne, że strach ich używać, by nie potłuc. Z drugiej jednak - jak nie używać, skoro takie ładne, a kawa stanowi mój podstawowy napęd codzienny? Co proponujecie?
No tak, ale znowu się chyba (wzorem dziczym) zagalopowałam i zaczęłam opowieść od końca! A zaczynając od początku: było tak... Zaraz, gdzie ten początek? Aha, urodziłam się... no, dawno temu w Zabrzu. Nie, no żartuję oczywiście! To znaczy nie w sprawie Zabrza :), tylko w sprawie początku. Jeśli chodzi o "dzika", to początek mojej przygody z tą imprezą datuje się na październik 2011. To wtedy trafiliśmy tam po raz pierwszy, ale o tym już pisałam w moim poście "Jak wygrałam z dzikiem". W tym roku, jak zapewne wiecie, zapragnęliśmy zdobyć dziczą statuetkę i tak zaplanowaliśmy udział w innych zawodach, by nam z dzikiem nie kolidowały. Szczęście dopisało i w ten sposób znalazłam się dzisiaj po raz dziesiąty w tym roku w panewnickim lasku. Towarzyszył mi Jarek (po raz dziewiąty) i Włodek (po raz szósty).
Lało, gdy jechaliśmy do Katowic. Nic nas to nie zniechęcało, bo nieraz tak już było. Wiadomo, że przestanie razem z początkiem dzikiego biegu. I tak tez się stało. Panowie zabrali ze sobą kijki, ja - zgodnie ze swoimi wielokrotnymi zapowiedziami na tym blogu - byłam zdecydowana wyłącznie na bieg. Dzisiaj testowałam nowy biegowy gadżet: runkeepera. Bardzo mi się podoba, że przemawia do mnie co jakiś czas, informując o przebytej odległości i średniej prędkości. Odczytywanie tych informacji ze stopera bądź ekranu było dla mnie zbyt uciążliwe, zdecydowanie wolę je po prostu usłyszeć. Trochę to koliduje z audiobookami, których lubię słuchać, dlatego wgrałam sobie na dzisiaj muzykę. Nie jestem nadmiernie muzykalna, mówiąc szczerze, dlatego lubię, gdy muzyce towarzyszy dobry tekst i na tego typu utwory się zdecydowałam.
Biegło mi się doskonale: idealna temperatura na zewnątrz, żywa muzyka z dobrym tekstem sącząca mi się do uszu, miła pani poganiająca mnie do biegu podawanymi po każdym przebytym kilometrze informacjami. Pierwsze kółko zleciało nie-wiadomo-kiedy, drugie też szło nie najgorzej, postanowiłam zatem dać z siebie tyle, ile zdołam, w nagrodę pozwalając sobie zakończyć bieg po 9,764 km. I udało mi się zrobić życiówkę na tym dystansie.
Zadowolona z siebie wypiłam słodką herbatkę, włożyłam kurtkę i wyszłam na trasę wyglądać moich towarzyszy. Z początku jedynie dopieszczałam swoje ego obserwując biegaczy kończących drugie kółko po mnie. Wierzcie lub nie, ale było ich wcale niemało :) Z czasem zaczęłam marznąć i przy każdym zasłyszanym stukocie kijków wyciągałam dalej szyję, ale przez długi czas z zakrętu wynurzali się jedynie maruderzy kończący swoje pierwsze okrążenie. Dobrze, że nie zamieniłam się w żyrafę! W końcu są! Czołówka nordikowców, a wśród nich oczywiście mój własny mąż. Widać było, że świetnie się bawi i był zdecydowany iść dalej. Zaproponował nawet, bym pobiegła z nim na zająca. Uznałam jednak, że w kurtce będzie mi za gorąco, a bez kurtki - za zimno. Wróciłam zatem do namiotu przebrać się w suche ubrania, odebrać dyplom i kiełbaski. Wypiłam jeszcze jedną herbatę, wchłonęłam batonika i wróciłam na pozycję "oczekującą". W sumie to bardzo interesujące zajęcie, mam na myśli obserwację zawodników. Widać jak walczą pomiędzy sobą i z sobą samymi, w jak różnym stylu docierają na metę, jak na nią reagują.
W każdym razie Jarek dotarł do celu w pięknym stylu i niezłej formie, choć ciekawa jestem, co powie jutro po wstaniu z łóżka, bo dawno nie miał w ręce kijków, a ta dyscyplina uruchamia całkiem inne mięśnie niż bieganie... Akurat w tym momencie zaczęła się uroczystość wręczania statuetek. Szybko odebrałam Jarkową kiełbaskę i wcisnęłam w zgromadzony tłum. W samą porę, bo akurat wyczytano jego nazwisko. Pospieszyłam odebrać jego nagrodę, a potem długo czekałam na własną, bo do wręczenia była cała furgonetka dzików. Jednak warto było! Szkoda tylko, że wakacyjne wyjazdy pozbawiły mnie dużego dzika. Ale co tam! Może za rok? Może za dwa? Przecież nie może w panewnickim lasku zabraknąć Leśnych Ludków! :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Hung (2014-12-14,23:30): "Nie jestem nadmiernie muzykalna, mówiąc szczerze, dlatego lubię, gdy muzyce towarzyszy dobry tekst i na tego typu utwory się zdecydowałam". Ta premedytacja mi się podoba. Varia (2014-12-15,08:37): Hung, ogólnie lubię dobre teksty. Dlatego np. chętnie czytam Twój blog :) Piotr Fitek (2014-12-15,09:43): Podoba mi się to zdjęcie, gratulacje za bieg :) Varia (2014-12-15,15:27): Dziękuję Piotrze :) Hung (2014-12-15,18:42): Varia, dziękuję. Zawsze miałem odwrotnie z melodią i tekstem, wsłuchiwałem się w muzykę a nie zwracałem uwagi na tekst. Od pewnego czasu (nie zawsze) zacząłem większą wagę przykładać do słów piosenek. domcab (2014-12-16,15:02): Gratulacje :))) Varia (2014-12-16,15:47): Dziękuję domcab :)
|