2014-11-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kościan – zawody idealne – relacja Artura (czytano: 557 razy)
Ciężko nazwać ten bieg przełomowym, choć do małego przełomu doszło. Kolejna granica została osiągnięta. Jakoś szczególnie jednak nie cieszy, może dlatego, że jest - mam nadzieję - etapem w drodze do celu, którym jest bycie jeszcze lepszym niż byłeś wczoraj.
Ale po kolei
Kościan to mój ulubiony półmaraton w sezonie i na dziś chyba ulubiony bieg w ogóle. Jeżdżę tam sobie trzeci rok z rzędu – dokładnie odkąd mam przyjemność startować w zawodach biegowych. Od 3 lat trafiam tam na idealne biegowe warunki – temperatura nie przekroczyła wczoraj 10 stopni, zero słońca, lekki wiaterek. Nic się tam nie zmienia, jakby warunki pogodowe były gwarantowane w pakiecie startowym. I trasa. Kręta, z ostrymi zakrętami, nawrotami, a mimo tego – szybka. Tak szybka, że by być w pierwszej 100 należały w tym roku nabiegać lekko powyżej 1.26! Widać, że nie tylko ja lubię tu biegać. Poziom, jak co roku bardzo wysoki.
Podróż z Sieradza z przygodami (pozdrawiamy policjantów z Kalisza), ale dotarliśmy w trójkę ok. 2,5 h przed zawodami. Podczas podróży nieco motywujących rozmów i prób przekonania kolegów – Tomka i Jędrka, by pobiegli o kilka minut szybciej niż planowali. Odpowiednio dobrane argumenty zrobiły swoje Poszło im rewelacyjnie.
Pakiety odebrane. Cukier zmierzony (a co, czas był – warto było sprawdzić). 125. To chyba za dużo, ale dieta kilku dni przed startem swoje zapewne zrobiła.
Plan – złamanie 1.30. Ten sezon poświęciłem w całości maratonom, więc miałem świadomość, że będzie ciężko biegać szybko, ale po Maratonie Warszawskim ile się dało, próbowałem tę szybkość znaleźć na treningach. Koło pokazało, że coś tam się udało zbudować (życiówka na 10 km – 41.07), więc nadzieja była. Liczyłem po cichu na złamania 1.29.
Na starcie spory tłum, bo te 1600 osób to rekord frekwencji. Pierwszy kilometr, dwa - ciasno, trzeba się przepychać, walczyć o pozycję , pilnować pięt, bo nie stracić buta, czy nie wyłożyć się na dzień dobry.
Zające na 1.30 przede mną, ale po 1 km ich wyprzedzam i podejmuje ryzyko biegu przed nimi. To nieco stresujące, co jakiś czas oglądam się, jak daleko im uciekłem. Jakoś nie mogą się za bardzo oderwać, ale widzę, że ta różnica z każdym kilometrem rośnie. Biegnie się ciężko, bo jednak na granicy. Pierwsze kilometry w tempie 4.05-4.17. Wpadamy w strefę dymów. To jest miejsce w Kościanie, które przebiegamy dwukrotnie, gdzie znajduje się osiedle domków jednorodzinnych i zawsze czuję tam, że sezon grzewczy rozpoczęty w pełni. Czuję też, że w naszym kraju minie jeszcze sporo czasu, nim ludzie przestaną palić w piecach śmieci, folie i inny syf.
No nic, wiedziałem, że tak będzie, więc walczę mimo smrodu. 8 km i nawrotka. Zerkam kątem oka. Jestem około 25 s przed zającami na 1.30. Zmęczenie jest już duże. 10 km – 42.15. Liczę szybko – bo jeszcze jestem w stanie – lecę na 1.28.40. Mijamy metę, zaczynamy ostatnie okrążenie. Dołączam do grupy ok. 10 biegaczy i biegnę z nimi ok. 2 km. W grupie leci się przyjemnie, nieco odpoczywam. Od mniej więcej 14 km zaczynają się schody. Walczę, ile mogę, ale czuję, że słabnę. Zacząłem jednak za szybko. Im bliżej mety, tym częściej szukam za sobą zająców na 1.30. Są coraz bliżej. Ostatnie 2 kilometry to dramatyczna walka, by mnie nie doszli. Zaczyna się ostatni kilometr, ostatnie 500 m. Odcina mi prąd. Nogi nie chcą biec, szum w uszach, mroczki przed oczami. Wytracam zupełnie tempo. W takim momencie! Kątem oka widzę, jak wyprzedza mnie zając na 1.30. Z nim kilka osób. Lecą niewyobrażalnie dla mnie szybko. Próbuję dotrzymać im kroku. Nie ma szans. W głowie strzępki myśli „nie teraz, k…, nie teraz, nie 200 przed metą!”. Jakoś dobiegam, padam na 1-2 minuty bez ruchu, próbuję złapać oddech, przekonany, że się nie udało. Patrzę w końcu na zegarek – 1.29.31. A jednak!
Okazało się, że zające na 1.30 podzielili się i jeden biegł ok. 40 s przed czasem na 1.30. Dobiega Tomek (życiówka poprawiona o 8 minut), Jędrek (poprawa o 9 minut).
Misja „Kościan” zakończona pełnym sukcesem.
Kolejna granica złamana. Sezon zakończony. Po naprawdę ciężkim biegu mam „dwójkę z przodu”. Co dalej? Dalej praca nad tym, by być jeszcze szybszym.
Artur
Grupa Biegowa "Sieradz biega"
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |