2014-11-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Powrót do Bełchatowa, czyli Mistrz Świata. (czytano: 4734 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=39363
Jeden z moich pierwszych postów na tym blogu dotyczył wspomnień z zeszłorocznej Bełchatowskiej Piętnastki.
To był wspaniały okres mojego biegania - byłam w świetnej formie, ciągle jeszcze pełna gorliwości neofity i wiary, że będzie tylko lepiej. Pierwsza przebiegnięta piętnastka i od razu zwycięstwo w kategorii. Czyż mogło być piękniej?
No cóż, ale jak to w życiu - przez chwilę płynie się na fali, a zaraz potem trzeba walczyć, by człowieka nie przykryła i chce się tylko ujść z życiem. I tak, niedługo po Bełchatowie trafiła się kontuzja, a potem różnie bywało: kto czyta mojego bloga, ten wie. Słowem - ostatnio zdecydowanie nie czułam się "na fali". Uznałam zatem, że nie ma sensu startować na piętnastkę i postanowiłam jechać do Bełchatowa tylko w roli kibica. W ostatniej chwili dałam się namówić na rekreacyjną piątkę towarzyszącą biegowi głównemu.
Leśne Ludki już od dawna chętnie biorą udział w bełchatowskiej imprezie, znając wszystkie jej zalety (co do wad - to nic o nich nie wiem :)). W tym roku pojechała nas siódemka: Kasia, Mariola, Andrzej, Jarek, Marek, Włodek, no i ja oczywiście. Kasia, jak to Kasia - zagapiła się i zapomniała w porę zapłacić. A Włodek, jak to Włodek - zapłacił w pierwszym możliwym terminie, tyle, że dopominające się od dawna odpoczynku kolano w końcu zaprotestowało ostatecznie i odmówiło dalszej współpracy. Prezes za nic nie chciał odpuścić swojego czterdziestego startu w tym roku, ale o przebiegnięciu piętnastu kilometrów mowy być nie mogło. Tu wielki szacunek dla organizatorów, bo - mimo (co roku liczniejszego) tłumu zawodników - nie robili problemów i pozwolili przenieść prezesową opłatę na Kasię, a jemu samemu wystartować w (darmowym) biegu na piątkę. Tyle, że Włodek zamiast biec, przeszedł ją z kijami. Taka opcja także była dozwolona.
Wystartowaliśmy równocześnie. Po lewej stronie jezdni ustawiła się garstka "rekreacyjnych", po prawej długi, wielobarwny tłum biegaczy z zawodowcami na czele. Głowę "rekreacyjnych", oprócz kilku młodych sprinterów, stanowiła starsza pani z kijkami, kilkoro szkrabów z kijkami i duża pszczoła - też z kijkami. Próbowałam panią z dzieciakami przekonać, żeby stanęli trochę dalej - nie chodziło o mnie - ale o bezpieczeństwo i biegaczy, i ich samych, jednak nie zostałam wysłuchana... No cóż, jeśli coś miałabym skrytykować w tej imprezie, to chyba jedynie właśnie ten moment, kiedy to zaraz po starcie wszystko się wymieszało i szybcy biegacze musieli się przedzierać przez "rekreacyjnych" biegaczy i co gorsza - kijkarzy amatorów. Świadoma tego, że mogę być zawalidrogą starałam się pędzić brzegiem i to pędzić najszybciej, jak umiem. W końcu biegnę tylko pięć kilometrów i to nie walcząc o nic zupełnie.
Pogoda zrobiła się do biegania idealna. Listopadowe "zębate" słońce łagodziło niską temperaturę, a lodowaty wiatr, mocno odczuwalny przed startem, zelżał. Tłum szybkich zawodników przepłynął obok mnie i powoli moje otoczenie zaczęło się stabilizować, niosąc mnie ze sobą. Poczułam napływ endorfinek i znów przypomniałam sobie radość biegania. Po kolei dogonili mnie: Andrzej, potem Marek, Ula - dopiero na czwartym kilometrze zdziwiona trochę, co ja robię przed nią. Uświadomiłam sobie, że - jak na swoje możliwości - nie biegnę najgorzej i, jeśli nie odpuszczę, to piąty kilometr pokonam przed resztą Leśnych Ludków. Co prawda tuż przed metą dałam się wyprzedzić dwójce "rekreacyjnych" (nie umiem finiszować - czy to problem z psychiką? - stale przegrywam na tym etapie :( ), jednak plan został wykonany! Okazało się zresztą, że dotarłam na metę jako jedenasta z kobiet, co uznaję za maleńki, bo maleńki, ale sukcesik.
Teraz pozostało mi ubrać się cieplej i kibicować pozostałym zawodnikom. Wszyscy dzielnie dotarli do celu, a potem mogliśmy wymieniać się wrażeniami i emocjami (och, jak to lubię!), najpierw przy przydziałowym gulaszu i herbacie, a potem przy suto zastawionym stole u niezwykle gościnnych lokalnych znajomych Włodka. Każdemu z nas przybył kolejny medal do kolekcji, a ci, którzy pokonali cały dystans, znaleźli w pakiecie startowym fajne koszulki i bandanki na głowę. Słowem - impreza, jak się patrzy!
A na koniec każdy z nas zrobił sobie zdjęcie z pucharami zdobytymi przez Skrę Bełchatów. I zwróćcie proszę uwagę na napis, jaki odbił się w szybie... Myślicie, ze przypadkiem? A ja sądzę, że organizatorzy o to zadbali :) Bo przecież każdy z nas jest Mistrzem Świata - w kategorii samego siebie!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Inek (2014-11-26,21:32): Rzeczywiście, mistrzowskie zdjęcie! Bełchatów jest super, szkoda tylko, że nie zdołałem zbliżyć się do Ciebie
na 1-szym okrążeniu, pewnie końcowy wynik miałbym wtedy też lepszy, bo Twój czas, to całkiem, całkiem niezły był,
gratuluję :) Varia (2014-11-26,22:00): Dzięki! Szkoda, że nie wiedziałam, że też biegniesz :) Fakt, że decydowałam się na start w ostatniej chwili. _Gienka (2014-11-28,08:43): Idealne zdjęcie, tez chcę takie! Wspaniały tekst, z którego jak balsam płyną sympatyczności. Drugi raz biegłam w piętnastce i zgadzam się ze wszystkim o czym jest napisane. Pozdrawiam i życzę lepszej formy za rok. Varia (2014-11-28,09:00): Bardzo dziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam :)
|