2014-09-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Komu medal, komu bo idę do domu... (czytano: 514 razy)
W tym roku w wyjątkowym składzie biegaliśmy w Knurowie - Ja, Mirek i Ania. Wszystko dlatego, że podczas gdy jej narzeczony bawił się za wielką wodą Ania rzuciła wyzwanie trasie, przez którą dwa lata wcześniej znienawidziła bieganie. Ja nie muszę się ścigać - w ubiegłym roku wykręciłam życiówkę pierwszy raz schodząc poniżej 48 minut, mogę więc w tym roku biec towarszysko, z Anią - celem naszym wspólnym jest by dobiegła. Do Knurowa docieramy wyjątkowo o ponad 1,5 godziny zbyt wcześnie bo... niechcący pomyliłam godziny startu :) Swoją drogą muszę tę pomyłkę zapamiętać na przyszłość jako dobry sposób na zdyscyplinowanie niezdyspyplinowanego męża. Założenie to 6 min/km - staramy się trzymać planu. A plan jest optymalny zważywszy, że o 2 w nocy wróciłam z wieczoru panieńskiego. Jest ciepło ale stroje mamy odpowiednie, staram się odwracać uwagę Ani od wysiłku prowadząc monolog, który nie wymagałby zaangażowania z jej strony. Trochę paplam, trochę ją dyscyplinuję, trochę zachęcam - robię co mogę, choć nie wiem czy zamiast motywująca nie jestem irytująca.... ;) Tak naprawdę Ania jest dzielna, biegnie wspaniale, nie poddaje się a do tego pięknie wygląda - ja mam wymówkę by nie biec szybciej, bo możliwe że i tak nie dałabym rady. Bieg kończymy wzorowym finiszem z czasem 01:04:14.
O organizacji - Knurów rośnie w siłę, impreza z roku na rok nabiera rozmachu i rozgłosu. Kenijczycy na starcie to już standard - znak, że impreza się liczy - tu biegają najlepsi. W tym roku zmieniono trasę, mam wrażenie, że było nieco łatwiej - może było a być może to tylko mylne wrażenie ze względu na wyjątkowo wolne tempo. Widać, że organizatorom zależy, że się starają. Po biegu jest kiełbacha i piwo i tylko szkoda, że nie na wszystkich czeka na mecie medal. Oczywiście rozumiem organizatorów, rozumiem, że medale to koszt i że zbyt duża ich liczba to wydatek, na który nie można sobie pozwolić ale przecież są wcześniejsze zapisy internetowe, są statystyki z lat ubiegłych, można założyć pewien bezpieczny szacunek. Od biedy można zlecić dodatkowe wybicie tych kilkudziesięciu i dosłać je tym, co nie byli wystarczająco szybcy. Czynię śmiałe spostrzeżenie, że Kenijczycy, którzy docierają na metę jako pierwsi nie potrzebują medali, pierwsze 50 osób nie potrzebuje medali - to zawodowcy, którzy zapewne zaliczyli już niejedną imprezę i dla większości z nich medal to tylko kawałek żelaza. Co innego ostatni, Ci, którzy właśnie zaliczają swój debiut, ci co walczą ze sobą i swoimi słabościami, ci właśnie potrzebują tego kawałka żelaza jako dowodu na to, że oto wygrali, że mogą, że potrafią. Naprawdę wielka szkoda. Anię swoim medalem nagradza Mirek. Należy jej się jak nie wiem co!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |